Banki spółdzielcze: Początek końca historii?

Co się dzieje w bankowości spółdzielczej? Zdaniem spółdzielców dzieje się źle - i podają przykłady. Platforma Obywatelska jest na dobrej drodze do dokończenia dzieła niszczenia spółdzielczości, jako jednego z najbardziej cenionych dziś na świecie komponentów gospodarki rynkowej, z systemu społeczno-gospodarczego naszego państwa. Po SKOK-ach politycy PO dobrali się do banków spółdzielczych.

Na drodze niszczenia spółdzielni politycy mają wcale niemałe osiągnięcia, datowane już od 1989 roku. Ten surowy osąd autorstwa Alfreda Domagalskiego, wieloletniego prezesa Krajowej Rady Spółdzielczej, wyrażony w liście otwartym o Sejmu RP, świadczy o tym, że wokół tego ważnego sektora gospodarki dzieje się źle.

"Gratulujemy politykom pomysłowości, determinacji i konsekwencji w degradowaniu spółdzielczości jako zbiorowej formy zaradności ludzi" - ironizuje Alfred Domagalski. "Jak się okazuje, łatwiej pozbawić spokojnie pracujących ludzi podstaw materialnych ich bytu, niż zadbać o warunki godnego dla nich życia i o bezpieczeństwo społeczne, stworzyć miejsca pracy, ochronić przed oszustami i kombinatorami" - stwierdza i pyta z emfazą: "Quo vadis, Platformo?".

Reklama

"Udało się już wam zmarginalizować udział sektora spółdzielczego w tworzeniu PKB do niespełna 1 proc., podczas gdy średnio w Unii Europejskiej jest to blisko 6 proc., a rządy na całym świecie podejmują działania na rzecz wzmocnienia i rozwoju spółdzielczości, która ma znaczący wpływ na stabilny i zrównoważony rozwój oraz bezpieczeństwo społeczne obywateli" - pisze prezes Krajowej Rady Spółdzielczej.

Mówiąc o spółdzielczości, Domagalski ma na myśli także banki spółdzielcze. Od co najmniej kilkunastu lat znalazły się one pod "obstrzałem" rządzących i w porównaniu do innych sektorów gospodarki traktowane są po macoszemu, jako element zbędny, zbyt niezależny, niebezpieczny - zdaniem prorządowych ekspertów - anachroniczny i kojarzący się z poprzednią epoką.

Chcą nas zlikwidować

Wcale niemała część spółdzielców bankowych uważa, że rządzący chcą wyeliminować ich z krajobrazu instytucji finansowych w Polsce, że dla nich liczą się tylko zagraniczne banki i duże korporacje. Wspominają czasy komunistycznego i scentralizowanego BGŻ, a potem prezesury H. Gronkiewicz-Waltz, kiedy to państwo - zamiast wspomóc polskie instytucje finansowe - postawiło im poprzeczkę osiągnięcia wysokich kapitałów tak wysoko, że z przeszło 1240 banków w ciągu kilku lat zostało na rynku ledwie 500 instytucji.

Obecnie największym punktem zapalanym sporu z rządem, Ministerstwem Finansów i Komisją Nadzoru Finansowego są przepisy unijne, które nasi urzędnicy chcą wdrożyć na grunt polskiego prawa w związku z objęciem europejskiego rynku bankowego tzw. dyrektywą CRD IV i towarzyszącym jej rozporządzeniem CRR. Zdrowe w większości polskie banki spółdzielcze nie zamierzają płacić za niezawiniony przez nie kryzys i wypełniać restrykcyjnych norm dotyczących kapitału i płynności.

O interesy banków spółdzielczych nie dbał odsunięty ostatnio od władzy zarząd izby gospodarczej KZBS. Na wsparcie spółdzielcy raczej nie mogą liczyć ze Związku Banków Polskich, który uchodzi przede wszystkim za reprezentanta zagranicznych instytucji finansowych w Polsce. Obecnie więc nie ma kto ich bronić i tylko kwestią czasu jest, kiedy te dumne i niezależne, liczące nieraz 100 lat i więcej instytucje zostaną spacyfikowane przez nieżyczliwych urzędników.

"Wdrażanie Dyrektywy CRD IV i IPS w trybie porozumienia władz UE z rządem RP jest aktem wymierzonym przeciwko bardzo dobrze prosperującym instytucjom. To świetnie przygotowany atak na sprawdzone w Polsce idee dr. Franciszka Stefczyka, zmierzający do unicestwienia spółdzielczości bankowej" - uważa Józef Szperlak z niewielkiego Banku Spółdzielczego w Jabłonce, jednego z liderów oddolnego bankowego ruchu spółdzielczego, który wraz z gronem koleżanek i kolegów, nie czekając na państwowe rozstrzygnięcia, założył Komitet Obrony Polskiej Bankowości Spółdzielczej (KOPBS).

Bankowcy z KOPBS uważają, że bezwzględny obowiązek wdrażania unijnego projektu IPS (Systemu Ochrony Instytucjonalnej) szczególnie w polskich warunkach naruszy samodzielność, suwerenność i stabilność małych instytucji finansowych, jakimi są banki spółdzielcze. IPS ma być nowym tworem, powstałym na gruncie polskiego prawa jako efekt wdrożenia dyrektywy CRD IV, rodzajem umowy pomiędzy grupą banków, które mają pomagać sobie w złej sytuacji, a gdy zajdzie taka potrzeba - wzajemnie "dostarczać sobie płynności", podejmować wspólne projekty, np. marketingowe itd. Bankowcy z KOPBS uważają jednak, że zarządy banków i prezesi utracą walory dotychczasowej aktywności w realizacji celów, jakimi były: maksymalny zysk banku przy jednoczesnym zaspokojeniu wielu celów lokalnego środowiska, obsada stanowisk pracy, finansowanie kultury, sportu, wspieranie lokalnej społeczności.

"W warunkach IPS-u te cele znikną i będą realizowane jedynie poprzez wymuszone działania central zarządzających IPS-em" - niepokoją się przedstawiciele KOPBS, systematycznie śląc listy protestacyjne do wszystkich gospodarczych i politycznych decydentów.

Koszty i znowu koszty

Oczywiście IPS, gdy już powstanie, musi mieć swoją "czapę", zespół, który nim zarządza. A to, rzecz jasna, będą kolejne koszty. Banki spółdzielcze mają już wiele odgórnie nałożonych danin. Ciężarem jest dla nich i hamulcem w rozwoju jest podwójne opodatkowanie dywidendy/oprocentowania udziałów dla członków banku. Te szybko rozwijające się instytucje, nie rozliczając się w ramach grupy finansowej, nie mają możliwości stosowania mechanizmów "optymalizacji podatkowej", a główną podstawą do zwiększania skali działalności jest przyrost funduszy własnych przez zasilenie zyskiem netto. Kolejnym obciążeniem banków jest podatek od towarów i usług . Stawka podstawowa VAT wynosi 23 procent. Płacą ją jednak także od czynności gospodarczych, niestanowiących usług finansowych.

Wszystkie instytucje finansowe, w tym także i banki spółdzielcze, zobowiązane są również do ponoszenia kosztów z tytułu podatku od nieruchomości, który zaliczany jest do obciążeń fiskalnych o charakterze lokalnym. Opodatkowane są określone nieruchomości (grunty, budynki lub ich części). Także za zwiększony w ostatnich latach limit gwarancji Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) na depozyty ludności płacą same banki, a więc pośrednio także ich klienci. Kryzys finansowy był jednym z czynników wzrostu opłat banków na rzecz BFG. Widać już jego koniec, zagrożenia dla banków mijają, a zwiększona stawka trwa w najlepsze. Obciążenie banków (w tym spółdzielczych) opłatą roczną na rzecz BFG wynosi nawet 2,7 mld złotych.

Podobnie ciężko będzie niewielkim w większości bankom spełnić ostre wymagania dotyczące tzw. płynności krótkoterminowej, wynikające z towarzyszącego dyrektywie CRD IV rozporządzenia CRR, Chyba że w ramach IPS-u, jeśli taki sobie stworzą. Tajemnicą poliszynela jest, że duże i płynne banki nie kwapią się pomagać małym, którym okresowo może brakować płynności. Raczej wolałyby je inkorporować, zamieniając w swoje placówki. Bank spółdzielcze kosztuje także silny nadzór nad tym całym sektorem. Jak chyba żadne inne instytucje finansowe sektor banków spółdzielczych w Polsce jest poczwórnie nadzorowany: przez srogi KNF, banki zrzeszające oraz kontrolę wewnętrzną i związki rewizyjne.

Odporni na wichry

Bankowcy spółdzielczy widzą także i inne zagrożenia. Boją się otwarcia drogi prawnej dla komercjalizacji banków spółdzielczych, do czego od kilku lat zmierzają niektóre z zarządów i rad największych i najszybciej rozwijających się instytucji tego sektora. Ich dążenie do upodobnienia się do banków komercyjnych nie polega tylko na zmianie nazw, które mają nie kojarzyć się ze spółdzielczością, typu SK Bank, Esbank. Polega też na zabiegach o otwarcie drogi do prywatyzacji ich instytucji po to, by udziały członkowskie móc zastąpić akcjami, a następnie mieć możliwość ich sprzedania po kilku- lub kilkunastokrotnym przebiciu znacznie zamożniejszym inwestorom polskim i zagranicznym. Takie działanie uzasadniają dążeniem do wzrostu efektywności ich banku. W rzeczywistości jednak po sprzedaży nie będą mieli wiele do powiedzenia w banku, który z takim wysiłkiem rozwijali przez szereg lat - chyba że chodzi im tylko o to, by jednorazowo wziąć duże pieniądze, ustawić materialnie siebie i rodzinę i spać spokojnie do emerytury.

"W Sejmie zgłoszono kuriozalny projekt nowego prawa spółdzielczego, że trzy osoby instytucjonalne mogą utworzyć bank spółdzielczy, tzn. że będą mogły nieokreślone instytucje wykupywać udziały od właścicieli banków spółdzielczych" - ostrzega Józef Szperlak. Szczególnie mniejsze banki o profilu rolnym chcą bronić dotychczasowej rangi i znaczenia udziału członkowskiego. Walczą też o uznanie go jako trwałego kapitału banku spółdzielczego. Pierwszorzędną jednak sprawą jest to, że urzędnicy powinni uznać wkłady członków w banku jako fundusze najwyższej kategorii, bo te stanowią o istocie spółdzielczości bankowej i wbrew opiniom urzędników są kapitałami bardziej stabilnymi (nieraz przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna itd.) niż poddające się trendom giełdowym, wichrom bess i hoss akcje.

Protestować - to nie wszystko

Jednak sytuacja banków spółdzielczych, pomimo nadal osiąganych dobrych wyników, nie powinna usypiać czujności ich szefów i pozwalać spocząć im na laurach i niczego nie czynić dla przyszłości. KNF w swoim najnowszym raporcie o sektorze zauważa, że "dane o podstawowych wielkościach charakteryzujących banki spółdzielcze wskazują na postępujące rozwarstwienie tego sektora. Grupa banków o aktywach powyżej 200 mln zł rozwija się najszybciej i jej udziały w tym sektorze, począwszy od 2010 r. - jeśli chodzi o zatrudnienie, sumę bilansową, wynik finansowy netto, zobowiązania wobec sektora niefinansowego i należności od sektora niefinansowego - rosną. W przypadku pozostałych grup spadają, najsilniej w bankach o aktywach poniżej 50 mln zł". To może i z pewnością będzie stanowić doskonały pretekst do silniejszej ingerencji - przez umacniającą swoją władzę KNF oraz Ministerstwo Finansów - w niezależnie dotąd działający sektor banków spółdzielczych. Oczywiście pod hasłem dbałości o bezpieczeństwo sektora i jego klientów.

Skłaniać będzie także do dalszego zastanawiania się, jaki model docelowo będzie najlepszych dla polskiego sektora banków spółdzielczych. Zachodnie modele bankowości spółdzielczej są inne niż to, czego udało się efektem pracy wieli pokoleń bankowców dopracować w Polsce. Co ważne, stopień samo decydowania banków w grupie bankowej jest różny w różnych krajach - od całkowitej samodzielności aż do podporządkowania centrali, w zależności od kraju. Jeśli którykolwiek z zachodnich systemów miałby stać się wzorem dla polskich rozwiązań, to ewentualna inspiracja jego funkcjonowaniem musi być mądra i rozważna - tym bardziej że polski sektor banków spółdzielczych przeszedł przez najgorszy kryzys suchą nogą.

Jak funkcjonują zachodnie systemy? W każdym z europejskich krajów nieco inaczej, w większości krajów (Niemcy, Austria, Włochy, Francja, Hiszpania, Portugalia, Finlandia) poszczególne banki spółdzielcze, chociaż działają w strukturach podobnych do naszych banków zrzeszających (BPS i SGB Banku), zachowują sporo niezależności i swobody w kształtowaniu strategii. Nawet współpraca w mocno scentralizowanym systemie holenderskim Rabobanku oparta jest na poszanowaniu zasady dobrowolności.

Siła banków spółdzielczych

W czym tkwi siła małego banku spółdzielczego, że jest w stanie opierać się wielkim instytucjom finansowym takim jak np. Bank BGŻ czy PKO BP, nie mówiąc już o innych, mniejszych bankach komercyjnych, SKOK-ach czy instytucjach parabankowych? W liczącej wiele dziesiątek lat tradycji działania? Nie tylko. W mocnym osadzeniu w lokalnym środowisku? Także. W bliskich, często przyjaznych relacjach z najważniejszymi klientami, co umożliwia utrzymywanie z nimi relacji biznesowej opartej w dużym stopniu na zaufaniu? Jak najbardziej. Klienci są lojalni wobec nich, bo zawsze mogą liczyć na uczciwe potraktowanie i elastyczne warunki obsługi, takie, których nie mogą lub nie potrafią zaoferować banki komercyjne. "U nas klient nie jest "numerkiem" jak w banku komercyjnym" - podkreśla Kazimierz Jan Bulkowski, prezes Banku Spółdzielczego w Żurominie, w wywiadzie dla KZBS. "Każdy pracownik zna większość naszych klientów, co przy udzielaniu kredytów zmniejsza ryzyko kredytowe. Natomiast w banku komercyjnym klienci są anonimowi, może tylko oprócz tych największych, nad którymi opieka roztaczana jest w ramach private bankingu"- mówi prezes Bulkowski. Mniejsze banki spółdzielcze chętnie obsługują rolników i drobnych przedsiębiorców, ale także klientów indywidulanych. Nawet ci ostatni bywają dobrze znani pracownikom. "Jesteśmy bankiem "rodzinnym", często klienci przychodzą do nas niejako z pokolenia na pokolenie. Swoją działalnością, także tą sponsorską udowodniliśmy, że warto się z nami związać na stałe".

"Sponsorujemy lokalne inicjatywy, np. wspieramy dodatkowe inicjatywy edukacyjne w szkołach w naszym powiecie, np. SKO" - mówi w artykule opublikowanym przez portal KZBS Aleksandra Wiśnicka, prezes Banku Spółdzielczego Chorzele. Wiśnicka podkreśla ważną cechę odróżniającą jej bank i wiele innych banków spółdzielczych od banków komercyjnych, jak to określa - "czystość" w relacjach z klientami, niestosowanie żadnych "haczyków" w postaci ukrytych opłat i prowizji. "Co więcej, praktycznie każdy klient może trafić do prezesa zarządu, jesteśmy otwarci na negocjowanie zarówno warunków prowadzenia depozytów, jak i kredytów" - dodaje.

Osobista znajomość z klientami nie może jednak zastępować wiedzy o ich potrzebach i preferencjach. "Często jest to w bankach spółdzielczych mylone, ponieważ wydaje się, że wiedzę można zastępować znajomością klienta" - twierdzi dr Grzegorz Kotliński w swoim opracowaniu "Sektor banków spółdzielczych a strategia obrotu bezgotówkowego w Polsce na lata 2010-2013". "Dobrze byłoby, aby pracownicy sami potrafili te dwie różne kwestie (znajomość klienta którego już posiadają a posiadanie wiedzy owocującej pozyskaniem nowych klientów i rynków - przyp. red.) odróżnić" - zaleca dr Grzegorz Kotliński.

Polskie banki spółdzielcze są pewnym fenomenem, być może nawet na skalę światową. Przetrwały wszystkie, kolejne zawieruchy dziejowe. Pomimo iż są lokalnymi, w większości niewielkimi instytucjami, a może właśnie dlatego, zawsze potrafiły dostosować się do zmieniających się warunków i otoczenia. Rozwijały usługi proporcjonalnie do wzrastających potrzeb klientów. To, co stanowiło historycznie o ich sile, czyli jedność i świadomość siły ruchu spółdzielczego, odchodzi jednak już do lamusa. Brakuje charyzmatycznych przywódców, każdy prezes "ciągnie" w swoją stronę. To napawa pesymizmem - jeśli "coś" znacząco się nie zmieni, być może za 10-15 lat banki spółdzielcze odejdą do annałów historii.

Rafał Zaza

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: BFG | banki spółdzielcze | KNF | SKOK
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »