Surowcowy zawrót głowy, ceny biją nas po kieszeni

Rok pandemii okazał się czasem gigantycznych spekulacji na globalnych rynkach towarowych, których skutki coraz bardziej odczuwamy w naszych portfelach, np. tankując na stacjach czy kupując żywność. To efekt masowego dodruku pieniądza przez największe banki centralne, który nie idzie na kredyty, tylko jest paliwem dla giełd. U nas dodatkowo ceny podbija rosnący w siłę dolar, bo surowcami handluje się w tej walucie.

Kierowcy, którzy tankowali paliwo w ostatnich tygodniach, z niedowierzania przecierali oczy, patrząc na ceny na stacjach benzynowych. Litr benzyny 95 poszybował nawet do blisko 5,50 zł. Skoro rząd nie podniósł podatków od paliw, a rafinerie i dystrybutorzy nie oszaleli z marżami, to przyczyna może być tylko jedna: hossa na rynkach surowców energetycznych powiązana - w wypadku Polski - z drożejącym dolarem. 

Ropa (WTI) na światowych rynkach w ciągu ostatnich 12 miesięcy poszła w górę aż o 160 proc., zaś od początku roku - o 20 proc. Wzrost cen paliw jest u nas szczególnie dokuczliwy, bo wpływa na inflację, w której jesteśmy - według unijnej metodologii - liderem w całej UE. Niestety, przykład cen ropy nie jest odosobniony, dlatego warto przyjrzeć się szerzej sytuacji na rynkach surowcowych, skąd płyną niepokojące wieści. 

Reklama

Drożeją nie tylko surowce energetyczne, ale także metale, zboża i tzw. soft commodities (cukier, kawa). W Polsce dotkliwe są również skutki wzrostu cen uprawnień do emisji CO2, ponieważ mamy w ok. 70 proc. energetykę nadal opartą na węglu. A przez rok ceny CO2 wręcz oszalały: poszły w górę o 105 proc. i tona kosztuje już 44 euro (system handlu emisjami ETS jest tworem czysto europejskim, więc w tym wypadku transakcje nie są w dolarach amerykańskich). 

Efekt jest taki, że mam najwyższe w Europie hurtowe ceny energii dla przedsiębiorców, którzy wyższe koszty starają się przerzucać na konsumentów. Prawa do emisji CO2 mają status instrumentów finansowych, zatem obraca się nimi na giełdach, a w spekulacje zaangażowane są potężne fundusze hedgingowe np. z USA, które maksymalnie chcą zarabiać na zmianach cen, nie przejmując się ani polityką klimatyczną UE, ani konkurencyjnością unijnego przemysłu (szczególnie energochłonnego: cementownie, huty, zakłady chemiczne). 

Spekulacyjny aspekt obrotu uprawnieniami do emisji CO2 jest często krytykowany (m.in. przez polski rząd), ponieważ wpędza "brudną" energetykę w tarapaty finansowe, powoduje zjawisko wynoszenia się wysokoemisyjnej produkcji w inne rejony świata (tzw. carbon leakage), a dla gospodarstw domowych oznacza coraz wyższe rachunki za prąd, co odczuwamy boleśnie w Polsce. Z drugiej strony, na skutek dynamicznego wzrostu cen, rząd więcej zarabia na sprzedaży swojej puli uprawnień.

Globalny rynek towarowy to system naczyń połączonych, gdzie zmiany cen także wzajemnie na siebie oddziałują, choć znajdują się w zupełnie innych kategoriach. Przykładem jest gaz oraz zboża. W ostatnim roku ceny gazu na giełdach poszły w górę o 45 proc., co z kolei ma przełożenie na ceny nawozów (zakłady produkujące nawozy należą do bardzo dużych odbiorców gazu). A skoro nawozy drożeją, to odbija się to na cenach pszenicy czy owsa. W ten sposób można wytłumaczyć - przynajmniej częściowo - dlaczego drożeje chleb czy talerz owsianki. Niestety, choć konsumenci nie zawracają sobie głowy spekulacjami na światowych giełdach, to koniec końców są jednak od nich zależni. Przez rok pszenica poszła w górę o 13 proc., owies - 37 proc., a kukurydza - aż 75 proc.

Podstawowe pytanie brzmi: czy rzeczywiście tak rośnie realny popyt na zboża, aby uzasadniał tak mocne zwyżki cen? Globalne ceny na giełdach są mieszanką rzeczywistego zapotrzebowania na towary/surowce i czystej spekulacji. Tej ostatniej jest coraz więcej, a wielka zasługa w tym banków centralnych, na czele z amerykańskim Fed, które od kryzysu finansowego 2008 roku drukują na potęgę pieniądze. Pandemia tylko przyśpieszyła ten proces, ponieważ powszechnie przyjęto, że to najlepszy sposób na ratowanie gospodarek przed recesją. Tyle tylko, że rodzi to również wiele negatywnych skutków ubocznych, które coraz bardziej są odczuwalne. 

Dodruk pieniądza, szczególnie idący w parze z zerowymi lub ujemnymi stopami procentowymi, wcale nie skłania firm i konsumentów do brania supertanich kredytów i pobudzania w ten sposób słabnącej gospodarki. Gros taniego i dodrukowanego pieniądza trafia właśnie na światowe giełdy, gdzie mamy do czynienia z hossą nie tylko na rynku akcji, ale również towarowym, gdzie obraca się na potęgę kontraktami terminowymi, a spekulacyjną grą zajmują się wielkie fundusze inwestycyjne. Jako konsumenci czy przedsiębiorcy jesteśmy w zasadzie bezradni wobec skutków takich spekulacji - pozostaje zasada "płacz i płać" coraz wyższe rachunki, w sklepie, na stacji czy za prąd.

Warto jednak zdawać sobie sprawę, że globalne spekulacje na rynkach towarowych nie są z natury niczym negatywnym, tak samo jak na rynkach akcji czy obligacji (spekulacja zapewnia płynność na giełdach, w uproszczeniu: łatwo kupić i łatwo sprzedać), a pojęcie "spekulanta" wcale nie jest tam pejoratywne, choć w Polsce może mieć takie skojarzenia związane ze spuścizną PRL-u. 

Spekulacja problemem staje się dopiero, gdy angażowane są gigantyczne środki i wymyślane bardzo skomplikowane instrumenty finansowe, oparte np. o surowce naturalne czy zboża. Inwestorzy finansowi nie chcą odbierać fizycznie pszenicy czy kukurydzy, bo jej po prostu nie potrzebują. Ich domeną jest obrót instrumentami finansowymi, najczęściej pochodnymi, które bazują na realnych dostawach w przyszłości. Zatem łatwo o oderwanie się cen np. żywności od tzw. fundamentów, czyli zapotrzebowania. Wzrost cen ma wtedy inne przyczyny niż realny popyt i obiektywny wpływ na notowania czynników zmiennych, jak np. urodzaj w danym roku.

Wysokie ceny żywności mogą mieć także skutki polityczne, ponieważ - szczególnie w krajach rozwijających się - droga żywność może prowadzić do niepokojów społecznych, a nawet rewolucji. Dziś mało kto pamięta, że pierwsze niepokoje społeczne w czasie tzw. arabskiej wiosny wybuchały nie tylko z powodu ucisku i nepotyzmu panującego w państwach, ale także z powodu drożyzny i widma głodu, jakie pojawiło się w społeczeństwach. 

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Skoro spekulacje na giełdach mogą mieć reperkusje polityczne, to czasem, gdy spekulacje osiągają zbyt wielkie rozmiary, do akcji wkraczają spanikowani politycy, zresztą przeważnie z miernym skutkiem. Próby ingerencji politycznej pod hasłem "ukrócić spekulacje!" sprowadzają się często do planów zakazu obrotu wybranymi instrumentami finansowymi, które są obwiniane o wzrosty lub spadki cen. Takim przykładem były próby zakazania tzw. nagiej krótkiej sprzedaży (short selling) na europejskich rynkach obligacji w czasie kryzysu strefy euro, gdzie gra na spadki cen długu państw (poza ich obiektywnymi problemami finansowymi, które były zasługą rządów) doprowadziła do bankructwa Grecję, Portugalię czy Irlandię, a Włochy i Hiszpanię uratował dopiero skup ich obligacji przez Europejski Bank Centralny. 

W samej Unii Europejskiej nie było wówczas zgody co do zakazu "krótkiej sprzedaży", ponieważ Londyn postawił się Paryżowi i Berlinowi, nie chcąc zubożać swojego centrum finansowego City. Zresztą w praktyce, nawet jeśli na jednym rynku coś zostałoby zakazane, to spekulacje mogą trwać w najlepsze na innych rynkach, przy obecnym poziomie technologicznym nie jest to żadnym problemem. Spekulacje mogą być utrudniane także pod względem podatkowym, np. stosując podatek od każdej transakcji finansowej (spekulanci zawierają ich mnóstwo, więc uderzałoby w ich dochodowość), ale i to rozwiązanie jest trudne do wprowadzenia i ma wielu przeciwników, bo handel znowu może się przenieść.

Podsumowując, to co dzieje się na globalnych rynkach towarowych, czy to spekulacyjnie, czy fundamentalnie, ma wpływ na nasze portfele, czy tego chcemy, czy nie. A spekulanci są solą giełd, zaś utrudnianie im transakcji jest bardzo trudne i może obrócić się przeciwko rządom. Natomiast bardzo łatwo zwalać na nich winę za nieudolność własnych działań, w czym lubują się politycy, szczególnie w sytuacjach kryzysowych.

Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj

Autor felietonu wyraża własne opinie.

Nie czekaj do ostatniej chwili, pobierz za darmo program PIT 2020 lub rozlicz się online już teraz!

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: surowce | wzrost cen
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »