Blikle - ród od słodkości
Popularny wśród warszawiaków weekendowy spacer po Trakcie Królewskim dla wielu zaczyna się lub kończy u Bliklego. Filiżanka kawy, ciastko ze znanymi twarzami przy sąsiednich stolikach... Nie sposób wyobrazić sobie Nowego Światu bez kawiarni "rodu od słodkości". Jest symbolem Warszawy, łączącym przeszłość z teraźniejszością. Szyld A.Blikle jest w stolicy od 150 lat. Był w czasach zaboru rosyjskiego, dumnej z odzyskania niepodległości Polski w okresie międzywojennym, okupacji niemieckiej podczas II wojny światowej, PRL-owskiej szarzyzny i III RP.
Rodzina Blikle, a konkretnie Andreas z rodziną, trafiła nad Wisłę ze Szwajcarii, choć wywodzili się z niemieckiej Wirtenbergii. Byli konfesji kalwińskiej, stąd wybór różnej językowo, mentalnie, czy religijnie Polski musiał być powodowany jakimś czynnikiem. Można domniemywać, że chodziło o korzystniejsze niż za Alpami możliwości dorabiania się i zapewnienia dobrych warunków egzystencji dla całej rodziny.
Pierwsi Bliklowie trafili do Chełma, gdzie istniała już gmina kalwińska. Starszy syn Anreasa - Fryderyk - założył fabrykę ram do obrazów. Następnie przeniósł się do Warszawy, kontynuując dotychczasową aktywność zawodową.
Tu w połowie XIX w. urodził się jego syn - Antoni Kazimierz - który dał początek "sadze cukierników". Fachu uczył się w Łomży, u Szwajcara Kacpra Semadeniego. Wyroby piekarniczo-ciastkarskie z kraju alpejskiego cieszyły się w Polsce coraz większym uznaniem. Nim jednak lokal na Nowym Świecie trafił do rodziny Blikle, Antoni Kazimierz był subiektem w lokalu pod numerem 35, który przejął po śmierci polskiego właściciela.
Szyld z nazwiskiem pojawił się po raz pierwszy we wrześniu 1869 r. Na początku warunki i wystrój były bardzo skromne, ale stopniowo Bliklemu udało się zwiększyć powierzchnię, między innymi dzięki bogatej ożence. W okresie powstania styczniowego, na co wskazują dokumenty, Antoni Kazimierz nie pozostawał bierny. Raport carskiej policji wskazywał na okoliczności świadczące o dostarczaniu przez niego broni polskiej insurekcji.
W okresie smuty po jej klęsce założyciel najstarszej w stolicy cukierni zaangażował się też w organizację cechu cukierników. Przez jakiś czas był starszym tego cechu. Po śmierci seniora rodu sprawy w swoje ręce wziął jego młodszy syn Antoni Wiesław. Pasjonowała go sztuka (rysunek), której poświęcał wiele czasu, ale angażował się też mocno w rozwój rodzinnego interesu. Pojawiła się orkiestra. Znacznie podwyższono standard. Nic dziwnego, że mury kawiarni przy Nowym Świecie gościły takie znamienitości jak: Chełmoński, Dunikowski, Sygietyński, Zapolska, Sienkiewicz, Żeromski, czy Reymont.
Tak jak obecnie, także 100 lat temu prawdziwym hitem były pączki od Bliklego, którymi zachwycali się wszyscy. Sukces sprawił, że Antoni Wiesław postanowił wejść na rynek produkcji słodyczy - można by powiedzieć - zdywersyfikować działalność. Ale na przełomie lat 20. i 30. XX w. doprowadziło to całą familię do poważnych problemów. By utrzymać firmę kolejny z rodu - Jerzy - musiał wraz z rodziną solidnie zakasać rękawy. Na dwa lata przed wybuchem II wojny światowej sytuacja w rodzinnym "słodkim interesie" ustabilizowała się.
We wrześniu 1939 r. Jerzy zgłosił się na ochotnika do wojska. Cukierni doglądać musiała więc jego żona. Po niemieckim bombardowaniu kamienica przy Nowym Świecie legła w gruzach. Kosztem olbrzymiego wysiłku Bliklowie zaczęli ponownie świadczyć usługi dla warszawiaków. Jej ogrodowa część została wyburzona przez PRL-owskich specjalistów od socrealistycznej estetyki.
Po powstaniu warszawskim dom przy Nowym Świecie 35 ucierpiał tak, jak większość zabudowy stolicy. Podobnie było ze sprzętem i wyposażeniem kawiarni. Po raz kolejny trzeba było budować wszystko od nowa.
Część posesji, która należała do rodziny Blikle została odtworzona w niesprzyjających dla prywatnej inicjatywy i prywatnej własności czasach bierutowskich.
Atrakcyjny obiekt został przejęty przez, znany z aktywności wśród komunistycznych notabli, Polski Związek Łowiecki. Bliklowie musieli zadowolić się małą częścią "swojego". A powrót do świetności możliwy był dopiero w 1992 r.
Marcin Palade
Autor jest ekspertem psefologii, publicystą