Widmo krachu. Spadki na giełdach będą większe niż w 2008 r.?
Robert Kiyosaki, autor bestsellerowej książki "Bogaty ojciec, biedny ojciec", jest przekonany, że nadchodzi ogromny krach. Załamanie może być większe niż podczas światowego kryzysu finansowego w 2008 roku. Także Jeremy Grantham, współzałożyciel firmy inwestycyjnej GMO, ostrzega przed giełdową "superbańką", która pękając wywoła tragedię.
► Ekonomiści coraz częściej dostrzegają podobieństwa między dzisiejszą sytuacją, a kryzysem z 2008 roku
► Bezkompromisowość Fed w zwalczaniu inflacji pogarsza prognozy dla Wall Street
► Analitycy Morgan Stanley spodziewają się, że S&P500 spadnie jeszcze o 15-25 proc.
► W Europie w tym roku od WIG20 słabszy jest tylko indeks giełdy rosyjskiej MOEX, który notuje 40-procentową stratę
Wielu ekonomistów wraca pamięcią do bankructwa banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku, które było najmocniejszym akcentem ówczesnego kryzysu gospodarczego. Między jesienią 2007 roku a marcem 2009 roku indeks S&P500 obniżył loty o prawie 60 proc., z czego sam rok 2008 przyniósł jego spadek o blisko 40 proc.
Robert Kiyosaki twierdzi, że w najbliższym czasie znów runą niemal wszystkie rynki, w szczególności akcji, nieruchomości, złota, srebra i bitcoina. Odnosząc się do swoich wcześniejszych przewidywań o większym załamaniu niż podczas kryzysu finansowego w 2008 roku Kiyosaki stwierdził: - Ten krach jest za rogiem, a miliony inwestorów zostaną zmiecione z rynków.
- Rok 2008 był świetnym czasem na wzbogacenie się, ponieważ wszystko poszło na sprzedaż. Teraz też tak przygotujcie się do krachu, by czerpać z niego zyski - dodał. Kiyosaki jest zdania, że dobrą okazją do inwestowania może być bitcoin, ale dużo tańszy niż teraz. W tej chwili "moneta" najpopularniejszej kryptowaluty świata kosztuje około 20 tysięcy dolarów. - Czekam aż bitcoin przetestuje 1100 dolarów zanim zdecyduję się na zakup - zadeklarował Kiyosaki.
Robert Kiyosaki z Sharonem Lechterem jest autorem bestsellera "Bogaty ojciec, biedny ojciec". Sprzedano już ponad 32 miliony egzemplarzy książki w 51 językach i w 109 krajach.
Pesymistów na Wall Street jest teraz wielu. - "Superbańka" wydaje się niebezpiecznie bliska swojego finalnego aktu po tym, jak ostatni rajd na amerykańskich akcjach zwabił niektórych inwestorów z powrotem na rynek tuż przed potencjalną tragedią - twierdzi Jeremy Grantham, legendarny współzałożyciel firmy inwestycyjnej GMO z siedzibą w Bostonie.
Ekspert nawiązuje w ten sposób do faktu, że na Wall Street indeks S&P500 z niskiego poziomu 3666 punktów notowanego w połowie czerwca podskoczył latem z innymi wskaźnikami giełdowymi pod wpływem optymizmu inwestorów skupionych na oznakach, że inflacja w USA łagodnieje.
Jednak przewodniczący Fed Jerome Powell zakończył ten rajd swoim przemówieniem z 26 sierpnia na sympozjum w Jackson Hole. Nie pozostawił wątpliwości, że amerykański bank centralny ma zamiar nadal zaostrzać politykę monetarną. Ostrzegł, że Fed będzie aż do skutku walczył z inflacją najwyższą od początku lat 80. XX wieku, nawet jeśli pogorszy to sytuację ekonomiczną gospodarstw domowych i przedsiębiorstw.
- Wysoka inflacja zawsze szkodzi giełdowym mnożnikom. W dodatku fundamenty gospodarcze zaczęły się ogromnie i zaskakująco pogarszać. Mamy Covid-19 w Chinach, wojnę w Europie, kryzysy żywnościowe i energetyczne oraz rekordowe zacieśnianie fiskalne. Perspektywy są o wiele bardziej ponure niż można było przewidzieć w styczniu - powiedział Grantham. Jego zdaniem, obecna "superbańka" spekulacyjna charakteryzuje się bezprecedensowo niebezpieczną mieszanką przeceny różnych aktywów (obligacje, akcje, mieszkalnictwo), szoku towarowego i jastrzębiej postawy Fed.
S&P500 ten tydzień rozpoczyna od wyniku 3924 punktów. To prawie 20 proc. mniej niż na początku tego roku. - Wall Street czeka kolejne dno przed końcem 2022 roku. S&P500 może spaść nawet o 25 proc. do koło 3000 punktów, jeśli dojdzie do recesji, lub o 15 proc. do mniej niż 3400 punktów, jeśli Fed zapewni miękkie lądowanie - oświadczył Mike Wilson, główny dyrektor inwestycyjny Morgan Stanley, ostrzegając jednocześnie, że inwestorzy zbyt optymistycznie podchodzą do zysków korporacji.
Analitycy Wells Fargo zwracają uwagę na fakt, że S&P500 właśnie znalazł się w okolicy bardzo ważnego wsparcia na poziomie 3900 punktów. Ich zdaniem, bezkompromisowe stanowisko Fed, że stopy procentowe będą wysokie tak długo, jak długo inflacja nie zostanie opanowana i sprowadzona do 2-3 proc., sprawia, iż gospodarka USA może doświadczyć recesji w połowie 2023 roku. Dowodem na to są dane, które wskazują na coraz wyraźniejsze spowolnienie ekonomiczne, spadające realne wynagrodzenia i wyczerpujące się oszczędności amerykańskich gospodarstw domowych.
Rynek wycenia, że na wrześniowym posiedzeniu Rezerwy Federalnej zapadnie decyzja o podniesieniu stopy procentowej o 50 lub 75 punktów bazowych (bardziej prawdopodobny jest ten drugi wariant). Następne prognozowane podwyżki to 50 punktów w listopadzie i 25 punktów w grudniu. Jeśli tak się stanie, to na koniec roku stopa funduszy federalnych zbliży się do 4 proc. Będzie to najwyższa jej wartość od 14 lat.
Słynny historyk, Niall Ferguson doszukuje się ciekawych analogii między dzisiejszą sytuacją gospodarczą, a tym co się działo na świecie w lat 70. XX wieku. Były to czasy wstrząsów politycznych, finansowych i gospodarczych. Podobieństw można szukać w przypadku obecnej wojny w Ukrainie z wojną arabsko-izraelską w 1973 roku, która również doprowadziła do konfrontacji supermocarstw. Tak jak teraz, świat borykał się z kryzysem energetycznym i inflacją.
- Błędy polityki pieniężnej i fiskalnej z zeszłego roku, które wywołały wielką inflację, są bardzo podobne do błędów lat 60. i tych z 1973 roku. Mamy też wojnę, która trwa znacznie dłużej niż konflikt arabsko-izraelski, więc szok energetyczny, który powoduje, będzie w rzeczywistości bardziej dotkliwy - ostrzega Niall Ferguson.
Niepokojąco źle wygląda w ostatnich dniach także główny indeks giełdy warszawskiej - WIG20. W czwartek 1 września stracił na wartości ponad 4 proc., co było najsilniejszym tego typu ruchem od 24 lutego, kiedy nasz rynek nerwowo reagował na wiadomość o rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W rezultacie WIG20 znalazł się poniżej dołków z drugiej fali pandemii, czyli z jesieni 2020 roku.
W piątek sytuacja nieco się poprawiła - WIG20 poszedł w górę o 3 proc. i podniósł z 1462 punktów do 1505 punktów. - Cały czas WIG20 jest słaby, spadki postępują i dopiero na kolejnym poziomie wsparcia w okolicach 1447 punktów byłaby okazja do szukania jakiegoś pozytywnego scenariusza - prognozuje Marcin Tuszkiewicz ze Squaber.com.
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
WIG20 w tym roku przegrywa z innymi indeksami europejskimi, choć te też są w defensywie. Nasz główny wskaźnik od 1 stycznia cofnął się już o ponad 30 proc. Gorzej wypada jedynie rublowy indeks giełdy rosyjskiej MOEX, który notuje 40-procentową stratę.
Jacek Brzeski