Będziemy z tym żyć. Czas wysokiej inflacji i wielkiego długu
To jest pewne jak w banku, a dokładnie jak w Narodowym Banku Polskim - stopy procentowe nie zostaną dziś zmienione. Polityka NBP i rządu zapewne przysłuży się szybkiemu, pocovidowemu ożywieniu koniunktury, ale ma swoją cenę - jesteśmy skazani na duży wzrost inflacji i długu publicznego. Dynamikę cen mamy najwyższą w UE, a zadłużenie kraju w przeliczeniu na jednego obywatela wzrośnie w tym roku do 39 tysięcy złotych.
Czesi szykują się do podniesienia stóp procentowych w drugim półroczu tego roku, a na podobny krok prawdopodobnie zdecydują się także Węgrzy. W Polsce w tym czasie stopy nie zmienią się, mimo że nasza inflacja w kwietniu skoczyła do 4,3 proc., a średnioroczny wzrost cen może wynieść nawet 4 proc. W naszej części Europy polski bank centralny prowadzi najbardziej "gołębią" politykę pieniężną. Niemal powszechne jest oczekiwanie, że stopy procentowe radykalnie obniżone wiosną 2020 roku będą obowiązywać do pierwszego kwartału przyszłego roku.
Tegoroczny wzrost cen towarów i usług zapewne nie zmieści się w celu inflacyjnym przyjętym przez NBP (maksymalnie 3,5 proc.). Jednak - jak podkreślają analitycy Banku Pekao SA - zwiększyła się tolerancja członków Rady Polityki Pieniężnej dla odchyleń inflacji od celu.
Eksperci banku są przekonani, że w maju nie nastąpią żadne korekty w polityce monetarnej. "Nie spodziewamy się gwałtownej zmiany kursu ze strony banku centralnego, który do czasu rozwiania wątpliwości co do przebiegu pandemii może nie podejmować pochopnych działań" - czytamy w raporcie Pekao SA.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Członkowie RPP dotychczas stali na stanowisku, że podwyższona inflacja ma charakter przejściowy i że wynika z efektów statystycznych oraz czynników będących poza sferą działania NBP. Zdaniem Bartosza Sawickiego, analityka Cinkciarz.pl, być może dopiero jesienna projekcja inflacyjna potwierdzi, że skok cen trwale utrzymuje się powyżej celu banku centralnego i skłoni decydentów do zmiany poglądów.
Gwoli sprawiedliwości, trzeba zauważyć, że podobną strategię obrała amerykańska Rezerwa Federalna (Fed), która nie skupia się na skali inflacji w USA, lecz na perspektywach wychodzenia z kryzysu gospodarczego. Analitycy Pekao SA są zdania, że nastawienie i retoryka banków centralnych (w tym NBP i Fed) może się zmienić, gdy ogłoszone zostanie “zwycięstwo nad pandemią".
Prawdopodobnie nastąpi to już wkrótce, bo wiele wskazuje na to, że kolejne lockdowny były coraz mniej szkodliwe dla gospodarki, a zaburzenia koniunktury wywołane przez trzecią falę zachorowań na Covid-19 są znacznie mniejsze, niż się obawiano. W rezultacie pojawiły się prognozy, że wzrost PKB w Polsce w tym roku może być nawet 5-procentowy.
Banki centralne na całym świecie na pandemię zareagowały kreacją dodatkowego pieniądza. Już w połowie marca zeszłego roku NBP zapoczątkował skup obligacji. Oprócz obligacji rządowych, nabywał papiery państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego oraz Polskiego Funduszy Rozwoju. Rząd pożyczał pieniądze od banku centralnego, a ten je "drukował", by na przykład można było zapłacić przedsiębiorcom za niezwalnianie pracowników podczas pierwszego lockdownu.
Polski program luzowania ilościowego ma charakter otwarty. Nie wyznaczono mu żadnego ograniczenia czasowego, ani z góry określonej wartości. W sumie podczas 21 przeprowadzonych dotychczas przetargów nabyto papiery o łącznej wartości 124 miliardów złotych. "Drukowane" tarcze antykryzysowe pomogły firmom i zapobiegły dużemu wzrostowi bezrobocia, ale przyniosły efekt uboczny - spadek siły nabywczej pieniądza. Przyzwolenie na ten proces, przy jednoczesnej polityce osłabiania złotego prowadzonej przez NBP z myślą o wspieraniu eksportu, staje się przyczyną przyspieszenia inflacyjnego coraz bardziej odczuwanego przez konsumentów.
W pandemicznym dwuleciu 2020-21 zadłużenie Polski zwiększy się o 433 miliardy złotych. Z przedstawionej ostatnio prognozy Ministerstwa Finansów wynika, że na koniec 2021 roku dług publiczny wyniesie prawie 1,5 biliona złotych. Bruksela została powiadomiona przez resort ministra Tadeusza Kościńskiego, że w 2020 roku zadłużenie Polski wzrosło o 290 miliardów złotych, natomiast w tym roku zwiększy się o następne 143 miliardy.
Dług naszego kraju rósł od lat, lecz znacznie wolniej. Prognozowany wzrost o 433 miliardy złotych w latach 2020-21 odpowiada przyrostowi zadłużenia zanotowanemu w ciągu wcześniejszych 11 lat. W przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski dług na koniec roku wyniesie około 39 tysięcy złotych, przy czym aż 11 tysięcy z tej kwoty zostanie "wypracowane" wyłącznie w latach 2020-21.
Ekonomiści z Forum Obywatelskiego Rozwoju podkreślają, że gwałtowny przyrost długu to nie tylko następstwo kryzysowych wydatków antycovidowych, ale także efekt socjalnych programów rządu, takich jak 500 plus, obniżenie wieku emerytalnego, czy 13. i 14. emerytura.
Możemy się pocieszać, że wielkość naszego zadłużenia liczona w relacji do PKB nie wygląda źle na tle innych krajów europejskich. Polska z wynikiem 57,5 proc. PKB w 2020 roku wypadła lepiej niż strefa euro (98 proc.) i cała Unia Europejska (90,7 proc.). Aż 14 państw UE przekroczyło traktatowy limit 60 proc. PKB. W dodatku, w siedmiu krajach dług publiczny był wyższy niż PKB. Rekordziści to Grecja (205 proc.), Włochy (155 proc.) i Portugalia (133 proc.).
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Jacek Brzeski
***