Rynek obligacji korporacyjnych: Nie chcemy Twoich pieniędzy
Przez pierwsze lata istnienia Catalyst nie brakowało opinii, że ocena ryzyka kredytowego nie jest zajęciem dla statystycznego Kowalskiego. Problem polega na tym, że wybór funduszu jest jeszcze trudniejszy niż ocena emitentów obligacji.
Część zarządzających funduszami, którzy poświęcają całe swoje zawodowe życie ocenie wiarygodności kredytowej emitentów obligacji może mieć silne przekonanie o swojej racji, twierdząc, że obligacje korporacyjne nie powinny być produktem dla inwestorów indywidualnych, którzy aż tyle czasu ocenie emitentów i warunków emisji poświęcić nie mogą. A nawet jeśli mogą, to zwykle brak im narzędzi, wiedzy i doświadczenia by zrobić to dobrze.
Sęk jednak w tym, że ocena kredytowa winna towarzyszyć także inwestycjom w akcje, a w tym wypadku nie ma przecież głosów wskazujących na konieczność utrudniania tego rodzaju inwestycji.
No i jest też mnóstwo innych, znacznie bardziej skomplikowanych instrumentów, które teoretycznie skonstruowano dla profesjonalnych uczestników rynku, a bawią się nimi indywidualni inwestorzy. Ważniejsze od ogólnikowych dywagacji jest to, że oto rynek dotarł do punktu, w którym obligacje korporacyjne oferowane bezpośrednio niedzielnym inwestorom są zjawiskiem coraz rzadszym.
Za tydzień ruszą zapisy na obligacje PCC Exol w emisji publicznej na podstawie prospektu i będzie to pierwsza taka emisja (nie licząc oferty PKO Banku Hipotecznego) od października, a i tak (podobnie jak w październikowej ofercie Rokity) chodzi w niej głównie o refinansowanie wykupowanych przed czasem obligacji. Stan profesjonalizacji został nieomal osiągnięty, pozostały już tylko emisje małe i nieliczne, którym GPW odmówi wkrótce wstępu na Catalyst, gdzie zresztą i tak już ich prawie nie ma. Jaką alternatywę ma rynek kapitałowy dla inwestorów, którzy zarazili się bakcylem "stałej, przewidywalnej stopy zwrotu?".
W przypadku funduszy obligacji korporacyjnych do wyboru jest kilkanaście propozycji. O różnych strategiach. Przestudiowanie osiąganych stóp zwrotu, zawartości portfeli i zrozumienie tego, dlaczego fundusz, który przez ostatnich 12 miesięcy zarobił 4 proc. ma politykę inwestycyjną bardziej konserwatywną od tego, który zarobił 1,8 proc. wymaga zgromadzenia wiedzy znacznie szerszej niż ocena wiarygodności pojedynczego emitenta. Aby ocenić przyszłe wyniki funduszu należy przecież mieć jakie takie pojęcie o kondycji każdego z emitentów z jego portfela, a w każdym z nich pojawia się ich zwykle kilkudziesięciu.
Ryzyko odpisu jednej nietrafionej inwestycji zaważy przecież na rocznej stopie zwrotu. Należy przyjąć dłuższą perspektywę? Dla zysku rzędu 2-3 proc. rocznie? Wolne żarty. Oczywiście czym innym jest narażenie kapitału na niższą, a nawet ujemną, liczoną jednak w ułamkach procent, stopę zwrotu, a czym innym przepadek kapitału na lata (tyle zajmie odzyskanie wierzytelności z niewykupionych obligacji) lub na zawsze.
Nie zmienia to jednak faktu, że inwestowanie w obligacje korporacyjne, zwłaszcza w przypadku mniejszych firm, nie jest zajęciem dla dyletantów. A tak się składa, że emisje o najniższym profilu ryzyka (banki, duże spółki) zarezerwowano dla inwestorów profesjonalnych, indywidualnym pozostawiając - o ile nominał obligacji nie jest ustawiony na zaporowym poziomie - rynek wtórny, gdzie wyceny papierów low-yield są dodatkowo wyżyłowane. Wszystko to sprawia wrażenie, jakby rynek mówił inwestorom indywidualnym: nie chcemy Twoich pieniędzy. No chyba, że dasz je nam bardzo tanio.
Emil Szweda, Obligacje.pl