Polska branża kosmiczna rośnie w siłę. Liczy się z nią cały świat
Polska dosłownie sięga gwiazd. Krajowe firmy z branży kosmicznej radzą sobie coraz lepiej. Sięgają po prestiżowe kontrakty, realizują przełomowe zlecenia – i z tego powodu są też coraz mocniej doceniane przez inwestorów na giełdzie. Tempo rozwoju polskiej branży kosmicznej może jeszcze przyspieszyć, bo Europa jest świadoma tego, że musi zwiększać swoje inwestycje w tym obszarze, także dlatego, że zaangażowanie Stanów Zjednoczonych we wsparcie technologiczne dla Starego Kontynentu jest coraz mniej pewne. To dla polskich firm ogromna szansa - uważają eksperci.
"Polska buduje własną konstelację satelitarną", "Polski astronauta leci w kosmos" - takie nagłówki w ostatnich tygodniach pojawiały się w mediach. Polska branża kosmiczna dosłownie obrała kurs w górę, podobnie jak akcje związanych z nią spółek notowanych na warszawskiej giełdzie.
Dla wielu może być zaskoczeniem, że pozycja Polski w sektorze technologii kosmicznych jest tak znacząca. W obecnym miejscu polska branża kosmiczna nie znalazła się jednak z dnia na dzień. To efekt wielu lat wytężonej pracy i zdobywania doświadczeń, które dziś owocują. A czym w zasadzie jest branża kosmiczna? Czy uprawnione są tutaj najbardziej oczywiste skojarzenia, przywołujące obrazy rakiet mknących w kosmos? Jak się okazuje, jej definicja jest znacznie szersza.
- Mówiąc o branży kosmicznej, powinniśmy wyróżnić zarówno sektor stricte kosmiczny, jak i okołokosmiczny - mówi Interii Biznes Łukasz Wilczyński, ekspert ds. sektora kosmicznego i prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej. - W obrębie sektora możemy też wyróżnić element publiczny - tutaj wchodzi polityka kosmiczna państwa, różne uczelnie i instytuty - oraz element komercyjny, czyli firmy.
- Dalej, w ramach sektora wyróżniamy obszar upstream - a więc, jak wskazuje angielska nazwa, dosłownie to, co leci w górę: to wszystkie podmioty, zarówno prywatne, jak i publiczne, które realizują projekty i usługi związane z wynoszeniem na orbitę satelitów i zarządzaniem nimi, a także z budową instrumentów pokładowych czy projektowaniem i konstruowaniem sond lecących na różne ciała niebieskie. Sektor downstream z kolei jest związany z wykorzystywaniem danych pochodzących z sektora upstream - tłumaczy ekspert.
Można by zapytać, co z branży kosmicznej ma przysłowiowy Kowalski. Nasz rozmówca podkreśla, że wpływ jej osiągnięć na codzienne życie jest większy, niż mogłoby się wydawać. - Na co dzień sektor upstream na nas bezpośrednio nie oddziałuje, aczkolwiek wykorzystujemy technologie stworzone na jego potrzeby - np. odkurzacze bezprzewodowe, które wynaleziono na potrzeby misji Apollo. Częściej natomiast korzystamy z sektora downstream, który tworzą podmioty opracowujące algorytmy do przetwarzania danych obserwacyjnych (tu kłania się np. polska firma CloudFerro, która jest europejskim liderem). Dane te są obecne wszędzie - nie ma dziś sektora gospodarki, który by z nich nie korzystał, poczynając od sektora wojskowego (który wręcz zaimplementował sektor kosmiczny jako "piątą domenę") poprzez rolnictwo (tu w grę wchodzą chociażby precyzyjne uprawy), aż po sektor morski, leśny, budowlany czy administrację (samorządy wykorzystują dane satelitarne do planowania i rozwoju miast).
