Bitwa o ludzką skórę

"Rzeczpospolita" z 29 czerwca poinformowała, że do projektu ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych posłowie wnieśli poprawki stanowiące, iż poszkodowany, chcąc otrzymać odszkodowanie, dajmy na to, za uszkodzenie samochodu, będzie musiał przedstawić rachunek z warsztatu naprawczego. Zareagowali na to gwałtownie przedstawiciele firm ubezpieczeniowych.

Wskazali oni, że - po pierwsze - wprowadzenie takiej zasady zmusi poszkodowanych do przedstawiania rachunków np. za ból fizyczny lub krzywdę moralną, a nie wiadomo, jaki warsztat takie rachunki wystawia, a po drugie - że narusza to swobodę wyboru naprawienia szkody przez poszkodowanego, wprowadzając faktyczny monopol warsztatów naprawczych, co może podnieść wysokość odszkodowań nawet o 20 procent. Krótko mówiąc, rzecznicy firm ubezpieczeniowych dają do zrozumienia, że posłowie działają w interesie lobby motoryzacyjnego. W czyim interesie występują oni? Kreują się na rzeczników interesu przymusowo ubezpieczonych, ale czy tak jest rzeczywiście?

Reklama

Poselska choroba zawodowa

Pewnego razu przysłuchiwałem się debacie posłów z komisji gospodarki nad projektem ustawy o urzędzie patentowym. Praca posuwała się nawet szparko, może dlatego, że żaden z posłów nie dostrzegał tu możliwości zrobienia jakiegoś interesu. Kiedy jednak doszli do sposobu wynagradzania rzeczników patentowych, rozpoczęła się niemal godzinna dyskusja, podczas której podziwiałem wyrafinowaną pomysłowość posłów, pragnących tak określić ten sposób, by rzecznicy patentowi nie mieli żadnej samodzielności. Proponowane sposoby były nie tylko szalenie wyrafinowane, ale i oczywiście odpowiednio kosztowne, a tymczasem chodziło - jeśli dobrze sobie przypominam - o 14 osób w skali całego kraju! Kiedy dyskusja stawała się już nieznośna nawet do słuchania, powiedziałem głośno w przestrzeń, że przecież można zapisać, iż wynagrodzenie rzeczników prezes Urzędu Patentowego ustala z nimi w drodze umowy. Być może przekonało to posłów, bo przeszli do innych materii.

Scena ta świadczy jednak o poselskiej chorobie zawodowej, która polega na pragnieniu drobiazgowego uregulowania obywatelom wszystkich aspektów życia i obciążenia ich kosztami tych drobiazgowych regulacji. Tymczasem podstawowym zadaniem posłów i w ogóle racją parlamentaryzmu, jest chronienie wolności i mienia obywateli przed despotyzmem i zachłannością władzy. Dlatego właśnie w rozwoju dziejowym poddani wykorzystywali osłabienie władzy królewskiej dla ustanowienia nowych warunków swego posłuszeństwa, w postaci gwarancji dla swojej wolności i mienia. Jedną z takich gwarancji był właśnie parlament, mający być strażnikiem interesów poddanych, krępującym królewską samowolę. Z czasem jednak parlamenty stały się rzecznikami interesów warstwy biurokratycznej, która za swoją najważniejszą misję uważa poszukiwanie dochodów dla budżetu, z którego żyje. Dlatego też we wszystkich parlamentach mamy do czynienia z epidemią wspomnianej choroby zawodowej, która jest ważną przyczyną głębokiego kryzysu parlamentaryzmu i w ogóle demokracji politycznej. Jednym z objawów są wspomniane poselskie poprawki, rzeczywiście ograniczające poszkodowanemu swobodę wyboru naprawienia szkody.

Zmuszanie do hazardu

Czy jednak firmy ubezpieczeniowe, próbujące zablokować uchwalenie tych poprawek, rzeczywiście są rzecznikami, dajmy na to, posiadaczy samochodów? Przypatrzmy się umowie ubezpieczeniowej. Ma ona charakter zakładu. Firma ubezpieczeniowa zakłada się ze swoim klientem, że ten nie będzie miał wypadku, zaś klient zakłada się z firmą, że będzie miał wypadek. Jeśli klient, dajmy na to, przez rok nie miał wypadku, to wygrała firma, bo wzięła składkę, a nic swemu klientowi w zamian nie dała. Jeśli klient miał wypadek, to on wygrał, bo zainkasował odszkodowanie, z reguły wyższe od wpłaconej rocznej składki. Inna sprawa, że już niekoniecznie wyższe od sumy wszystkich składek wpłacanych każdego roku firmie ubezpieczeniowej. Jeśli zatem uwzględnić długotrwałość takich umów, to widać wyraźnie, że ten zakład zawsze wygrywa firma. Skoro zaś tak, to na dobry porządek samo uprawianie takiego hazardu mogłoby być zabronione jako oczywiste oszustwo, nie mówiąc już o zmuszaniu do niego kogokolwiek, bo to wyczerpuje znamiona przestępstwa o doprowadzaniu przemocą innej osoby do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem.

W rezultacie przymusowe ubezpieczenia są rodzajem podatku majątkowego, który od innych podatków różni się częściową ekwiwalentnością, a przede wszystkim tym, że pobierany jest przez podmioty prywatne. Jest więc swego rodzaju haraczem, tyle, że wymuszanym nie przez mafię, a przez państwo, które za swoje usługi ma udział w zyskach. Tymczasem, jak widzimy, przedstawiciele firm ubezpieczeniowych, wcale nie protestują przeciwko przymusowi ubezpieczeń i nie domagają się od posłów jego likwidacji. Przeciwnie - z całą pewnością są zwolennikami utrzymania przymusu, a boleją tylko nad perspektywą utraty części zysków, którą posłowie chcą zaoferować lobby motoryzacyjnemu, pewnie w zamian za głosy wyborcze. Tak naprawdę więc spór nie toczy się w gruncie rzeczy o zasadę, tylko o różnicę.

A może zlikwidować przymus?

Jeśli ubezpieczenia są rzeczywiście tak korzystne, jak zachwalają firmy ubezpieczeniowe, to utrzymywanie przymusu wydaje się całkowicie zbędne. Ludzi nie trzeba specjalnie namawiać, by robili coś dla nich korzystnego. Tymczasem jednak firmy ubezpieczeniowe, chociaż zachwalają swoje produkty jako niebywale korzystne, jednak dlaczegoś z przymusu zrezygnować nie chcą. Co prawda to nie one ten przymus utrzymują, tylko parlamentarzyści, ale już wiemy, że dlatego, iż większość z nich cierpi na chorobę zawodową. Gdyby tak jednak firmy ubezpieczeniowe użyły swoich wpływów, a zwłaszcza pieniędzy do przekonania posłów o potrzebie likwidacji przymusu ubezpieczeń, to pewnie by ich przekonały. Skoro jednak żadnych starań w tym kierunku nie czynią, to nieomylny to znak, iż oferowane przez nie produkty wcale nie są tak korzystne, jak to się przedstawia.

Ta okoliczność przemawiałaby za likwidacją przymusu ubezpieczeń już choćby ze względów moralnych, ale zdaję sobie oczywiście sprawę, że tymi względami tak naprawdę chyba już nikt się nie przejmuje. Tymczasem za utrzymaniem przymusu ubezpieczeń wysuwane są argumenty ekonomiczne, a właściwie jeden - że dzięki niemu można skoncentrować znaczne kapitały finansowe, a następnie korzystnie je zainwestować. Z pozoru to prawda, bo rzeczywiście kapitały są znaczne i można je inwestować.

Inne okoliczności już takie oczywiste nie są, bo np. korzystnie - ale dla kogo? Na ogół dla tych, którzy ten kapitał zawłaszczyli i nim obracają. Natomiast już niekoniecznie dla tych, którym te pieniądze pod przymusem odebrano. Likwidacja przymusu ubezpieczeń oznaczałaby przywrócenie tym ludziom władzy nad tą częścią własnych pieniędzy i umożliwienie właśnie im korzystnego inwestowania według własnego rozeznania i potrzeb. Jeśli nawet wydaliby te pieniądze na konsumpcję, to przecież zostałyby one w ten sposób zainwestowane w branżach produkujących towary cieszące się popytem, a więc niewątpliwie korzystnie nie tylko z indywidualnego punktu widzenia, ale i z punktu widzenia gospodarki jako całości.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: firma | Skory | skóry | posłowie | firma ubezpieczeniowa | firmy | bitwa | Odszkodowanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »