Ameryka wraca do gry o klimat
Decyzja prezydenta USA o powrocie do porozumienia paryskiego jest dobrym sygnałem dla polityki klimatycznej Unii Europejskiej, bo zyska ona silnego sojusznika w swoich staraniach. Jednak globalny sukces zależy przede wszystkim od postawy Chin, Rosji, Indii czy państw Azji Południowo-Wschodniej, gdzie węgiel jest sposobem na tanią energię i rozwój gospodarki.
Prezydent Joe Biden dotrzymał słowa z kampanii wyborczej i jedną z jego pierwszych decyzji był powrót do ustaleń z konferencji paryskiej z 2015 roku, kiedy przywódcy blisko 200 państw zgodzili się, aby ich cel globalny miał wspólny mianownik: utrzymanie wzrostu średnich temperatur poniżej 2 stopni C (względem stanu wobec epoki przedindustrialnej). Poprzedni prezydent Donald Trump był wrogiem paryskiego porozumienia i - pomimo protestów na świecie - odrzucił je po przejęciu władzy, bo w jego przekonaniu miały godzić w interesy amerykańskiej gospodarki kryjące się pod hasłem "Make America Great Again".
Co więcej, na początku pandemii w 2020 roku pojawiły się głosy, że polityka klimatyczna pójdzie do kosza lub zostanie znacząco spowolniona także w Unii Europejskie, aby odbudować jej gospodarkę. Globalne emisje w 2020 roku zmniejszyły się z uwagi na spadek aktywności gospodarczej w zamkniętych gospodarkach, a wynik wyborów w USA tylko wzmacnia unijny kierunek klimatyczny, który został potwierdzony przez nową Komisję Europejską i odwrotu jednak nie będzie.
Decyzja USA ma bardzo duże znaczenie polityczne, przede wszystkim dla osamotnionej w śrubowaniu własnych celów redukcji emisji Unii Europejskiej. Od ponad dwóch dekad Unia jest światowym liderem w coraz bardziej restrykcyjnej wewnętrznej polityce klimatycznej, która jest konsekwentnie realizowana, bez względu na to, jaką politykę prowadzi reszta świata.
Ostatnim symbolem takiego podejścia jest zaostrzenie celu redukcji emisji CO2 do 2030 roku z 40 do 55 proc. (względem 1990 r.). Prowadzi to w prostej drodze do dekarbonizacji gospodarek i osiągnięcia ambitnego celu neutralności klimatycznej w 2050 roku. Gospodarki 27 państw Unii mają obecnie zróżnicowany poziom zdekarbonizowania, a najtrudniej będzie Polsce, gdzie nadal ok. 70 proc. energii pochodzi z węgla kamiennego i brunatnego, a jej koszty poszybowały w górę w ślad za cenami uprawnień do emisji CO2. Od lat Europa płaci wysoką cenę za swój kurs klimatyczny, ale jest to akceptowane politycznie, czego dowodem były wyniki ostatnich eurowyborów w 2019 roku.
Energochłonny przemysł migruje z Europy tam, gdzie nikt nie ogląda się na emisje CO2, a tym bardziej na koszty z tym związane, bo ich nie ma (system handlu emisjami ETS jest wytworem europejskim i nie znalazł naśladowców).
Decyzja prezydenta Bidena ma swoją wagę nie tylko polityczną, ale także w wymiarze samych emisji CO2 i innych zanieczyszczeń, ponieważ USA są pod tym względem wiceliderem - na początku tysiąclecia wyprzedzone zostały przez Chiny, których dynamicznie rosnąca gospodarka generowała coraz większe emisje. Prezydent Biden ma ambitne plany, aby do 2035 roku z amerykańskiej energetyki zostały wyeliminowane emisje CO2 (nie są znane jednak dotychczas szczegóły), co może być zapowiedzią odejścia zarówno od węgla, jak i gazu, który daje z grubsza o połowę mniejsze emisje CO2, a postawienie na OZE i magazynowanie energii. Właśnie ta ostatnia technologia może być kluczem do osiągnięcia przez USA neutralności klimatycznej w 2050 roku, o czym również myśli Biden.
A jest co redukować w CO2, bo USA, obok Chin, Rosji i Indii, należą do największych trucicieli. Pod tym względem Unia Europejska nie może się równać, bo odpowiada jedynie za ok. 10 proc. emisji. I to jest dotychczas jeden z powodów krytycznych głosów w samej Unii, że narzucając sobie drakońskie ograniczenia w rzeczywistości ma niewielki wpływ na globalne ograniczenie zmian klimatu, a równolegle pogarsza perspektywy swojej gospodarki. Tym bardziej, że odchodzenie od węgla jako paliwa w energetyce wcale nie jest wszędzie na świecie trendem dominującym, nawet jeśli równolegle rozwijają się dynamicznie Odnawialne Źródła Energii (OZE).
Powód? Spalanie węgla jest źródłem najtańszej energii, co ma kolosalne znaczenie dla państw rozwijających się, które dzięki temu starają się nadrobić dystans do rozwiniętych gospodarek. Pod tym względem przykładów można szukać np. w Indiach oraz krajach Azji Południowo-Wschodniej, gdzie jeszcze kilka lat temu budowano kilkaset mniejszych lub większych elektrowni, i gdzie zapotrzebowanie na węgiel rośnie, a nie spada.
Tymczasem cena i dostępność infrastruktury energetycznej jest jednym z kluczowych czynników, które sprawiają, że inwestorzy decydują się np. na budowę fabryk. Brak pewności dostaw, czyli przerwy w zasilaniu lub zmniejszone dostawy energii, jest w wielu krajach rozwijających się piętą achillesową dla inwestycji. Budując szybko elektrownie na węgiel można zapewnić sobie nie tylko tanią energię, ale także z pewnego źródła, co ma dla rozwijających się państw pierwszorzędne znaczenie. Szczególnie tych o dużej powierzchni, gdzie problemem - poza źródłami energii - jest także niedostatek i stan sieci dystrybucyjnej.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Podsumowując, zmiana władzy w Białym Domu przyniesie Unii Europejskiej mocnego sojusznika w sprawach klimatycznych, co ma niebagatelne znaczenie także pod względem presji politycznej, jaką można wywierać np. na szczytach klimatycznych. Teraz przykład będzie "płynąć z góry", i wcale nie będzie tam osamotniona Unia Europejska. Jednak interesy państw, które mogą sobie pozwolić na ograniczanie emisji (tzw. bogata Północ) nadal będą stać w konflikcie z rozwijającymi się, które potrzebują taniej energii (tzw. biedne Południe).
Prezydent Donald Trump nie chciał, aby pod płaszczem polityki klimatycznej następował transfer kapitału czy utrata miejsc pracy w USA, co wzmacniałoby inne państwa, w tym także mało przyjazne wobec Ameryki. Interesujące, czy jeśli nowa administracja w Białym Domu utrzyma twardy kurs wobec Chin, to polityka klimatyczna nie stanie się globalną kartą przetargową mocarstw. Wszak Chiny też myślą o neutralności klimatycznej, tyle że w 2060 roku. I chcą na arenie międzynarodowej odgrywać rolę lidera wobec osłabionej pandemią koronawirusa reszty świata.
Tomasz Prusek, publicysta ekonomiczny, prezes Fundacji Przyjazny Kraj
Autor felietonu wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko Interii