- Wykorzystujemy też na szeroką skalę dane meteorologiczne, które bynajmniej nie mówią nam dziś tylko o tym, jak się danego dnia ubrać, ale też służą do przewidywania zjawisk atmosferycznych. Wreszcie mamy dane nawigacyjne - to nie tylko amerykański GPS kojarzący się nam z nawigacją w aucie; Europa ma swój własny system tego typu, czyli Galileo. Oprócz nawigacji z punktu A do punktu B informuje on też o natężeniu ruchu. Także banki, wysyłając przelewy w formie pakietów, opierają się na zegarach na satelitach, dokładnych co do części sekundy. Dane nawigacyjne są też wykorzystywane do predykcji trzęsień ziemi - wylicza Łukasz Wilczyński.
- Każdego dnia korzystamy dziennie z ponad 80 technologii kosmicznych. W deszczowy dzień zakładamy wodoodporne ubrania, które stworzono na potrzeby tego sektora. Także ogniotrwała odzież strażaków została stworzona z myślą o sektorze kosmicznym. W kuchennej szafce mamy mleko w proszku wynalezione dla astronautów. Dane satelitarne pomogły też zarządzić ubiegłorocznym kryzysem powodziowym w Polsce, co było doskonale widać podczas posiedzeń sztabu kryzysowego z udziałem premiera (monitorowanie przemieszczania się fali powodziowej i nasiąkania wałów) - dodaje.
- Jesteśmy odbiorcami tych technologii, ale też ich producentami - zaznacza prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej. - Polski sektor kosmiczny stał się już dorosły. Kluczowym momentem jest tutaj oczywiście wejście do ESA (Europejskiej Agencji Kosmicznej - red.), które nastąpiło w 2012 r. - formalnie sektor ma już więc ponad 13 lat. Ale i wcześniej, przed tą datą, rozwijano różne projekty na uczelniach i w instytutach badawczych. Wejście do ESA wyznacza natomiast moment powstania pełnej struktury sektora: państwo-uczelnie-firmy. W sektorze kosmicznym i okołokosmicznym w Polsce działa obecnie niemal 300 firm, a cały rynek jest wart ok. 2 mld zł.
W tym uniwersum na plan pierwszy wysuwa się obecnie kilka spółek, o których w ostatnich czasach było głośno.
- Creotech i Scanway to dwie największe polskie spółki związane z branżą kosmiczną, notowane na giełdzie w Warszawie - pierwsza na głównym parkiecie Giełdy Papierów Wartościowych, druga na NewConnect - mówi Interii Biznes Piotr Chodyra, analityk Trigon DM. Wskazuje on na dwa przełomowe wydarzenia, które sprawiły, że obie te spółki i cały polski sektor kosmiczny - dotychczas będący na wczesnym etapie rozwoju - weszły w fazę znacznego przyspieszenia i zaczęły być postrzegane jako bardziej perspektywiczne.
- Po pierwsze, stało się to za sprawą kontraktu "Mikroglob", który Creotech otrzymał od Skarbu Państwa - Agencji Uzbrojenia, na dostarczenie dla Wojska Polskiego minimum czterech satelitów obserwacyjnych. Jego wartość netto przekracza 450 mln zł. Kontrakt ten przenosi spółkę do nowej, wyższej ligi. Drugi bardzo ważny kontrakt Creotechu to kontrakt CAMILA z Europejską Agencją Kosmiczną na budowę narodowej konstelacji satelitarnej. W podstawowym zakresie, zakładającym budowę 3 satelitów obserwacyjnych, jest on wart ok. 52 mln euro. Realizacja opcji na budowę czwartego satelity zwiększa budżet o dodatkowe 20 mln euro.
- Creotech będzie realizował te dwa projekty. W CAMILI jest liderem konsorcjum, przypada na niego ok. 50-procentowy udział w kontrakcie. W przeciwieństwie do kontraktu rządowego, z Agencją Uzbrojenia - gdzie, niestety, nie ma bezwarunkowych zaliczek - w kontrakcie CAMILA spółka dostanie bezwarunkową zaliczkę, co zaspokoi jej potrzeby np. na komponenty - zauważa Piotr Chodyra. - Patrząc przez pryzmat tych dużych kontraktów i ścieżki rozwoju Creotech, uważamy, że cena akcji jest nadal atrakcyjna (30 kwietnia w południe cena akcji Creotechu wynosiła 270 zł - red.). Te dwie umowy pozwolą spółce już w tym roku (a także w kolejnych latach) wygenerować zysk netto. Dodatkowo w konsorcjum realizującym kontrakt ESA jest też druga spółka z warszawskiej giełdy, Scanway, która będzie dostarczała teleskopy. Ona także na tym kontrakcie skorzysta.
