Antypracownicze zapędy rządu
W najdonioślejszej dla społeczeństwa sprawie, jaką jest reforma emerytalna, przeciętny Polak nie ma pojęcia co go czeka.
Nie podaje się wyliczeń, na jakim poziomie będzie otrzymywał emeryturę, tylko toczy się antypracowniczą wojnę, próbując skłócać ludzi. To jest nasz podstawowy zarzut wobec rządu i lobby pracodawców - mówi JANUSZ ŚNIADEK, przewodniczący NSZZ "S", w rozmowie z Barbarą Madajczyk-Krasowską.
- Przed rokiem pojechał Pan na zjazd krajowy z porozumieniem wynegocjowanym z rządem Jarosława Kaczyńskiego w sprawie podwyżki płacy minimalnej i obietnicy realizacji innych postulatów związku. Teraz Solidarność też odniosła sukces, ponieważ - jak zaznaczyliście w sprawozdaniu Komisji Krajowej - od lat nie było tak dużej manifestacji. Ale czy protest blisko czterdziestu tysięcy związkowców w Warszawie zrobił jakieś wrażenie na rządzących?
- Manifestacja zmobilizowała członków związku i była sukcesem w wymiarze organizacyjnym i liczebnościowym. Na pewno była bardzo mocnym głosem środowisk pracowniczych artykułującym nasze obawy i postulaty. Na ile będzie skuteczna zależy od wiarygodności rządu, który deklarował wolę prowadzenia dialogu i uwzględniania głosu pracowniczego. Jeśli są to tylko propagandowe slogany, to skutek będzie niewielki. A jeżeli premier uczciwie deklaruje wolę dialogu i porozumienia społecznego, to demonstracja powinna spowodować efekty. Na razie czekamy na odpowiedź rządu na nasze postulaty.
Natomiast porozumienie z poprzednim rządem było sukcesem, równocześnie byliśmy zaniepokojeni, czy zobowiązania rządu będą spełnione, ze względu na wybory parlamentarne. Oczywiste było dla nas, że będzie zrealizowany postulat dotyczący płacy minimalnej...
- Okazało się, że jednak nie.
- Rzeczywiście. W tym roku musieliśmy stoczyć kolejną batalię, nie o podwyżkę, ale o utrzymanie płacy minimalnej na poziomie 40 proc. średniej krajowej. W porozumieniu była zapowiedź podwyższania jej do 50 proc. Chciałbym podkreślić, że wbrew temu, co głosiły niektóre środowiska, podniesienie płacy minimalnej nie zwiększyło bezrobocia ani nie załamało gospodarki. Wprost przeciwnie wydaje się, że wystąpiły korzystne procesy, które uprawniają nasze roszczenia dotyczące podniesienia płacy minimalnej do poziomu docelowego. Natomiast inne sprawy są otwarte i są przedmiotem szeregu postulatów, które związek w dalszym ciągu musi formułować.
- Wiadomo, że rząd zamierza zlikwidować uprawnienia, czy, jak nazywa to większość ekspertów, przywileje emerytalne. Po prostu nie ma na to pieniędzy w budżecie na 2009 r.
- Już nawet kwestia terminologii jest sygnałem, jaki stosunek do tego problemu mają niektórzy ludzie. O przywilejach mówią te osoby, których intencją jest antagonizowanie. Są to uprawnienia pracownicze, które po ostatniej reformie systemu emerytalnego naprawdę trudno będzie nazwać przywilejem, ponieważ świadczenia będą pochodziły ze zgromadzonego kapitału wypracowanego przez pracownika w okresie jego aktywności zawodowej. Wymiar tych świadczeń będzie tak nieduży, że tylko nieliczni będą korzystać z tego uprawnienia. Tutaj dramatycznie silnym bodźcem wymuszającym rezygnację z wcześniejszego przejścia na emeryturę będzie presja ekonomiczna. To ona zmusi ludzi do kontynuowania aktywności zawodowej.
- Rząd tego nie rozumie?
- Sądzę, że rząd i lobby pracodawców doskonale rozumieją tę sytuację. Ale jest to zderzenie pewnych wizji rozwoju kraju. Wzrost gospodarczy, spadek bezrobocia i wzrost wynagrodzeń spowodowały poprawę sytuacji pracowników na rynku pracy. Wcześniejszy rynek pracodawcy zaczął się kurczyć, zaczął tworzyć się rynek pracownika i w efekcie pracownicy zaczęli być dobrem poszukiwanym. Ta sytuacja zmusiła pracodawców do lepszego przestrzegania prawa pracy, zaczęło znikać zjawisko niepłacenia wynagrodzeń. Pracodawcy zostali zmuszeni, w dużo większym stopniu niż wcześniej, do proponowania stałego zatrudnienia. A więc te korzystne procesy były efektem braku pracowników na rynku pracy. Obecna batalia o emerytury dotyczy dwóch spraw. Po pierwsze, pracodawcy chcą zwiększyć liczbę pracowników na rynku pracy poprzez wydłużenie wieku emerytalnego. Zależy im bowiem na powrocie do sytuacji, kiedy pracodawca miał przewagę nad pracownikiem. Po drugie, chodzi o koszty pracy. Emerytury pomostowe, w stosunku do całej gospodarki, dotyczą relatywnie wąskiej grupy zakładów, ale będą kosztowały: trzeba będzie opłacać dodatkowe składki. Kto będzie ponosił te koszty? Budżet państwa, ale tylko w zawodach, które finansuje. Natomiast w sektorach produkcyjnych, prywatnych zakładach, składki powinni płacić pracodawcy. Tak więc toczy się batalia o koszty pracy, bo emerytury będą kosztowały.
- Co zrobicie, kiedy rząd pozbawi uprawnień emerytalnych około miliona osób? Poprosicie prezydenta o zawetowanie ustawy?
- Z całą pewnością wykorzystamy całą paletę działań protestacyjnych, z jakich w demokratycznym państwie może korzystać związek. Jeśli nie będzie innego wyjścia, nie wykluczamy również, że zwrócimy się do prezydenta o zawetowanie tej ustawy. Ale przedtem musimy poznać rzeczywiste intencje rządu. Dopiero listy uprawnionych zawodów dadzą nam odpowiedź, jaki pasztet się szykuje. Sytuacja jest bardzo trudna. Od lat ostrzegaliśmy, że sprawa emerytur to jeden z najdonioślejszych problemów z obszaru społecznego i domagaliśmy się rzetelnego dialogu na ten temat. Największym mankamentem naszej rzeczywistości jest nieinformowanie o tym zainteresowanych i brak debaty.
- W sprawozdaniu Komisji Krajowej napisaliście, że po wyborach związek znalazł się w o wiele trudniejszej sytuacji Czy obecny rząd jest bardziej antypracowniczy?
- Na pewno środowiska pracownicze obawiały się i obawiają PO. Te obawy nie są bezpodstawne. Potwierdzają je niektóre wypowiedzi czy zamierzenia rządu, by wymienić tu choćby "pakiet Szejnfelda" czy pomysły uderzania w kodeks pracy w komisji "Przyjazne państwo". Te sygnały uprawniają do oceny, że to nie jest rząd przyjazny pracownikom.
- Ale te pomysły udało się Solidarności zablokować.
- Udało się również zablokować tzw. uchylenie kominówki, którą próbowano przeforsować bez zniesienia dotykającego pracowników neopopiwku. Więc były drobne sukcesy. Jak na razie ten rząd okazał się rządem niespełnionych obaw. Jednak obecna determinacja w forsowaniu niektórych rozwiązań w obszarach: służby zdrowia, oświaty, w sprawach emerytalnych, czyli w najdonioślejszych z punktu widzenia pracowników i państwa obszarach, budzi trwogę. Jeśli będą realizowane te zamierzenia w obszarach fundamentalnych dla funkcjonowania każdego społeczeństwa, mogą wywołać chaos porównywalny z reformą Balcerowicza.
- Ale w roku sprawozdawczym poprawiły się płace, warunki pracy oraz wzrosła liczba członków "S".
- Zahamowaliśmy tylko spadek. W trakcie porządkowania list członków związku od czasu do czasu przeżywamy szok, po nadesłaniu rzetelnych zestawień z niektórych regionów.
- To ilu Solidarność ma członków?
- Około 700 tysięcy. Można mówić o bardzo pozytywnej tendencji, zahamowaniu spadku. Cztery procent członków ubywa z przyczyn naturalnych (odejścia na emerytury, zgony). Dopiero przyrost większy niż 4 procent może spowodować wzrost liczebności. Nie sposób zaprzeczyć, że nasze działania przynoszą pewne efekty, ale ciągle odbiega to od oczekiwań członków związku.
