Amerykanie nie uwierzyli w grożący im klif fiskalny
Prawdziwe kłopoty czekają Amerykanów pod koniec marca, kiedy prezydent i Kongres będą musieli uzgodnić, czy i jak bardzo państwo może się dalej zadłużać. Osiągnięte pod koniec grudnia porozumienie w sprawie klifu fiskalnego to dopiero początek ratowania amerykańskiej gospodarki.
Wypracowane z końcem grudnia porozumienie zakłada zachowanie ulg podatkowych i wzrost podatków dla osób o najwyższych dochodach (powyżej 400 tys. dolarów rocznie) oraz odroczenie na dwa miesiące zapowiadanych cięć budżetowych. To efekt wielomiesięcznych rozmów pomiędzy Republikanami i Demokratami.
- Myślę, że Amerykanie po cichu wierzyli, że kwestia klifu fiskalnego zostanie pomyślnie rozwiązana. Udało się go uniknąć, choć straszono nim i to rzeczywiście było wydarzenie bardzo głośne medialnie, co działało na wyobraźnię inwestorów. Chociaż nie działało bardzo paraliżująco - wyjaśnia w rozmowie z Agencją Informacyjną Newseria Roman Przasnyski, analityk Open Finance.
Brak porozumienia w Waszyngtonie mógł doprowadzić do recesji w amerykańskiej gospodarce. Tzw. klif fiskalny oznaczałby jednoczesne zniesienie ulg podatkowych i ograniczenie wydatków federalnych. Wszystko po to, by ograniczyć deficyt budżetowy.
- Zwiększenie obciążeń podatkowych nie sprzyja specjalnie rozwojowi gospodarczemu, podobnie jak cięcia wydatków. Te cięcia wydatków jeszcze nie zostały uzgodnione, ale w najbliższych miesiącach decyzje w tej sprawie będą musiały zostać podjęte - twierdzi ekspert.
Analityk Open Finance tłumaczy, że choć założenia klifu fiskalnego są z punktu widzenia budżetu bardzo korzystne, to w konsekwencji mogłoby to się zakończyć kłopotami zarówno firm, jak i zwykłych obywateli.
- Zwiększenie obciążeń podatkowych części Amerykanów, tych najbogatszych, i oszczędności budżetowe, konieczność równoważenia budżetu i zmniejszenia zadłużenia są wyraźnie widoczne. Tego typu działania nie pobudzają wzrostu gospodarczego, więc tutaj mamy pewne zagrożenie - mówi Przasnyski.
Ale grudniowe porozumienie to tylko chwilowa ucieczka od kłopotów. Barack Obama wraz z Kongresem muszą porozumieć się w kwestii podniesienia wyczerpanego już limitu zadłużenia państwa wynoszącego obecnie 16,4 biliona dolarów. Mają na to czas do końca marca. Inaczej może zabraknąć funduszy na bieżącą działalność i finansowanie programów federalnych.
- Teraz jest kwestia, czy tempo wzrostu będzie w dalszym ciągu utrzymane, czy też w Stanach Zjednoczonych nastąpi spowolnienie. Te zagrożenia płyną też z dwóch źródeł. Po pierwsze, są związane z sytuacją w Europie i w gospodarce globalnej, bo jednak spowolnienie w strefie euro też na gospodarkę amerykańską może negatywnie wpłynąć i pewnie wpłynie - tłumaczy analityk Open Finance.
Jednocześnie ekspert zauważa, że ten spór polityczny nie miał wielkiego wpływu na giełdowe notowania najważniejszych parkietów świata.
- Widać było, że inwestorzy giełdowi nie boją się specjalnie negatywnych skutków tego klifu, bo jednak indeksy w USA również rosły, może nie tak mocno jak w Warszawie czy we Frankfurcie, ale notowaliśmy kilkunastoprocentowe zwyżki i pod koniec roku również nie było jakiegoś specjalnego załamania - mówi Roman Przasnyski.
- W dalszym ciągu politycy będą się spierali, czy dojdą do jakiegoś porozumienia, ale generalnie można powiedzieć, że gospodarka amerykańska w pierwszych trzech kwartałach ubiegłego roku sprawowała się znacznie lepiej niż europejska, czy w Niemczech czy w całej strefie euro, wzrost był bardziej wyraźny.