Sprawa gminy Centrum przelewa czarę goryczy
Kiedy 30 listopada 1999 r. Leszek Balcerowicz ogłosił tłumowi dziennikarzy, iż mimo prezydenckiego weta pozostaje na stanowisku wicepremiera i ministra finansów - w ciągu paru minut pchnęło to kurs złotego w górę o 1 proc. Czy się to komuś podoba, czy nie - wiele strategicznych decyzji ma podłoże psychologiczne i emocjonalne, a nie czysto ekonomiczne.
W niedzielę banki i giełdy na całym świecie nie funkcjonują, dlatego po ewentualnym podjęciu 28 maja przez Radę Krajową Unii Wolności uchwały o wycofaniu się tej partii z rządu rynki finansowe będą miały kilkanaście godzin na ochłonięcie i przeanalizowanie sytuacji. Ale na jej rozwój w poniedziałek trudno wyczekiwać z optymizmem. Szczególnie może niepokoić perspektywa reakcji inwestorów zagranicznych.
Jest rzeczą oczywistą, iż skandal w gminie Warszawa Centrum stanowi tylko ostateczne przelanie się czary unijnej goryczy. UW, a szczególnie jej szef, mają dosyć wiecznego użerania się w koalicji i zbierania w głosowaniach gospodarczych razów od AWS, które są karą za niesubordynację unitów w kwestiach ideologicznych, na przykład dotyczących aborcji czy pornografii. Nawet "dinozaurów" obu klubów właściwie łączy już tylko to, że w czasie internowania zostali przydzieleni do jednej celi. Do efektywnego rządzenia państwem u progu XXI wieku to jakby za mało.
Co do samej afery w gminie - to nie jest tak, jak w dowcipie rysunkowym Henryka Sawki, w którym koalicjanci pozdrawiają się "Niech będzie pochwalony AWS" - "I Unia zawsze dziewica". Operacyjne usunięcie samorządowego nowotworu, jakim bezdyskusyjnie jest Warszawa Centrum, zostało przesądzone w Sejmie już dwa lata temu. Politycznym majstersztykiem było uratowanie przez unijnych posłów, a konkretnie przez Pawła Piskorskiego, gminy, stanowiącej po prostu finansowo-organizacyjną bazę UW. Czy jednak nawet najbliższa sercu gmina ma być droższa ponad wszystko?