Analiza Interii. Banki nie przejdą sucha stopą przez ten kryzys

Trzęsienie ziemi w sektorze bankowym dopiero nastąpi. I tym razem polskie banki wcale nie wyjdą z niego suchą stopą, jak po poprzednim kryzysie. Będą straty, programy naprawcze, może upadłości, a być może także przymusowa likwidacja, czyli resolution. Tylko po części przyczyną jest kryzys. Polskie banki osuwają się ze stabilnych fundamentów już od lat.

Wszyscy psioczymy, kiedy banki zarabiają, a nawet niektórzy mówią, że na nas "żerują". Dopiero zaczną. Bo sytuacja jest o wiele gorsza, kiedy banki mają straty. Także dla ich klientów. Przećwiczył to już cały świat w czasie poprzedniego wielkiego kryzysu finansowego, nieco ponad 10 lat temu. Polska była jednym z niewielu krajów, w którym banki nie poprosiły nawet o grosz publicznej pomocy. Za parę lat może być zupełnie inaczej.

Zwykle "psucie się" banku, a tym bardziej całego sektora bankowego trwa latami. W Polsce zaczęło ten proces wprowadzenie podatku bankowego. Nie dlatego - jeszcze wtedy - że banki zostały nim "nadmiernie obciążone" - jak zwykli mówić ich przedstawiciele. Dlatego, że zaczęły zmieniać strukturę swojego bilansu. Odwróciły się plecami od kredytowania gospodarki i zapakowały portfele rządowymi papierami.

Reklama

Podatek bankowy zadziałał w podstępny sposób

Ten podatek zmusił banki do dodatkowej presji na to, żeby jak najmniej płacić za depozyty, a w działalności kredytowej pchnął je ku tym najbardziej rentownym. Wskutek tego banki zaczęły masowo udzielać kredytów konsumenckich, zwłaszcza tych na coraz większe kwoty i na coraz dłuższe terminy. A to  najbardziej ryzykowne kredyty. Teraz, gdy po kryzysie sytuacja konsumentów się pogorszy, banki będą musiały za to zapłacić dużo wyższymi kosztami ryzyka.

Niskie stopy i zmierzające do zera oprocentowanie lokat spowodowało, że wielu ciułaczy postanowiło zostać inwestorami na rynku nieruchomości. Napędziło to boom porównywalny z latami 2007-2008 jeśli chodzi o wzrost cen mieszkań i o popyt na kredyt hipoteczny. Komitet Stabilności Finansowej, do którego należy troska o stabilność makroekonomiczną systemu finansowego i który ma służące jej utrzymaniu instrumenty, patrzył na to z założonymi rekami. A teraz to ryzyko zacznie się materializować.  

- Prawdopodobnie hipoteki będą się psuły najpóźniej - pociesza Marta Czajkowska-Bałdyga, analityczka Haitong Bank Polska.

Drugim powodem destabilizacji polskiego sektora bankowego było przedłużanie - dużo przed wybuchem pandemii - okresu najniższych stóp procentowych w historii, przy rosnącej inflacji. To zmusiło banki do kilku niebezpiecznych ruchów i wzmocniło negatywne oddziaływanie podatku bankowego.

Utrzymywanie niskich stóp przy rosnącej w latach 2018-2019 inflacji dodatkowo spowodowało, że banki wciąż obniżały oprocentowanie depozytów. Zachęcała je do tego także ogromna podaż depozytów, spowodowana rosnącymi wynagrodzeniami i transferami socjalnymi w szczycie koniunktury. Więc ani bankom, ani klientom trzymanie lokat terminowych się nie opłacało.  

Skutek jest taki, że na koniec kwietnia polskie banki miały nieco ponad 1,3 biliona zł depozytów sektora niefinansowego. To o prawie jedną czwartą więcej niż na początku 2018 roku. Ale w tym okresie o niemal połowę urosły depozyty bieżące, do 910 mld zł. Wartość depozytów terminowych jeszcze na początku 2019 roku sięgała 440 mld zł. Teraz przekracza zaledwie 400 mld zł.  

W całości depozytów (licząc wraz z sektorem finansowym) lokaty terminowe gospodarstw domowych i przedsiębiorstw stanowią niespełna 25 proc. A w dodatku znaczną część to depozyty na terminy krótsze niż trzy miesiące, a więc niestabilne. Banki przespały okres najlepszej koniunktury, by zbudować długoterminowe, stabilne źródła finansowania, ale też nikt ich do tego nie zachęcał. Ostatnie trzy obniżki stóp tę nierównowagę tylko pogłębiają.

- Depozyty na trzy miesiące uważane są już za stabilne. Banki będą szukać optimum po stronie pasywnej, ważąc pomiędzy stabilnością depozytów i niskim kosztem. Pytanie, czy nadzór uzna, że banki mające - powiedzmy - 90 proc. depozytów bieżących, mają stabilne finansowanie. Po ostatnich decyzjach RPP obudzimy się w świcie z bardzo małym udziałem depozytów terminowych  - mówi Interii profesor SGH Piotr Mielus.

Jaki jest prawdziwy obraz sektora

Od kilku lat bankowcy zwracają uwagę, że polski sektor jakby "pękł" na pół i statystyki dotyczące jego całości zaciemniają faktyczny wizerunek. Lwią część zysków przynosi 5-8 banków. Kilka innych już w zeszłym roku, wraz z lekkim spowolnieniem musiało stworzyć bardzo wysokie odpisy na ryzyko kredytowe. Z tego powodu zysk netto Millennium zmniejszył się do 560,7 mln zł, a zysk Alior Banku spadł o niemal dwie trzecie w porównaniu z poprzednim  rokiem - do zaledwie 253 mln zł.

Trzeci strumień, który podmywa mocne jeszcze kilka lat temu fundamenty polskiego sektora bankowego, to kredyty we frankach. Po jesiennym wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej banki zaczęły tworzyć rezerwy na ryzyko prawne związane z pozwami kredytobiorców. Na razie to niewielkie kwoty, ale pod "odmrożeniu" postępowań w sądach i wraz z kolejnymi wyrokami można się spodziewać, że będą rosły. A to znaczy, że wiele instytucji będzie miało prawdziwe kłopoty z rentownością.

Problem z kredytami we frankach miało wiele państw, także w "starej" Unii. I w zdecydowanej większości z nich został on rozwiązany. W jesiennym postanowieniu TSUE orzekł, że klauzule abuzywne w umowach można byłoby zastąpić uchwalonymi przepisami prawa. Ale polskiej klasy politycznej nie było stać na taki salomonowy wysiłek. Wszystko poszło więc na żywioł.  

W tej sytuacji uderzył kryzys i trzy kolejne obniżki stóp procentowych. Kryzys oznacza trudności ze spłatą kredytów przez przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe, czyli wzrost ryzyka kredytowego, a więc odpisy i straty kredytowe. Obniżki stóp - że piekielnie trudno będzie wypracować zyski, żeby mieć czym pokryć te straty.

Nie sposób jeszcze przewidzieć, jaki będzie ostateczny bilans ryzyka kredytowego, kiedy skończą się - prawdopodobnie przedłużone do końca III kwartału - wakacje kredytowe. Czwarty kwartał przyniesie pierwszą odsłonę obrazu strat, ale największe pojawią się zapewne dopiero w przyszłym roku.  

- Na razie nie widać dużej zwyżki kredytów zagrożonych. Można się ich spodziewać, kiedy zakończą się programy pomocowe i moratoria kredytowe. Wtedy okaże się, ilu klientów miało tylko przejściowe kłopoty, a dla ilu z nich były one trwale. Spodziewamy się, że niektóre banki zapewne przedłużą moratoria do sześciu miesięcy - mówi Marta Czajkowska-Bałdyga.

Póki co banki tworzą rezerwy

Największy, PKO BP utworzył w I kwartale ponad 200 mln zł rezerw na oczekiwane straty kredytowe związane z popandemicznym kryzysem. Kwartalny koszt ryzyka kredytowego banku wzrósł do 0,82 proc., z 0,37 proc. w IV kwartale zeszłego roku. Koszt ryzyka w banku Pekao na koniec I kwartału wzrósł niemal dwukrotnie, do 0,83 proc., z 0,46 na koniec zeszłego roku. Rezerwy na skutki pogorszenia się jakości kredytów w wyniku pandemii wyniosły 198 mln zł.

Utworzone rezerwy nie są na razie jeszcze skutkiem bankructw. Wynikają z szacunków oczekiwanych strat w związku z pogorszeniem się scenariuszy makroekonomicznych. Prawdziwe straty będą dopiero wtedy, kiedy bankructwa się zaczną. A wielkość rezerw w dwóch tylko, choć wielkich bankach oznacza, że cały sektor powinien już po I kwartale zawiązać dodatkowe rezerwy przekraczające 1,5 mld zł. To ponad 10 proc. zeszłorocznego zysku.  

- Generalnie wskaźnik kosztów ryzyka w przypadku banków ostrożnych podwoi się, a w przypadku banków bardziej ryzykownych - potroi się - mówił prezes Pekao Leszek Skiba podczas niedawnej zdalnej dyskusji w ramach cyklu "Kwadrans z Europejskim Kongresem Finansowym".

Podwojenie się kosztów ryzyka dwukrotnie oznaczałoby, że banki do 9 mld zł rezerw dołożą drugie tyle. Spora część banków miałaby roczną stratę, a to wiązałoby się z programami naprawczymi. Dlatego dyskutują już teraz możliwość powołania "złego banku", do którego przenosiłyby niespłacane kredyty.     

- Banki, które przed pandemią miały problemy z osiągnięciem pozytywnego wyniku pewnie będą miały jeszcze większy problem przy niskich stopach procentowych. To może powodować jakieś ruchy ze strony Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, Komisji Nadzoru Finansowego czy banku centralnego - mówi Interii Marta Czajkowska-Bałdyga.

Trzy kolejne obniżki stóp, w tym w sumie głównej stopy o 140 punktów bazowych, do 0,1 proc. to kolejny cios w rentowność banków. Na razie nieliczne oszacowały skutki tej sytuacji. Pekao podał, że suma obniżek zmniejszy jego zysk skonsolidowany o około 650-700 mln zł w tym roku wskutek obniżenia marży odsetkowej o około 45 pb. W 2019 roku bank miał 2,17 mld zł zysku netto, wobec 2,29 mld zł w 2018 roku. Jego wynik z tytułu odsetek wzrósł w zeszłym roku do 5,47 mld zł, z 4,99 mld zł rok wcześniej.

Alior Bank poinformował, że trzy obniżki zmniejszą jego zyski o około 116-133 mln zł kwartalnie, a marżę odsetkową o 0,79-0,91 pkt proc. w skali roku. To znaczy, że roczny zysk banku może być mniejszy o 400-500 mln zł.

- Te prognozy są zgodne z naszymi analizami - mówi Piotr Mielus.

- Ostatnia obniżka stóp będzie miała większy wpływ na marżę odsetkową niż dwie wcześniejsze. Polski sektor opiera się na tradycyjnej bankowości - bierzemy depozyty i udzielamy kredytów. Zasadnicze znaczenie ma w tym wypadku marża odsetkowa - dodaje Marta Czajkowska-Bałdyga.

Piotr Mielus uważa, że sam poziom stóp na wyniki banków nie ma wpływu, bo gdy stopy są niskie równie dobrze mogą zarabiać. Ma na nie wpływ natomiast tzw. ryzyko bazowe. Polega ono na tym, że banki mają aktywa, czyli np. kredyty oparte na stopie WIBOR, która natychmiast po obniżce spada. W pasywach mają natomiast stałoprocentowe depozyty. Umówione oprocentowanie od depozytu terminowego muszą zapłacić, a dopiero gdy klient zakłada kolejny - mogą zaproponować mu niższą stopę.

- Depozyty spadają inercyjnie. Kilka do kilkunastu tygodni zajmuje bankom, żeby zejść z oprocentowaniem depozytów do poziomu, do którego nastąpiły obniżki stóp. A oprocentowanie kredytów spada natychmiast, gdy spada WIBOR - mówi.

- Uzależnienie polskich banków od zmiennej stopy WIBOR jest tego przyczyną. Gdyby miały aktywa stałoprocentowe, nie byłoby tak silnego efektu. To tykająca bomba podłożona pod sektor bankowy. Wszystkie ostatnie decyzje RPP powodują, że banki będą miały problemy. Niektóre z nich - z przetrwaniem - dodaje.

Kilka banków nie przetrwa tego kryzysu?

Oprocentowanie płacone za depozyty jest już bliska zera i nie ma z czego obniżać. Coraz mniej klientów w tych warunkach będzie zakładać lokaty terminowe wiedząc, że to nieopłacalne. Czy banki mogą pójść jeszcze dalej, czyli poniżej zera, i wprowadzić ujemne oprocentowanie?

- Nie spodziewam się ujemnego oprocentowania depozytów w detalu, natomiast w przypadku korporacji możliwe jest pobieranie przez banki opłaty za trzymanie depozytu - mówi Marta Czajkowska-Bałdyga.

- Pocieszające jest to, że potem następuje akomodacja, ale pod warunkiem, że stopy nie spadłby do wielkości ujemnych. Banki w strefie euro mają ten problem od sześciu lat. Dlatego tam ludzie trzymają depozyty na rachunkach bieżących - dodaje Piotr Mielus.

Ale migracja środków klientów z lokat na rachunki bieżące oznacza, że niestabilność źródeł finansowania sektora jeszcze bardziej się pogłębi. A najbardziej odczują tego skutki małe banki.

- Sytuacja jest bardzo trudna, bo taka a nie inna jest struktura bilansu. Im mniejszy bank, tym bardziej jego wynik zależy od wyniku odsetkowego - mówi Piotr Mielus.

- Mniejsze banki bardziej wrażliwe na stopy procentowe i z większym udziałem kredytów konsumpcyjnych będą radziły sobie gorzej - dodaje Marta Czajkowska-Bałdyga.

Banki spółdzielcze zgromadziły ok. 135 mld zl depozytów. To prawie 9 proc. wszystkich w sektorze bankowym. 

To, że banki mogą mieć kłopoty, nie musi oznaczać, że kłopoty mają mieć ich klienci, a tym bardziej, że kłopoty będzie mieć cała gospodarka. Tym razem - niestety - tak będzie. Nie tylko z powodu popandemicznego kryzysu i nie tylko dlatego, że kilka banków mieszanki radykalnych obniżek stóp i rosnącego ryzyka kredytowego może nie przetrwać, a za gwarantowane depozyty ostatecznie będzie musiał zapłacić z naszych pieniędzy Skarb Państwa. Także dlatego, że w pewnych warunkach obniżki stóp po prostu "nie działają".

- Co z tego, że koszt pieniądza spada, skoro ryzyko kredytowe rośnie. Bank nie może sprzedać tego samego kredytu taniej, bo musi pokryć swoje koszty ryzyka. Paradoksalnie niższa stopa nie sprzyja tańszemu kredytowaniu - mówi Piotr Mielus.

- Banki przestały udzielać kredytów, a w sektorze panuje olbrzymia nadpłynność. NBP sprzedał w maju dwa razy więcej bonów niż w kwietniu, a wszystkie pieniądze z banków idą na bony pieniężne, obligacje PFR i papiery skarbowe. W ten sposób NBP obniża koszty finansowania budżetu, ale nie gospodarki i gospodarstw domowych. Nie jest pewne, że gospodarka z tego skorzysta - dodaje profesor.

Nie tylko kredyt przy niższych stopach procentowych może być droższy. Wszystkich klientów banków czeka podnoszenie opłat i prowizji. Nie można wykluczyć, że klient będzie musiał zapłacić za samo wejście do oddziału albo za sprawdzenie salda w aplikacji mobilnej. 

- Bankowość za zero się kończy. Ostatnie pięć lat to potwierdza, a okres niskich stóp tę tezę wzmocni. Będziemy płacić mniej po stronie oprocentowania, a więcej po stronie prowizji - powiedział Sławomir Sikora, prezes banku Citi Handlowy podczas zdalnej dyskusji  "Kwadrans z EKF".

- Już teraz widać, ze marże kredytowe pójdą w górę, zarówno po stronie detalicznej, jak i korporacji. Spodziewamy się również, że banki będą podwyższać opłaty i prowizje na poszczególnych produktach, tak aby choć częściowo zrekompensować spadek marży odsetkowej - dodaje Marta Czajkowska-Bałdyga.

Droższa bankowość obciąży wszystkich klientów banków - i biednych, i bogatych. A kredyt - w związku z rosnącym ryzykiem - już jest mniej dostępny, co pokazuje ankieta NBP o radykalnym zaostrzeniu  polityki kredytowej przez banki w I kwartale. Co będzie dalej?  

- Banki będą teraz trzy razy oglądały kredytobiorców z każdej strony. Przez 2-3 miesiące potrwa okres kształtowania ich polityki kredytowej - sprzedażowej i cenowej. Po stronie kredytów będą szukać równowagi pomiędzy rentownością bilansu i ograniczeniem ryzyka kredytowego - mówi Piotr Mielus.

Będzie to dla nich niezwykle trudne bo mają niewielkie pole manewru. Niektóre już nie mają żadnego. W związku z rosnącym ryzykiem mogą coraz bardziej zatrzymywać akcję kredytową, a za pieniądze deponentów kupować obligacje skarbowe i bony NBP. W ten sposób klienci banków sfinansują rządowy dług.

Na pewno będą jednak oszczędności. To wcale nie musi służyć komfortowi klientów. Ale w polskim sektorze wskaźnik kosztów do dochodów utrzymuje się znacznie powyżej 50 proc.

- Banki zapewne będą również bardziej restrykcyjnie podchodziły do kwestii kosztów operacyjnych. Lockdown uświadomił, iż część funkcji w tym sektorze może być z powodzeniem wykonywana zdalnie, co zapewne pozwoli na ograniczenie powierzchni biurowej. A z drugiej strony przyspieszył proces digitalizacji klientów, co zapewne pozwoli na ograniczenie liczby oddziałów. Beneficjentami tych ruchów będą głównie banki z relatywnie większą liczbą oddziałów - mówi Marta Czajkowska-Bałdyga.

Ale w niektórych bankach działające dotąd sprawnie machiny bankowości internetowej zaczęły się zacinać. I to w niedopuszczalnym stopniu.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »