As w rozgrywce o przyszłość Unii Europejskiej

Dlaczego Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który nie zbierał dotąd zbyt dobrych recenzji, ma się włączyć w ratowanie strefy euro?

Przecież nie tylko dlatego, że ma doświadczenie w reformowaniu krajów, które nie mogły sobie poradzić ze swoimi finansami. To za jego pośrednictwem na pomoc zagrożonej europejskiej walucie mogą popłynąć pieniądze z państw, które w żaden inny sposób eurolandowi pomóc by nie mogły, choć pewnie by chciały. Chiny, Indie czy Rosja mają swój interes w tym, aby druga po dolarze globalna waluta przetrwała. Choćby taki, że ma ona pokaźny udział w ich rezerwach walutowych, a Stary Kontynent jest dla nich wielkim i ważnym rynkiem zbytu. MFW ułatwi też trzymanie ręki na europejskim pulsie Amerykanom. Oni sami mają w MFW ponad 16 proc. głosów, podczas gdy wszystkie kraje Unii łącznie niewiele ponad 30 proc.

Reklama

Podczas kryzysu Międzynarodowy Fundusz Walutowy, przez lata nieco zmarginalizowany i mocno krytykowany, znalazł się w centrum globalnej gospodarki. Do niedawna pieniądze brały od niego wyłącznie Drugi i Trzeci Świat - wprawdzie prężnie się rozwijające i coraz więcej znaczące - ale jednak peryferia światowej gospodarki. Dziś nadzieje mieszają się z obawami, bo Fundusz ratuje przed plajtą bogatą Europę i na dodatek zaczyna stawiać warunki. Teraz okazuje się, że europejskie tuzy mogą zostać zmuszone do podjęcia samodzielnego finansowego wysiłku. 100 mld euro wyłożone dotychczas na pomoc dla Grecji, Irlandii i Portugalii obwarowane było zobowiązaniami nakładanymi na te państwa. Teraz będą musiały się postarać takie kraje jak Francja i Niemcy, które formalnie nie są zagrożone. Ale tym razem gra toczy się nie tylko o przyszłość np. Grecji, ale całej Unii Europejskiej.

Pani minister rządzi

Christine Lagarde, od lipca kierująca Funduszem, już zadziwiła przywódców eurolandu pozwalając sobie na ostre uwagi pod adresem europejskiego sektora bankowego i manifestacje zniecierpliwienia brakiem porozumienia między europejskimi przywódcami.

- To błędne koło nabiera tempa - mówiła jeszcze w listopadzie 2011 r. Lagarde. - Potrzebujemy silnej woli politycznej na całym świecie, przywództwa, a nie ryzykownych zachowań; współpracy, a nie konkurencji; działań, a nie reakcji - grzmiała szefowa MFW. Jeszcze bardziej stanowcza była po grudniowym szczycie, na którym z niemal jednomyślnej Unii wyłamał się brytyjski premier David Cameron.

Mimo, że Lagarde znana jest z bezkompromisowości, jej stanowczy ton rozjuszył polityków. Skąd ten szok? W dotychczasowych programach pomocowych dla państw europejskich MFW szedł pod rękę z głównymi europejskimi graczami i podejmował decyzje praktycznie tożsame z decyzjami unijnych elit. Inna sprawa, że poprzedni szef Funduszu Dominique Strauss-Kahn zaproponowałby pewnie identyczne działania, tyle, że zrobiłby to raczej w zaciszu gabinetów. Lagard wypsnęło się publicznie. A stąd już tylko krok do tego, żeby - podobnie jak w przypadku wielu programów pomocowych w przeszłości - MFW uzależniał swoje wsparcie od spełnienia pewnych warunków. Tym razem zaś te warunki miałaby spełniać dumna Unia Europejska.

W ciągu sześciu ostatnich lat spędzonych na ministerialnych stanowiskach we francuskim rządzie Lagarde dała się poznać, jako zwolenniczka ściślejszego międzynarodowego nadzoru i wzmocnienia zarządzania gospodarczego w Unii oraz umiarkowanego liberalizmu, który sama określa, jako prawidłowe stosowanie zasad. Jednak, chociaż nie jest nowicjuszką na światowych salonach, musi walczyć o reputację i autorytet, jakie miał jej poprzednik. Strauss-Kahn był wytrawnym negocjatorem, znającym doskonale najważniejszych światowych przywódców, wiele programów pomocowych opracowanych w czasie obecnego kryzysu było w znacznej mierze jego zasługą, potrafił doprowadzić do kompromisu, znaleźć rozwiązanie, które uwzględniałoby interesy różnych stron porozumienia. Trudno dziś ocenić, czy Christie Lagarde ma podobne talenty.