- Patrząc szerzej, warto też odnotować partnerstwo, jakie Creotech podpisał z Thorium Space, spółką zajmują się systemami łączności. Zakłada ono m.in. budowę satelity telekomunikacyjnego, jednak tutaj wskazywałbym na horyzont raczej 10 lat - dodaje analityk Trigona.
Firma Thorium Space szykuje się dopiero do podboju giełdy - chce wprowadzić akcje na rynek NewConnect (to alternatywny system obrotu, który GPW dedykuje dynamicznie rozwijającym się spółkom).
Prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej Łukasz Wilczyński zauważa, że dla polskiej branży kosmicznej kluczowe było zwiększenie składki Polski na ESA o dodatkowe 360 mln euro na lata 2023-2025 (zdecydowało o tym w sierpniu 2023 r. Ministerstwo Rozwoju i Technologii).
- W naszej historii w ESA istotne było podniesienie składki do tej organizacji, dzięki czemu staliśmy się siódmym jej płatnikiem wśród krajów członkowskich - mówi. - Daje nam to wielkie możliwości. Jedną z nich jest lot Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego na Międzynarodową Stację Kosmiczną, który - w przeciwieństwie do politycznego lotu Mirosława Hermaszewskiego jako reprezentanta kraju z bloku wschodniego, przy całym szacunku dla tego osiągnięcia - będzie miał realny wkład do polskiej gospodarki. Dziesiątki firm i instytutów badawczych przez wiele miesięcy wypracowywało eksperymenty, które Sławosz zabierze ze sobą na orbitę - to np. eksperymenty astrobiologiczne czy z zakresu materiałoznawstwa - i które po przetestowaniu na ISS będą dalej rozwijane, a nawet komercjalizowane.
Przeczytaj więcej: Polak leci w kosmos. Ekspert: Realny wkład do polskiej gospodarki
Łukasz Wilczyński, pytany o czołowych graczy w polskiej branży kosmicznej, także wskazuje na Creotech i Scanway oraz ich współpracę w ramach konsorcjum nad projektem CAMILA dla ESA. - W projekcie tym uczestniczy też spółka GMV Innovating Solutions (część hiszpańskiej spółki GMV), która w Polsce specjalizuje się w systemach naziemnych, kontroli satelitów i przetwarzaniu danych obserwacyjnych. Obecnie nad Ziemią znajduje się ponad 800 satelitów, dla których oprogramowanie dostarczyła właśnie ta spółka. GMV zajmuje się także systemami ITS czyli technologią inteligentnego zarządzania transportem - to dzięki niej wiemy np. o której godzinie przyjedzie tramwaj, na który czekamy.
- Scanway produkuje systemy optyczne, takie jak teleskopy - i już podpisuje umowy z niezależnymi firmami, które planują misje na Księżyc. Sener Polska (należąca do hiszpańskiej grupy Sener) specjalizuje się w projektowaniu i budowie mechanizmów do zastosowań kosmicznych (przede wszystkim rozkładająco-podtrzymujących) i urządzeń do transportu i montażu satelitów (IDBM). CloudFerro, o której już była mowa, buduje systemy chmur obliczeniowych i dostarcza narzędzi do analizy danych satelitarnych, m.in. dla ESA, której przedstawiciele podczas niedawnej konferencji nt. bezpieczeństwa organizowanej w Polsce wymienili tę spółkę jako jedną z firm, które są polską wizytówką na świecie - wylicza polskie osiągnięcia ekspert.
- To trzysta firm, ale obudowane są one całym ekosystemem, który wspiera gospodarkę - dodaje. - Zatrudniając wysoko płatnych specjalistów, odprowadzają podatki do budżetu państwa; przyczyniają się do rozwoju rynku kształcenia młodych ludzi (np. krakowska AGH otworzyła pierwszy w naszej części świata Wydział Technologii Kosmicznych), zlecają badania i analizy fizyczne czy chemiczne dziesiątkom specjalistycznych firm na terenie całego kraju, które z kolei dostarczają im unikatowych ekspertyz i produktów.
Zdaniem Łukasza Wilczyńskiego, polskie firmy z branży kosmicznej mają już w tym momencie znaczenie międzynarodowe. - Polski sektor kosmiczny oparty jest na dwóch głównych systemach przychodów. Jeden to realizacja kontraktów dla ESA - płacimy do niej składkę i dzięki temu polskie firmy i uczelnie mogą sięgać po te kontrakty (obecnie mamy takich umów blisko 600, opiewających łącznie na ponad 200 mln euro) - to duże pieniądze, a zyski z tych kontraktów są przez nasze firm reinwestowane w celu dalszego rozwoju. Drugi strumień pieniędzy to kontrakty prywatne, które polskie firmy realizują jako członkowie konsorcjów, w tym dla takich podmiotów jak NASA. Polska firma Astronika wykonała np. dla NASA penetrator gruntu dla misji na Marsie, a teraz wykonuje rampę dla europejskiego łazika marsjańskiego.
- Jako szef komitetu organizującego Międzynarodowy Kongres Kosmiczny, którego Polska będzie gospodarzem w 2027 roku, mogę powiedzieć, że dzięki temu wydarzeniu cały świat przyjedzie do Polski, a nasze firmy zdobędą nowe kontakty z różnymi wykonawcami i podwykonawcami. Współpraca z nimi powoduje z kolei, że nabieramy kompetencji, by budować nasze własne systemy, nie tylko zabezpieczenia obronno-wojskowego, ale też własne systemy na orbicie służące bezpieczeństwu cywilnemu - zaznacza.
Te kompetencje mogą już wkrótce okazać się kluczowe. W sytuacji, kiedy maleje pewność Europy co do zaangażowania Stanów Zjednoczonych w jej bezpieczeństwo, zdolność firm ze Starego Kontynentu do budowy własnych europejskich systemów satelitarnych jest na wagę złota. Głośnym echem w gabinetach europejskich decydentów odbiły się zwłaszcza słowa Elona Muska, szef Departamentu Wydajności Państwa (DOGE) w administracji prezydenta USA Donalda Trumpa, ale przede wszystkim biznesmena rozdającego karty w sektorze wysokich technologii. To właśnie firma Muska - SpaceX - po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie dostarczyła Kijowowi kilkadziesiąt tysięcy terminali podłączonych do sieci satelitarnej Starlink, dzięki czemu m.in. ukraińskie wojska mają zapewnioną łączność na froncie. "Mój system Starlink jest podstawą ukraińskiej armii. Jeśli go wyłączę, cały front upadnie" - napisał Musk w serwisie X na początku marca. Nieco wcześniej Reuters donosił, że amerykańscy negocjatorzy próbujący doprowadzić do zawieszenia broni w Ukrainie grozili rządowi w Kijowie odcięciem od sieci Starlink, jeśli strona ukraińska nie zgodzi się na podpisanie umowy o podziale zysków z eksploatacji złóż metali ziem rzadkich w tym kraju.
- Zmiany dotyczące zaangażowania USA w dostarczanie Europie technologii satelitarnych to kolejny impuls, który będzie wspierał polskie spółki i cały sektor - mówi Piotr Chodyra, analityk Trigon DM. - Europa musi stawiać na własne technologie - jak ważne to jest, pokazał przykład Ukrainy, której USA odcięły na pewien czas dostęp do danych wywiadowczych i satelitarnych (miało to miejsce w marcu br. - red.). Creotech i inne spółki z sektora będą mogły wchodzić w konsorcja europejskie, gdzie te zdolności będą budowane.
Współpraca w ramach konsorcjów jest tutaj najwłaściwszym modelem - zauważa Łukasz Wilczyński. - Pewne rzeczy musimy robić razem, i potencjalne zastąpienie Starlinka wymaga takiej właśnie współpracy. Zaangażowanie Elona Muska w politykę i jego nietypowe podejście wywołało - nie tylko zresztą w Europie - ogromną mobilizację w celu uniezależnienia się od monopolistów takich jak Starlink. Można powiedzieć, że Musk obudził swoimi poczynaniami gospodarkę europejską i wyrwał ją z marazmu.
- W Europie prowadzi się teraz bardzo dużo rozmów i przyspiesza pewne działania - mówi prezes Europejskiej Fundacji Kosmicznej. - Polska sama nie zbuduje Starlinka - na własne potrzeby, oczywiście, możemy budować satelity i systemy komunikacyjne czy obserwacyjne. Polskie technologie nie zastąpią jednak samodzielnie efektów europejskiej współpracy w ramach ESA (takich jak Galileo czy Copernicus). Eutelsat, który był wymieniany jako potencjalny konkurent dla Starlinka, ma obecnie na orbicie 600 satelitów, ale - by zastąpić Starlinka - potrzeba by było na dziś już 7 tysięcy satelitów. Sukcesu upatruję więc we współpracy europejskich systemów (realizowany jest już projekt GOVSATCOM, zapewniający łączność krajom unijnym), aczkolwiek u nas specyfika działania będzie pewnie powodować, że te uzgodnienia będą dłużej trwały, bo tak działa Unia Europejska. W USA mamy jeden kongres, jeden rząd, jedną agencję kosmiczną, przez co proces decyzyjny jest prostszy niż w przypadku wielonarodowej unii państw europejskich.
- Technologiczna suwerenność to coś, na co stawiają dziś kraje na całym świecie - nie tylko w Europie, ale też w Afryce, gdzie 2 tygodnie temu uruchomiono Afrykańską Agencję Kosmiczną (na wzór ESA) - dodaje. - Należy do niej ponad 50 krajów i tutaj też można upatrywać szansy dla polskich firm: jesteśmy atrakcyjni cenowo, jeśli chodzi o transfer naszego know-how. Każdy zawsze chętnie kupi bezpieczną technologię wraz ze wsparciem, by dalej ją rozwijać. Wiem, że afrykańskie podmioty już interesują się współpracą z polskimi podmiotami.
Polska branża kosmiczna zasługuje w tym kontekście nie tylko na uwagę inwestorów na giełdzie, choć ta ostatnia jest ważna z punktu widzenia pozyskiwania kapitału - ale też na uwagę ze strony rządu. Piotr Chodyra z Trigona zwraca uwagę na pewne różnice w podejściu do kontraktów dla sektora, jeśli chodzi o polskie struktury rządowe i ESA.
- Na poziomie europejskim to wypada dobrze - ESA jest w miarę przejrzysta, jeśli chodzi o oferowane kontrakty; oferuje zaliczki, wspiera też spółki merytorycznie, tak, że mogą one podnosić swoje kompetencje. Niestety, na poziomie krajowym ta współpraca ze spółkami nie przystaje do obecnych czasów; sektor państwowy trochę pod tym względem niedomaga. Widać to było ostatnio na przykładzie sporu Creotechu i Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP), która nie przyznała tej spółce dofinansowania, o które wnioskowała ona jeszcze w listopadzie 2023 r. Prezes Creotechu mówił, że najpierw wydano opinię pozytywną, potem negatywną, a spółka traciła czas i przewagi konkurencyjne. Zatem chęć uniezależnienia się Europy od USA i Chin w zakresie technologii satelitarnych będzie wspierać sektor, ale na poziomie krajowym to wsparcie powinno być większe i powinniśmy wypracować własną krajową strategię rozwoju tej branży - podkreśla.
A branża ta nie jest tylko futurystyczną mrzonką, w związku z czym warto kibicować jej rozwojowi - raz jeszcze zaznacza Łukasz Wilczyński. - Wiele osób pyta: Po co nam kosmos, skoro służba zdrowia niedomaga? A ów kosmos to na przykład produkcja leków i zaawansowanych terapii na stacji kosmicznej, które potem mogą być refundowane i włączone do systemu lecznictwa powszechnego.
Katarzyna Dybińska