Bezrobocie technologiczne kluczowym problemem USA
Innowacje technologiczne stały się w ostatnich latach zarówno główną przewagą konkurencyjną USA, jak również źródłem strukturalnych problemów amerykańskiego rynku pracy.
Jednym z najważniejszych obszarów światowej gospodarki, od których zależy globalna koniunktura, jest amerykański rynek pracy. Inwestorzy giełdowi obserwujący napływające co miesiąc dane o stopie bezrobocia w USA czy publikowane co czwartek raporty o zmianie liczby nowych wniosków o zasiłki dla bezrobotnych, w ostatnich miesiącach mieli powody do zadowolenia. Prawdziwy, strukturalny rynku pracy w Stanach Zjednoczonych nie jest dostrzegalny z bliska, dlatego zróbmy kilka kroków w tył i przyjrzyjmy się pułapce produktywności i cenie, jaką Amerykanie płacą za postęp technologiczny.
Przenoszenie zakładów produkcyjnych przez największe międzynarodowe koncerny do dysponujących tanią siłą roboczą Chin, a ostatnio coraz częściej do Bangladeszu czy Wietnamu, nie jest ani nowym zjawiskiem, ani przypisanym tylko amerykańskiej gospodarce. W XIX w. David Ricardo opisał teorię przewagi komparatywnej, z której wynika, że kraje powinny specjalizować się w tych obszarach gospodarki, w których radzą sobie lepiej niż inni.
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL
Stany Zjednoczone w ostatniej dekadzie, wykorzystując postępującą globalizację i mobilność kapitału, skoncentrowały się budowaniu gospodarki opartej na wiedzy, usługach i nowych technologiach, a produkcję stopniowo przenosiły do krajów, którym łatwiej było osiągnąć korzyści skali.
Wartość dodana w gospodarce przez efekt miesięcznej pracy jednego programisty czy prawnika jest z reguły wyższa niż wartość dodana przez pracownika z linii produkcyjnej fabryki samochodów.
W uproszczeniu można powiedzieć, że USA postawiły na wymianę kapitału intelektualnego za produkowane za granicą dobra. W przeciwieństwie do zakładu produkcyjnego, którego uruchomienie wymaga wielkich nakładów kapitału i pracy (budowa fabryki, surowce, itp.), stworzenie nowego miejsca pracy w Dolinie Krzemowej wiąże się z minimalnym nakładem pracy w stosunku do finansowych korzyści. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę nowych miejsc pracy stworzonych w amerykańskiej gospodarce do końca 2010 r. oraz wzrost PKB od dna ostatniego kryzysu finansowego, okazuje się, że w okresie ożywienia gospodarczego każdy nowy pracownik wygenerował ok. 80 tys. dolarów zysków (przyrost PKB). To mniej więcej tyle, ile przeciętnie zysków wypracowuje dla swojego pracodawcy pracownik firmy Intel czy Texas Instruments. Średnio w całej amerykańskiej gospodarce jeden pracownik generuje znacznie mniejsze korzyści - ok. 14 tys. USD zysków, co podkreśla, że miejsca tworzone w obecnym cyklu koniunkturalnym są niezwykle efektywnie.
Pojęcie "nowej normy", którym określa się warunki gospodarcze w USA po wielkim kryzysie finansowym z 2008 r., jest zbliżonym terminem do "jobless recovery", czyli ożywienia gospodarczego, któremu nie towarzyszy powstawanie nowych miejsc pracy. Taka sytuacja wynika po części z technologicznego skoku, a po części ze strukturalnych zmian, jakie zaszły na amerykańskim rynku pracy. John Maynard Keynes w 1930 zdefiniował problem bezrobocia technologicznego jako wypieranie pracowników z fabryk przez coraz bardziej wydajne maszyny i narzędzia. Osiemdziesiąt lat później to samo zjawisko z jednej strony jest jedną z głównych przewag konkurencyjnych USA, a z drugiej, najpoważniejszym problemem wykluczających miliony osób z rynku pracy. Po pęknięciu bańki internetowej i recesji sprzed dekady, amerykański rynek pracy odradzał się najwolniej w historii. Ten niechlubny rekord został pobity w ostatnich kwartałach, kiedy dynamika PKB wracała do poziomów sprzed załamania koniunktury, ale na trwałe zniknęło ok. 7 mln miejsc pracy.
Zgodnie z prawem Moore'a, moc obliczeniowa urządzeń opartych na układach scalonych ulega podwojeniu średnio co dwa lata. Przykładowo, dzisiejsze telefony komórkowe mogą kilkukrotnie szybciej wykonywać te same operacje, co modele komputerów osobistych sprzed kilku lat. Cloud computing, czyli jeden z najważniejszych trendów w obszarze nowych technologii, obecnie jeszcze bardziej przyspiesza komodytyzację technologii. Automatyzacja procesów w gospodarce oznacza większą wydajność, ale także, że osoby, których praca przestaje być opłacalna dla firm wrażających innowacje, zostają zmuszone do przekwalifikowania się, ponieważ znalezienie zatrudnienia na podobnym stanowisku trwa zbyt długo.
Od 1980 r. do 2005 r. spośród osób przechodzących w USA na bezrobocie na trwałe z rynku pracy wypadało przeciętnie 36-38 proc. W obecnym cyklu do pracy nie wraca przeciętnie co druga osoba. Średni okres trwania bezrobocia w latach 1980-2005 wynosił od 10 do 15 tygodni, a teraz jest to ok. 37 tygodnie. W takich warunkach wiara w ponowną aktywizację zawodową wszystkich ofiar recesji wydaje się sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem.
Osobny problem stanowią wynagrodzenia pracowników, od których zależy przecież gospodarcza pozycja Stanów Zjednoczonych w konfrontacji z rynkami wschodzącymi. Po pierwsze, zarobki Amerykanów z dekady na dekadę rosną coraz wolniej. W latach 70. ubiegłego wieku przeciętne wynagrodzenie w gospodarce (poza sektorem rolniczym) rosło w stosunku do poziomu sprzed 10 lat o ponad 30 proc., w latach 90. o ok. 20 proc., a w ubiegłym roku dziesięcioletni przyrost spadł po raz pierwszy poniżej zera. Mówiąc inaczej, początek nowego wieku był straconą dekadą nie tylko dla inwestorów, którzy ulokowali kapitał w spółki z indeksu NASDAQ, ale również dla przeciętnego pracownika, którego pensja nie wzrosła przez 10 lat.
Po drugie, nastąpiło wyraźne rozwarstwienie między sektorem prywatnym a budżetówką. Pracownicy sektora państwowego od lat 90. ubiegłego wieku mogą liczyć na regularny wzrost zarobków o ponad 10 proc., co przynajmniej w części pozwoliło zredukować negatywny wpływ inflacji na ich siłę nabywczą. Natomiast pracownicy prywatnych firm, stanowiący większość na rynku pracy, w tym samym okresie z roku na rok doświadczali coraz mniejszych podwyżek. Jest to skutek rosnącej konkurencji wśród pracowników - jeśli o to samo stanowisko zabiega wielu kandydatów, pracodawca nie odczuwa presji na podnoszenie wynagrodzeń. Z drugiej strony coraz bardziej kompetentne osoby zmuszone są dostosowywać poziom życia do niższych zarobków, co szczególnie przybrało na znaczeniu, kiedy po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości okazało się, że raty kredytów hipotecznych nie podążyły w dół za wartością głównego komponentu majątku Amerykanów - domów.
Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL
Nakreślony powyżej, ponury obraz amerykańskiego rynku pracy ma jeden pozytywny efekt uboczny. Gospodarka ukierunkowana na wykorzystanie kapitał intelektualnego w znacznie mniejszym stopniu niż materiałochłonna gospodarka produkcyjna jest narażona na importowanie inflacji z zagranicznych rynków. Oczywiście wzrost cen ropy naftowej czy miedzi jest odczuwalny dla przeciętnych obywateli USA, ale inflacja surowcowa jest większym problemem np. dla Chin, których głównymi atutami są korzyści skali i konkurencja cenowa.
Łukasz Wróbel