Europa, po raz kolejny obejmując fotel szefa MFW, wprawdzie położyła rękę na zasobach Funduszu, ale też zafundowała sobie na pięć najbliższych lat surowego cenzora i niełatwego partnera. Ale jednak sojusznika, bez udziału którego europejscy przywódcy nie wyobrażają sobie układania nowego porządku na kontynencie.

Jesienią sporo pisało się o tzw. grupie frankfurckiej, czyli ósemce trzymającej władzę w Europie. Część ekspertów i polityków nie kryła oburzenia, że jest to niedemokratyczna i nieformalna struktura, de facto podporządkowująca sobie rządy poszczególnych krajów, która bezpardonowo zmiotła niewygodnego premiera w Grecji, a nawet nie zatapialnego Silvio Berlusconiego. A kto znalazł się w tym super składzie? Oczywiście liderzy UE: kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz prezydent Francji Nicolas Sarkozy, Jean-Claude Juncker, szef eurogrupy, José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, Herman Van Rompuy, przewodniczący Rady Europejskiej, Mario Draghi, prezes EBC, Olli Rehn, komisarz UE ds. gospodarczych i walutowych oraz... Christine Lagarde.

Nie znaczy to jednak, że sytuacja jest klarowna i zmierza ku oczywistym rozwiązaniom. Duet Merkel - Sarkozy, będący siłą napędową w walce o ocalenie eurolandu, dostał zadyszki i utknął w sporach o szczegóły planu ratunkowego. Wielu ekonomistów jest zdania, że bez wsparcia Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla największych europejskich dłużników, strefa euro może nie przetrwać najbliższych miesięcy, a taki czarny scenariusz postawiłby pod znakiem zapytania powodzenie całego projektu pod nazwą Unia Europejska. Z drugiej strony Fundusz jest za słaby, żeby podołać temu herkulesowemu zadaniu. Analitycy z ośrodka Stratford zwracają uwagę, ze tylko Włochy muszą w pierwszej połowie tego roku zrefinansować dług wartości 300 mld euro, a to niemal tyle ile wynoszą aktualne zasoby finansowe Funduszu. A przecież Włochy to nie jedyny europejski problem. Stąd na grudniowym szczycie Unii zapadła decyzja o zasileniu MFW kolejnymi 200 mld euro, które miałaby wyłożyć sama Unia. Ale ta swoista zrzutka ratunkowa idzie nad wyraz opornie. 150 mld od Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii i Holandii jest niemal pewne. Po kilka miliardów dorzucą kraje spoza eurozony, m.in. Polska. Z pewnością do akcji nie włączy się Londyn. Amerykanie też uznali, że Fundusz ma wystarczające środki. Rosjanie deklarują 10 może 20 mld dol. Ale nie podjęli jeszcze ostatecznej decyzji. Co zrobią Chiny, Indie, Brazylia, Australia? Na poprzedni pomysł zwiększenia zasobów MFW świat odpowiedział ze zrozumieniem. Teraz plan Lagarde, by zebrać jeszcze kilkaset miliardów i mieć do dyspozycji bilion dolarów na ratowanie tych, którzy znajdą się w potrzebie, będzie i dla niej i MFW ważnym testem wiarygodności.

Druga młodość

Jeszcze pięć lat temu Fundusz mógł być uważany za kolejną zbiurokratyzowaną i średnio potrzebną przybudówkę Organizacji Narodów Zjednoczonych. W połowie poprzedniej dekady świat zapomniał nieco o kryzysach, kraje korzystające z pomocy w przeszłości kończyły spłacać swoje należności. MFW zmniejszał swój budżet, ograniczał zakres działalności.

Aż nadszedł 2008 rok, kiedy upadł Lehmann Brothers, a rynki finansowe zaczęły się sypać. I trzeba uczciwie przyznać, że mimo wielu krytycznych opinii o Funduszu był on na to przygotowany - fakt, że ogół inwestorów nie dostrzegał w latach 2006 - 07 nadciągających ciemnych chmur, nie oznacza to, że nie dostrzegali ich specjaliści z Waszyngtonu. Jeszcze przed upadkiem Lehmann Brothers Dominique Strauss-Kahn przestrzegał, że narastający kryzys na amerykańskim rynku hipotecznym może zwiastować poważne kłopoty dla światowej gospodarki i uspokajał inwestorów, że Fundusz jest gotowy udzielić w takim wypadku wsparcia. Faktycznie, reakcja MFW była błyskawiczna. Chociaż rozlewającego się kryzysu nie udało się powstrzymać, to Fundusz pomógł nieco złagodzić jego skutki. W pierwszych miesiącach po upadku LB wyasygnował 250 mld dol. na zwiększenie płynności globalnego systemu finansowego i kolejne 100 mld dol. na wsparcie dla krajów rozwijających się. Już w pierwszej fazie perturbacji uruchomił 15 programów pomocowych. Pierwszymi beneficjantami - jeszcze w 2008 r. - były Łotwa, Węgry, Islandia, Pakistan, Gruzja i Ukraina.

Można oczywiście dyskutować na ile skuteczna była to pomoc - trudno powiedzieć, by np. Islandia i Węgry przezwyciężyły już kryzys. Z drugiej strony można się jedynie domyślać, jaka byłaby ich sytuacja bez tego wsparcia - przypomnijmy, że np. Ukraina notowała wówczas niemal 20-proc. spadek PKB. W 2009 roku MFW rozpoczął trwającą do dziś walkę o ustabilizowanie sytuacji w Grecji i wysupłał dla niej 30 mld dol.

Ta fala pomocy wyczerpywała finansowe zasoby MFW, jednak po decyzji szefów rządów grupy G-20 te szybko zostały odbudowane i zwiększone. Dominique Strauss-Kahn wykazał się jako sprawny i elastyczny zarządzający - gdy zapadała decyzja o pomocy pieniądze płynęły natychmiast do danego kraju - w ogniu kryzysu ważny był bowiem również czas. MFW zliberalizował wówczas warunki przyznawania pomocy, rezygnując z niektórych stawianych wcześniej wymagań. Wiele krajów uzyskało w ten sposób dostęp do gotówki na znacznie korzystniejszych niż rynkowe warunkach.

- Popatrzmy na to w ten sposób: Zagrożone bankructwem państwa są chore. My jesteśmy doktorem, a nasze pieniądze to lekarstwo, które przepisujemy pacjentom, by ustabilizować ich stan - tak określał zadanie MFW na czas kryzysu Dominique Strauss-Kahn. - Ale samo lekarstwo nie wystarczy. Aby wrócić do zdrowia, pacjent musi zmienić swój styl życia. Inaczej się nie da - dodawał, odpowiadając krytykom, których nigdy nie brakowało.

Ciemna strona mocy

MFW nie cieszy się najlepszą opinią, choć przez sześć i pół dekady istnienia interweniował przy okazji różnych lokalnych i regionalnych kryzysów. Realizował swoje statutowe cele takie jak: "dawanie poczucia pewności krajom członkowskim poprzez czasowe udostępnianie im ogólnych zasobów Funduszu i w ten sposób umożliwianie im korygowania szkodliwych odchyleń bilansów płatniczych bez uciekania się do stosowania środków niszczących narodową i międzynarodową prosperity." Brzmi szlachetnie? Oczywiście. Tyle, że wielu uważa, że praktyka była wręcz przeciwna.

Istnieje spore grono ekonomistów - z noblistą Josephem Stiglitzem na czele, którzy twierdzą, że lekarstwo było gorsze od choroby. Że pomoc MFW była uzależniona od stawianych przez fundusz twardych warunków, które bardziej były korzystne dla międzynarodowych rynków finansowych, mniej dla samego kraju, któremu udzielano pomocy ze względu na to, że dokręcenie fiskalnej śruby pogrążało kraj w recesji.

- MFW popełnił błędy na wszystkich polach, na których działał: na polu stymulowania rozwoju, na polu zarządzania kryzysami oraz w krajach dokonujących transformacji systemowej. Programy dostosowań strukturalnych nie przyniosły trwałego wzrostu, a w wielu krajach ich nadmierna surowość wręcz go dławiła - twierdzi Stiglitz. To efekt przyjęcia za model działania tzw. Konsensusu Waszyngtońskiego (patrz ramka), który zdaniem wielu ekonomistów preferuje interesy fiskusa i krajów wysokorozwiniętych, podczas gdy beneficjentami (ofiarami?) pomocy MFW są raczej państwa na dorobku.

Przykłady? Np. Indonezja. W tym kraju podczas kryzysu azjatyckiego fundusz domagał się zamknięcia kilkunastu banków, wycofania subsydiów, co doprowadziło do paniki i zaburzeń politycznych. Stiglitz pisze: "Kiedy wybuchały kryzysy, MFW zalecał przestarzałe, nieodpowiednie, jakkolwiek standardowe, rozwiązania, bez rozważania ich skutków dla ludzi. Rzadko spotykałem się z przewidywaniami na temat tego, jak dana polityka wpłynie na poziom ubóstwa. Rzadko widywałem wnikliwe omówienia i analizy konsekwencji odmiennych rozwiązań".

Za największą wpadkę Funduszu uważana jest jednak Argentyna. - W latach 90. pod wpływem MFW Buenos Aires wdrożyło reformy, zbiło inflację, zmodernizowało system bankowy i zyskało stabilność polityczną. W waszyngtońskiej centrali stawiano Argentynę za przykład, obwołano prymusem regionu. Niestety w 1998 r. kraj zawalił się i ogłosił niewypłacalność, co było największym bankructwem w dotychczasowej historii - ocenia Carmen Reinhart, ekonomistka z Uniwersytetu Maryland.

"MFW zabija wolny rynek, wyrzuca w błoto miliardy dolarów. Działa jak narkotyk: prowadzi do degeneracji, demoralizacji i uzależnia od siebie" - pisał kilka lat temu jeden z polskich publicystów.

A jednak... Mimo tych krytycznych opinii, większość krajów nie waha się skorzystać z pomocy MFW. Nawet te, które się wahają mogą zostać do tego zmuszone przez okoliczności. Przykład Węgier pokazuje to dobitnie. Kontrowersyjny premier tego kraju Viktor Orban nieco ponad rok temu nie chciał przyjąć warunków Funduszu (zapewne przyjmując argumentacje Stiglitza, że zbyt surowy program naprawczy zdławi węgierską gospodarkę) i uznał, że jego kraj poradzi sobie bez tej pomocy. Poszło o koncepcję zasypywania dziury budżetowej. Orban chciał opodatkować wielki zagraniczny biznes, MFW uważał, że trzeba ciąć socjal. Skończyło się na widowiskowym zawieszeniu współpracy przez Budapeszt. Pod koniec ubiegłego roku Orban musiał jednak schować dumę do kieszeni i szukać kompromisu z Funduszem.

Na tym przykładzie widać jego faktyczną władzę - można oczywiście zrezygnować ze wsparcia MFW w kłopotach gospodarczych, jednak to właśnie od porozumienia z Funduszem, a następnie postępów przy jego wdrażaniu zależy opinia rynków finansowych o danym kraju, zależą oceny agencji ratingowych. Okazuje się, że kapitał potrzebny do uzdrowienia gospodarki staje się jeszcze trudniej dostępny niż dotychczas i... pomoc staje się jeszcze bardziej potrzebna.

Są jednak i przykłady pozytywne, do których można zaliczyć również Polskę. Swój udział w niezłym postrzeganiu naszego kraju przez rynki finansowe ma przyznanie przez Fundusz tzw. elastycznej linii kredytowej. Jest ona udzielana krajom, które prowadzą rozsądną politykę gospodarczą. Z tą opinią wielu ekonomistów zapewne by polemizowało, nie zmienia to jednak faktu, że najważniejsza obecnie międzynarodowa instytucja wystawiła nam - ograniczone co prawda, ale zawsze - świadectwo moralności. Poza korzyściami wizerunkowymi były i inne - dostęp do 20 mld dol. z elastycznej linii kredytowej zapewnie nieco osłabił determinację spekulantów w atakach na naszą walutę.

Warto przy tym przypomnieć, że Dominique Strauss-Kahn nieco odmienił wizerunek MFW. Wprawdzie nie odstąpił jednoznacznie od Konsensusu Waszyngtońskiego, starał się jednak nadać mu ludzką twarz. - MFW musi za każdym razem dostosować plan zaciskania pasa do warunków panujących na miejscu. Nie możemy lansować wzrostu dla samego wzrostu. Pobudzanie rozwoju PKB bez tworzenia nowych miejsc pracy nas nie interesuje. Człowiek też się liczy - mówił Strauss-Kahn.

Czas na zmiany

Kiedy po seksualnym skandalu Dominique Strauss-Kahn odchodził w maju ubiegłego roku ze stanowiska szefa MFW mówiło się o możliwym złamaniu wieloletniej reguły i zajęciu fotela szefa przez przedstawiciela krajów rozwijających się. W grę wchodzili przedstawiciele Indii, Meksyku, Izraela i RPA. Spekulowano, że w światowych instytucjach finansowych może zostać wreszcie odzwierciedlony realny układ sił w światowej gospodarce.

Okazało się jednak, że jak przez ponad połowę historii tej instytucji kierowanie nią przypadło Francji. Głośno mówiło się o kompromisie między Brukselą i Waszyngtonem, którego celem było zachowanie status quo i nieformalnego podziału władzy w światowych finansach. Amerykanie poparli Lagarde, w zamian zapewniając sobie dalszą dominację w Banku Światowym. Nie mieli przy tym wiele do stracenia, bo wciąż mają prestiżowe stanowisko wiceszefa MFW, a w dodatku gigantyczne wpłaty do tej instytucji gwarantują im, że bez ich zgody żadna istotna decyzja nie może zostać podjęta. Niektórzy mówią, że nie przypadkiem siedziba MFW leży połowie drogi między Białym Domem a gmachem amerykańskiego banku centralnego.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy odgrywa dziś najważniejszą rolę w swojej historii i jest kluczową instytucją dla światowej ekonomii. Daje mu to olbrzymią władzę i jednocześnie rodzi pytania, czy ta władza jest właściwie wykorzystywana. Odpowiedź jest oczywista - Fundusz potrzebuje zmian, bo jest dziś równie potężny, co anachroniczny. Gdy powstawał świat wyglądał zupełnie inaczej - nikt nie słyszał o globalizacji, derywatach, waluty były oparte częściowo na parytecie złota, zupełnie inaczej wyglądała również gospodarcza i polityczna mapa świata. To prawda, w ciągu tych lat wprowadzał nowe instrumenty wsparcia, zmieniał model postępowania, jednak co do zasady MFW jest nadal tą samą instytucją, jaką wymyślono w 1944 roku w Bretton Woods. Świat się w tym czasie bardzo zmienił. MFW też musi. Bo jedną z intencji jego powołania było niedopuszczenie do powtórki kryzysu z lat 30. ubiegłego stulecia. I ten długofalowy cel nie został zrealizowany.

Biznes INTERIA.PL jest już na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi

Międzynarodowy Fundusz Walutowy Organizacja finansowa ONZ, o której powołaniu postanowiono w lipcu 1944. Istnieje od grudnia 1945 z siedzibą w Waszyngtonie. Do zadań MFW należy przede wszystkim:
  • popieranie międzynarodowej współpracy walutowej oraz uporządkowanych stosunków walutowych,
  • tworzenie warunków dla wielostronnego regulowania należności za bieżące operacje w handlu międzynarodowym,
  • udzielanie pomocy w likwidacji trudności płatniczych,
  • wpływanie na zachowanie pożądanego stopnia płynności międzynarodowych systemów płatniczych,
  • podejmowanie działań zmierzających do uporządkowanego rozwoju i wzrostu handlu międzynarodowego.
Drugim ciałem powołanym na konferencji w Bretton Woods był Bank Światowy, a ściślej Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju (International Bank for Reconstruction and Development), który wraz z afiliowanymi przy nim: Międzynarodową Korporacją Finansową i Międzynarodowym Stowarzyszeniem Rozwoju stanowi największą międzynarodową organizację finansową udzielającą pomocy kredytowej przede wszystkim krajom rozwijającym się.
Konsensus Waszyngtoński To dokument, będący podstawą poprawnie prowadzonej i zalecanej polityki gospodarczej USA, przedstawiony przez amerykańskiego ekonomistę Johna Williamsona pod koniec lat 80. XX w. Obecnie jest kanonem polityki gospodarczej MFW oraz Banku Światowego. Dokument opierał się na 10 podstawowych punktach, które powinny być realizowane w celu zapewnienia stabilnego i zrównoważonego wzrostu i rozwoju gospodarczego.
  1. Utrzymanie dyscypliny finansowej.
  2. Ukierunkowanie wydatków publicznych na dziedziny, które gwarantują wysoką efektywność poniesionych nakładów i przyczyniają się do poprawy struktury podziału dochodów.
  3. Reformy podatkowe ukierunkowane na obniżanie krańcowych stóp podatkowych i poszerzanie bazy podatkowej.
  4. Liberalizacja rynków finansowych w celu ujednolicenia stóp procentowych.
  5. Utrzymywanie jednolitego kursu walutowego na poziomie gwarantującym konkurencyjność.
  6. Liberalizacja handlu.
  7. Likwidacja barier dla zagranicznych inwestycji bezpośrednich.
  8. Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych.
  9. Deregulacja rynków w zakresie wchodzenia na rynek i wspierania konkurencji.
  10. Gwarancja praw własności.
Konsensus Waszyngtoński zakłada dyscyplinę monetarną, reformę i uproszczenie systemu podatkowego, liberalizację handlu zagranicznego, ułatwienia w zakładaniu firm.

Adam Sofuł, Piotr Buczek

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: kryzys gospodarczy | ratowanie | strefa euro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »