Bój o urzędnika
Rozmowa z Janem Pastwą, szefem służby cywilnej
Jan Pastwa: Zbliża się... To najbardziej precyzyjna odpowiedź.
GP: I dyplomatyczna nad wyraz...
JP: Można to i tak nazwać, ale nieodpowiedzialnością z mojej strony byłoby podawanie dat czy zakresu zmian w ustawie o służbie cywilnej. Projekt małej nowelizacji tej ustawy trafił w październiku tego roku do Sejmu i teraz wszystko w rękach posłów.
Jedno mogę powiedzieć, gdyby Sejm przyjął projekt tej małej nowelizacji, to zmiany będą duże.
GP: Jakie zatem zmiany w tzw. urzędniczej ustawie proponuje rząd?
JP: Rewolucyjne, bo jak inaczej nazwać wprowadzenie zasady jawności przy obsadzaniu stanowisk w administracji rządowej. Zależy nam na wprowadzeniu mechanizmu społecznej i medialnej kontroli naboru pracowników do służby cywilnej. W nowelizacji zapisano, że każdy zainteresowany będzie mógł sprawdzić na specjalnej stronie internetowej, kto starał się o pracę w służbie cywilnej, a kto ją otrzymał. Zasada taka ma obowiązywać również przy rekrutacji urzędników nienależących do korpusu służby cywilnej, a więc np. urzędników samorządowych, pracowników rządowych agencji, ZUS, KRUS.
Zależy nam na wprowadzeniu mechanizmu społecznej i medialnej kontroli naboru pracowników do służby cywilnej. Powszechność dostępu do informacji z pewnością ograniczy proceder obsadzania stanowisk "swoimi".
GP: Strona internetowa ma być więc takim swoistym biczem na kolesiów. Czy aby na pewno skutecznym. