Angeli Merkel demonstracja siły
Po ośmiu miesiącach od rozpoczęcia swojej drugiej kadencji na stanowisku kanclerza Niemiec, naznaczonych nieustannymi sporami w łonie koalicji i surową krytyką jej poczynań, Angela Merkel podjęła decyzję. Ogłaszając "historyczny program oszczędnościowy", którego celem ma być zaoszczędzenie 80 mld euro do 2014 roku, dała swojemu rządowi szansę na nowy początek. Sukces nie jest jednak przesądzony.
Pakiet oszczędnościowy zaproponowany przez Merkel, którego kształt ma na względzie zmniejszenie deficytu budżetowego Niemiec, nie zadowolił wszystkich. Ekonomiści stwierdzili, że nie zwiększy on w istotny sposób wydatków konsumenckich. - Nie widzę, w jaki sposób Niemcy mogłyby się stać lokomotywą dla krajów strefy euro, skoro proponowane rozwiązanie nie stymuluje wzrostu krajowego popytu - mówi Stefan Schneider, ekonomista Deutsche Bank Research, instytutu badawczego największego niemieckiego banku. - Ale Merkel zdołała przynajmniej przedstawić konkretną propozycję.
Na Angelę Merkel "nasiedli" również jej polityczni oponenci. Ich zdaniem, kanclerz karze mniej zamożnych obywateli, wprowadzając cięcia w świadczeniach socjalnych i faworyzując osoby osiągające wysokie dochody, czego miałaby dowodzić decyzja o nie podnoszeniu podatków.
Sigmar Gabriel, lider opozycyjnej SPD, powiedział, że utworzona przez Merkel koalicja konserwatystów i tzw. wolnych demokratów forsuje interesy "bogatych oraz klienteli Wolnej Partii Demokratycznej".
Gabriel mówił o kanclerz Merkel, używając jej popularnego przydomka, który oznacza tyle, co "mamusia": - "Mutti włączyła pralkę, wybierając program prania delikatnego dla wolnych demokratów, ale już wkładając do niej bezrobotnych, rodziny, miasta i gminy, wybrała opcję wirowania.
Opozycja i związki zawodowe, z determinacją dążąc do osłabienia pozycji pani kanclerz, już planują demonstracje w geście sprzeciwu wobec planu oszczędnościowego. Protesty te mogą jednak stać się dla Angeli Merkel doskonałą okazją do wykazania się siłą woli.
Kanclerz Niemiec nie spieszyła się z reakcją na grecki kryzys i skutki, jakie wywarł on na strefę euro. Starała się unikać dyskusji na temat wojny w Afganistanie, w którym przebywa obecnie ponad cztery i pół tysiąca niemieckich żołnierzy. Odmawiała jakichkolwiek komentarzy na temat likwidacji poboru i modernizacji sił zbrojnych - posunięć, za którymi optował minister obrony Karl-Theodor zu Guttenberg. Praktycznie nie wypowiadała się na temat reformy systemu opieki zdrowotnej, opieki społecznej i systemu podatkowego, tak, by stały się one bardziej sprawiedliwe i wydajne. Milczała również w kwestii zmian klimatycznych, które były dla niej priorytetową sprawą w zakończonej zwycięstwem kampanii wyborczej w 2005 roku.
Program oszczędnościowy jest więc z punktu widzenia Angeli Merkel próbą przejęcia inicjatywy. Cięcia dotyczyć będą większości sektorów, aczkolwiek prawdą jest, że ciężar uderzenia przyjmą na siebie bezrobotni i mniej zamożni podatnicy. Merkel wprowadziła podatek ekologiczny dla linii lotniczych i przemysłu jądrowego, a także opłatę ekologiczną dla korzystających z lotnisk. W administracji państwowej pracę straci 10 tysięcy osób. Zlikwidowane zostaną niektóre ulgi podatkowe i zasiłki. Ale podatki jako takie nie wzrosną. - To dopiero początek - skomentował te plany Stefan Schneider.
Opozycja już jest w bojowym nastroju, a Angela Merkel musi jeszcze przekonać do planu opinię publiczną, jeśli chce dowieść, że panuje nad sytuacją i że wyprowadzi Niemcy z najgorszego kryzysu ekonomicznego od czasu recesji końca lat 40. XX wieku. - To dla Merkel niezwykle ważna kwestia - mówi Irwin Collier, profesor ekonomii w Instytucie Finansów Publicznych i Polityki Społecznej Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. - Jej problemem jest fakt, że wielu Niemców uważa, iż nie panuje nad tym, co się dzieje.
W ostatnich kilku miesiącach Merkel sprawiała wrażenie, że nie kontroluje swojej własnej partii, CDU, i że nie wyczuwa zarówno głębokiego zaniepokojenia opinii publicznej kryzysem gospodarczym, jak i niezadowolenia z zaangażowania Niemiec w wojnę w Afganistanie. - Wygląda to tak, jakby Merkel straciła swój szczególny instynkt - mówi Carsten Brzeski, starszy ekonomista ING Bank w Belgii.
Było to widoczne podczas kampanii poprzedzającej majowe wybory do landtagu Nadrenii Północnej - Westfalii, gdzie związani z kanclerz konserwatyści i "wolni demokraci" sprawowali władzę od 2005 roku. Wybory do parlamentu krajowego zbiegły się w czasie z apogeum kryzysu euro, w obliczu którego Angela Merkel zgodziła się, aczkolwiek niechętnie, dołożyć kilkadziesiąt miliardów euro do unijnego pakietu ratunkowego dla Grecji, będącego jednocześnie wsparciem dla całej Eurostrefy. Merkel nie potrafiła jednak wyjaśnić powodów swojej decyzji sceptycznej opinii publicznej. Jej ugrupowania poniosły w Nadrenii Północnej-Westfalii dotkliwą porażkę.
W maju ze stanowiska premiera Hesji ustąpił Roland Koch, jeden z czołowych niemieckich konserwatystów, oznajmiając, że ma już dość polityki. Ten inteligentny, ale też generujący podziały polityk był niegdyś uważany za rywala Angeli Merkel. Wraz z jego rezygnacją Merkel straciła jednak nie tylko konkurenta, ale również kogoś, kto reprezentował frakcję tradycjonalistów w CDU, którą pani kanclerz mocno zaniedbała, ale której wciąż bardzo potrzebuje.
Wreszcie w ubiegłym tygodniu do dymisji podał się niespodziewanie prezydent Horst Kohler, zadając tym samym kolejny cios autorytetowi Merkel. Kohler, niegdyś dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ustąpił ze stanowiska na skutek fali krytyki, która spadła na niego po wywiadzie udzielonym niemieckiemu radiu Kultura. Powiedział w nim, że niemiecka misja w Afganistanie stanowi zabezpieczenie interesów gospodarczych kraju.
Na domiar złego problemem okazała się również kwestia sukcesji po Kohlerze. Na początku Angela Merkel wydawała się popierać kandydaturę należącej do CDU minister pracy Ursuli von der Leyden. Okazało się jednak, że konserwatywni premierzy niemieckich landów nie życzą sobie, by o prezydenturę ubiegała się kobieta, w dodatku znana z zapędów reformatorskich. Kanclerz uległa naciskom, udzielając swojego poparcia 50-letniemu konserwatywnemu premierowi Dolnej Saksonii, Christianowi Wulffowi, swego czasu również uważanemu za jej rywala.
Socjaldemokraci i Zieloni jako swojego kandydata wskazali Joachima Gaucka, byłego wschodnioniemieckiego dysydenta, który po zjednoczeniu Niemiec został pierwszym prezesem Federalnego Urzędu ds. Akt Stasi, znienawidzonej tajnej policji NRD. W przeciwieństwie do Wulffa, Gauck jest politycznie niezależny i cieszy się dużą popularnością. Przeprowadzone w tym tygodniu sondaże dają mu przewagę nad kandydatem chadecji, co dla Angeli Merkel i jej koalicji jest kolejnym powodem do niepokoju.
O wyborze nowego prezydenta Niemiec nie zadecyduje opinia publiczna. Dokona tego Zgromadzenie Federalne, w którego skład wchodzą deputowani do Bundestagu i przedstawiciele szesnastu krajów związkowych, wśród których nikłą przewagą cieszą się koalicjanci Merkel. Jednak nawet jeśli wynik zaplanowanego na 30 czerwca głosowania okaże się pomyślny dla pani kanclerz, nie zmieni to faktu, że wciąż pozostaną jej o wiele większe straty do odrobienia. Angela Merkel będzie musiała przekonać Niemców, że tym razem, w kwestii oszczędności, jest gotowa dowieść swej roli przywódcy.
Judy Dempsey
Tłum. Katarzyna Kasińska