- Czy porażką związku była utrata stanowiska Głównego Inspektora Pracy, zajmowanego przez byłą działaczkę "S"?
- To nie jest porażka związku, tylko środowisk pracowniczych. Jest to także kolejny dowód na antypracownicze zapędy w tym rządzie. Ta zmiana jest przykładem upartyjniania i zawłaszczania państwa oraz odsłania hipokryzję PO. To również bardzo niedobry sygnał dla całej Inspekcji Pracy, ponieważ sugeruje przyzwolenie na większą pobłażliwość wobec łamiących prawo pracodawców.
- Ze sprawozdania krajówki wynika, że dialog w komisji trójstronnej jest pozorowany, że tak naprawdę sukcesem było tylko samo przystąpienie do rozmów na temat systemowych rozwiązań płacowych w sferze budżetowej i parabudżetowej.
- Taktyką związku, szczególnie w ostatnich miesiącach, jest dążenie do wnoszenia pewnych problemów na forum komisji trójstronnej i zmuszanie drugiej strony do zajmowania merytorycznego stanowiska. Mankamentem dialogu społecznego i debaty publicznej jest nieobecność szeregu bardzo doniosłych problemów pracowniczych w mediach. Żyjemy skandalami, nie zajmujemy się ważnymi dla pracowników sprawami. Taka jest natura mediów w naszej rzeczywistości.
- Nie tylko naszej...
- Dobrze, naszego świata. Jednak w różnych krajach dialog społeczny jest dużo bardziej autentyczny i służy rozwiązywaniu realnych problemów pracowniczych. Być może to jest pewna spuścizna postaw ludzi z minionych lat. W Polsce brakuje debat dotyczących merytorycznych problemów społecznych czy gospodarczych. Próbujemy takie debaty prowokować w komisji trójstronnej. Skuteczność tego nie jest duża. Dzisiaj w najdonioślejszej dla społeczeństwa sprawie, jaką jest reforma emerytalna, przeciętny Polak nie ma pojęcia co go czeka, gdy za kilkanaście lat będzie szedł na emeryturę. Nie podaje się do wiadomości publicznej symulacji, wyliczeń jak będzie narastał jego kapitał emerytalny i na jakim poziomie będzie otrzymywał emeryturę. A osoby, które są zagrożone utratą uprawnień emerytalnych, w ogóle nie są informowane, jaka będzie wysokość ich emerytury, gdy skorzystają z uprawnienia, a jaka, gdy przejdą na nią na normalnych warunkach. Nie podaje się tych danych, tylko toczy się antypracowniczą, propagandową wojnę, próbując skłócać ludzi, głosząc, że to całe społeczeństwo będzie utrzymywało jakieś wąskie grono pasożytów. To jest nasz podstawowy zarzut wobec rządu i lobby pracodawców.
- Co się wydarzy na zjeździe?
- Zjazd jest realizacją statutowego obowiązku, dorocznego złożenia informacji z naszej pracy. Krajowy Zjazd, najwyższa władza, oceni poprawność kierunków i działań związku. Potwierdzi te kierunki, wskaże nowe albo przesunie akcenty. Będzie to także nawiązanie do doniosłej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II. Zjazd w Wadowicach będzie okazją do ponownego wyartykułowania naszych głównych przesłań z kampanii: "Godna praca, godna emerytura".
- A kierownictwo związku nie ma sobie nic do zarzucenia? Czy związek jest dostatecznie sprawny i profesjonalny?
- W związku występują zjawiska i procesy, które muszą martwić. Z drugiej strony, nie możemy narzucić zmian odgórnie. Nasz statut i mechanizmy funkcjonowania związku są tak skonstruowane, że bez powszechnego poparcia niezależnych podmiotów, jakimi są poszczególne struktury i organizacje zakładowe, np. zmiany statutowe są niemożliwe. Przewodniczący i kierownicze gremia związku mogą jedynie zachęcać czy przedstawiać propozycje zmian.
- Kto z władz będzie na zjeździe?
- Prezydent Lech Kaczyński.
- A Lech Wałęsa?
- Zapraszałem go osobiście, ale nie wiem czy będzie.
- A premier Donald Tusk?
- Premier nie odpowiedział na propozycję spotkania. W liście wysłanym do premiera napisaliśmy, że jeżeli ważne obowiązki uniemożliwiły mu spotkanie z nami w czasie manifestacji, to prosimy go, żeby znalazł na to czas. Minęły tygodnie, czekamy na odpowiedź.