W przyszłym roku trzeba mieć mocne nerwy
W 2011 r. czekają nas podwyżki stóp procentowych i wzrost cen. Amatorzy lokat bankowych mogą liczyć na niewielki wzrost oprocentowania.
Kredytobiorcy muszą brać pod uwagę wzrost kosztów zadłużenia. W nie najlepszej sytuacji mogą się znaleźć zwolennicy lokowania pieniędzy w fundusze obligacji - mogą rozczarować wynikami. To z kolei może skłonić ich do poszukiwania bardziej atrakcyjnych możliwości zarobku w funduszach o większym udziale akcji w portfelu. Na giełdach rewelacji nie należy się spodziewać, ale można liczyć na zarobek. Unikający ryzyka, a niezadowoleni z lokat i funduszy obligacji, szansy mogą szukać w produktach strukturyzowanych, których w nadchodzącym roku nie powinno zabraknąć.
W nadchodzącym roku wysokość oprocentowania lokat będzie uzależniona głównie od decyzji Rady Polityki Pieniężnej. Cykl podwyżek stóp procentowych prawdopodobnie rozpocznie się już w pierwszych miesiącach, ale banki zareagują na nie z opóźnieniem. Na popularności wciąż zyskiwać będą lokaty z dzienną kapitalizacją.
W pierwszym kwartale instytucje finansowe będą chciały wykorzystać okres stabilizacji oprocentowania z końca 2010 roku i zaoferują długoterminowe lokaty. Dzięki temu zagwarantują sobie niedrogie finansowanie w perspektywie kolejnych miesięcy, gdy stopy procentowe zaczną rosnąć.
Decyzje RPP nie przełożą się na rynek depozytów natychmiast. W pierwszej kolejności ich skutki pojawią się w instytucjach, które będą najbardziej starać się o pozyskanie nowych środków. Na zauważalnie wyższe odsetki można liczyć najwcześniej w połowie roku, kiedy do gry włączą się największe banki.
Nie bez znaczenia dla sytuacji na rynku depozytów będzie inflacja i notowania złotego. Rosnąca presja inflacyjna powoduje, że oferty wielu banków przy utrzymaniu oprocentowania na dotychczasowym poziomie, mogą okazać się nieatrakcyjne dla klientów, gdyż realna wartość deponowanych oszczędności po opodatkowaniu może się zmniejszyć.
Oprócz reakcji na podwyżki oficjalnych stóp procentowych będzie to dodatkowo skłaniało banki do podwyższania oprocentowania lokat. Osłabienie złotego mogłoby spowodować większe zapotrzebowanie banków na depozyty. Jednak banki, pamiętające skutki wojny depozytowej z końca 2008 roku, prawdopodobnie są znacznie lepiej przygotowane na ewentualne zmniejszenie płynności.
W przyszłym roku rynek kont bankowych wciąż podgrzewać będą oferty z nagrodami rzeczowymi i premiami pieniężnymi. Banki będą konkurować nie tylko o nowych klientów, ale też o zaktywizowanie już obecnych. Pozwoli to na zwiększenie wyniku prowizyjnego, a pieniądze trzymane na ROR-ach zagwarantują tańsze finansowanie.
Rachunki bankowe coraz częściej będą służyć do dokonywania bardziej skomplikowanych czynności, niż tylko wpływów z tytułu wynagrodzenia i opłacania bieżących rachunków.
Na popularności będzie zyskiwać bankowość internetowa i nowinki technologiczne. Dlatego najprawdopodobniej kolejne instytucje wprowadzą płatności zbliżeniowe i udogodnienia w dostępie do usług bankowych przez sieć. Dzięki temu internet będzie coraz częściej używanym kanałem dystrybucji podstawowych produktów kredytowych. Można się spodziewać wzrostu zainteresowania bankowością mobilną, ponieważ w korzystaniu z dostępu do usług finansowych przez wielofunkcyjne telefony komórkowe i tablety mamy w Polsce wiele do nadrobienia.
Michał Sadrak
Pewna jest tylko zmiana - to stwierdzenie jak ulał pasuje do sytuacji na rynku kredytów mieszkaniowych niemal każdego roku. Nie inaczej będzie w 2011. Trudno wykluczyć wystąpienie wydarzenia podobnego, jak upadek Lehman Brothers i wyobrazić sobie strach, jaki znów padłby na instytucje finansowe, ale wiadomo na pewno, że czeka nas kilka zmian. W efekcie banki i ich klienci znów będą musieli działać w nowych warunkach. Na niepewność wpłyną przede wszystkim trzy elementy:
- zmiana warunków programu Rodzina na Swoim, czyli kredytów z dopłatami do odsetek dla małżeństw i osób samotnie wychowujących dzieci, które nie mają jeszcze mieszkania. Stanowią one ok. 16 proc. wszystkich kredytów mieszkaniowych. Trudno będzie ten odsetek utrzymać po planowanym obniżeniu cen mieszkań, kwalifikujących się do programu, oraz wyłączeniu mieszkań z rynku wtórnego, na którym kupowane jest teraz co siódme mieszkanie;
- planowane podwyżki stóp procentowych - pożegnamy się z ich historycznie niskim poziomem;
- planowane wdrożenie w życie Rekomendacji S II, której celem jest całkowita likwidacja lub znaczne ograniczenie udzielania kredytów walutowych. Tymczasem udział kredytów w całkowitej wartości kredytów na zakup nieruchomości wynosi niemal 25 proc. Wielu potencjalnych chętnych, planujących zadłużenie się w walutach, zostanie zmuszonych do pożyczania w złotych i zapewne zdecyduje się na niższe kwoty.
Nie ma wątpliwości, że zmiany te uderzą w dwa najbardziej czułe punkty oferty kredytowej banków, czyli dostępność i cenę. Dlatego choć z pozoru oczywisty wydawałby się wzrost sprzedaży kredytów mieszkaniowych, to jednak należy oczekiwać, że wartość udzielonych kredytów będzie zbliżona do tegorocznej. Wyniesie prawdopodobnie około 50 mld zł.
W efekcie rynek kredytów mieszkaniowych, a wraz z nim i nieruchomości, dalej będzie znajdował się gdzieś pomiędzy euforią z lat 2007-2008 a słabym rokiem 2009. W czasie boomu kredytowego Polacy pożyczyli na nieruchomości odpowiednio: 56 i ponad 57 mld zł, by w roku 2009, po wybuchu kryzysu, wziąć kredyty za niecałe 39 mld zł. Na szczęście zapowiada się, że w 2011 roku bliżej nam będzie do tych lepszych czasów.
Halina Kochalska
Na nic zdały się próby zainteresowania klientów funduszami akcyjnymi, podejmowane przez cały mijający rok przez speców od marketingu z TFI. Niezbyt dużym zainteresowaniem cieszyły się też nowinki wprowadzane na rynek, jak chociażby pierwszy fundusz typu ETF. Klienci funduszy największą wagę przykładali do bezpieczeństwa swoich pieniędzy.
Podczas, gdy w pierwszych dziesięciu miesiącach 2010 roku łączne saldo wpłat i umorzeń było dodatnie i wyniosło ok. 7,8 mld zł, w przypadku funduszy akcji wyniosło ono minus 81 mln zł (rzeczywiste dane dla 370 funduszy publikowane przez Analizy Online).
Jest to o tyle zaskakujące, że patrząc choćby na dwuletnie stopy zwrotu można się przekonać, że to właśnie fundusze akcji, ze średnimi zyskami przekraczającymi 60 proc., były jedną z najbardziej atrakcyjnych inwestycji. Jednak niemal wszystkie wpłacane środki trafiły do funduszy pieniężnych i obligacyjnych.
Atrakcyjność tych ostatnich powinna jednak w perspektywie przynajmniej kilkunastu nadchodzących miesięcy znacząco się obniżyć za sprawą rosnących stóp procentowych. Choć na razie Rada Polityki Pieniężnej specjalnie się do tego nie kwapi, to jednak w opinii bankowych ekonomistów prędzej czy później (z naciskiem na prędzej) zacznie podwyższać stopy.
Zanosi się więc na to, że inwestorzy, którzy lokowali kapitał w funduszach bezpiecznych, poniewczasie zorientują się, że ich wybór nie był najlepszy, bo zyski z dużą dozą prawdopodobieństwa nie będą już tak atrakcyjne, jak w ostatnich dwóch, trzech latach. I prawdopodobnie dopiero te topniejące zyski skłonią ich do szukania zarobku gdzie indziej, np. w funduszach akcji czy nowinkach, jak choćby wspomniane ETF-y, których w przyszłym roku na warszawskiej giełdzie prawdopodobnie przybędzie.
Wątpliwości można mieć co do tego, czy wciąż będą one potencjalnie zyskowne. Mamy przecież za sobą blisko dwuletni okres wzrostów cen akcji, w czym przewodziły rynki wschodzące, w tym Polska. A globalna gospodarka wciąż jest rozchwiana i budżetowe kłopoty pojawiają się w kolejnych państwach.
Jeśli sytuacja będzie się stabilizowała, a rynki akcji będą pozostawały w trendzie wzrostowym, należy oczekiwać, że niekorzystne teraz dla funduszy akcji saldo wpłat i umorzeń za rok powinno wyglądać już lepiej, choć trudno oczekiwać pod tym względem rewolucji. W mojej ocenie w przyszłym roku dodatnie saldo wpłat i umorzeń utrzyma się, ale nie będzie wyższe niż w 2010 roku i sięgnie od 5 do 8 miliardów złotych.
Bernard Waszczyk
Rynek produktów strukturyzowanych w Polsce od kilku lat jest na ścieżce dynamicznego rozwoju. W pierwszym półroczu 2010 roku Polacy zainwestowali w struktury ok. 5 mld zł. Daje to realną szansę, że cały 2010 rok zamkniemy kwotą wyższą niż 10 mld zł, pierwszy raz w historii przekraczając tę barierę. Mimo, że struktury często przynoszą tylko zwrot zainwestowanego kapitału, Polacy doceniają ich podstawową cechę - w razie niezrealizowania zakładanego scenariusza chronią zainwestowany kapitał.
Trzeba jednak zauważyć, że od pewnego czasu obserwujemy wzrost liczby produktów z niepełną lub warunkową ochroną kapitału. Są to rozwiązania dla klientów gotowych na utratę części zainwestowanych pieniędzy w zamian za wyższy potencjał zysku. Najlepsze struktury zakończone w 2010 roku przyniosły po 16-18 proc. zysku w skali roku, istnieje jednak spora szansa, że w kolejnym roku wyniki te będą lepsze. Wynika to ze spodziewanego wzrostu stóp procentowych, co pozwoliłoby na tańsze tworzenie gwarancji kapitału i przeznaczenie zaoszczędzonych środków na zakup dodatkowych opcji mających generować zysk.
Oczekujemy też, że nadchodzący rok będzie kolejnym, w którym struktury będą coraz bardziej dostępne. Od połowy 2010 roku coraz aktywniejszy na tym rynku jest największy polski bank - PKO BP. Dzięki takim graczom jak on czy internetowy mBank, dostęp do lokat strukturyzowanych ma coraz szersza grupa klientów. Choć w strukturę można już zainwestować w prawie każdym banku, nie oznacza to, że polski rynek dojrzał.
Nadal jego największą bolączką jest niska świadomość ekonomiczna klientów, choć widoczna jest już pewna poprawa. Oczekujemy, że w nadchodzącym roku co najmniej kilka banków prowadzić będzie akcje edukacyjne mające na celu zwiększenie wiedzy klientów na ten temat. Takie działania powinny jednak być prowadzone równolegle z upraszczaniem oferty produktowej.
Obecnie bowiem zbyt wiele jest struktur z rozbudowanymi wzorami wyliczania zysku czy opłaty za wycofanie środków oraz opartych na nieznanych, egzotycznych aktywach. Przeciętny klient polskiego banku powinien otrzymywać propozycje zarabiania na zwykłych indeksach giełdowych, kursach walut czy notowaniach surowców, a nie skomplikowanych multisektorowych indeksach, których zasad działania nie rozumie nawet większość bankowców.
Marcin Krasoń
W nadchodzącym roku giełdy pozostaną pod wpływem tych samych czynników, które kształtowały sytuację w mijającym. Wyniku lepszego niż tegoroczny można się spodziewać pod warunkiem, że nie dojdzie do niewypłacalności żadnego z europejskich krajów, a amerykańska gospodarka zdecydowanie przyspieszy.
Po bardzo zyskownym dla inwestorów giełdowych 2009 roku, mijający można uznać za całkiem niezły. Do pierwszych dni grudnia S&P500 wzrósł o ponad 9 proc., a indeks naszych największych spółek o ponad 13 proc. Powtórzenie tego wyniku w 2011 roku może być całkiem prawdopodobne. By tak się stało, muszą być spełnione co najmniej dwa warunki. Pierwszy, to opanowanie sytuacji w najbardziej zagrożonych niewypłacalnością krajach europejskich.
Rozszerzenie się kryzysu finansowego na naszym kontynencie pogrzebałoby nadzieje na wzrost indeksów. Drugi warunek to wyraźna poprawa kondycji amerykańskiej gospodarki. Szanse na to są bardzo duże. Ameryka już nie raz udowodniła, że potrafi ostro przyspieszyć. Tym razem sytuacja jest dużo trudniejsza i nie widać poprawy ani na rynku nieruchomości, ani na rynku pracy, ale o powrót recesji raczej nam nie grozi.
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL
Nie należy też zapominać o determinacji Fed w stymulowaniu rynków. Nawet jeśli drukowane dolary nie wpłyną wprost na pobudzenie wzrostu gospodarczego, to można spodziewać się, że pobudzą rynki finansowe.
Z pewnością już nie w takiej skali, jak wiosną 2009 roku, ale jednak będą działać na korzyść byków. W przeciwnym kierunku może działać sytuacja w Chinach. Tamtejsza gospodarka radzi sobie aż nadto dobrze, ale jej chłodzenie może być odczuwalne w wielu innych krajach i na wielu rynkach, w tym przede wszystkim surowcowych.
Sprawdź notowania funduszy inwestycyjnych w serwisie Biznes INTERIA.PL
O ile ze sporym prawdopodobieństwem można założyć umiarkowanie optymistyczny scenariusz niewielkiej zwyżki w całym roku, to nie sposób przewidzieć, co będzie dziać się w jego trakcie. Z pewnością można się spodziewać sporych ruchów. Ich zasięg nie powinien być większy niż 20 proc., o ile nie dojdzie do dramatycznych wydarzeń na rynkach finansowych.
Roman Przasnyski
Niniejszy dokument jest materiałem informacyjnym. Nie powinien być rozumiany jako materiał o charakterze doradczym oraz jako podstawa do podejmowania decyzji inwestycyjnych. Wszystkie opinie i prognozy przedstawione w niniejszym opracowaniu są jedynie wyrazem opinii autorów w dniu publikacji i mogą ulec zmianie bez zapowiedzi. Open Finance nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego opracowania.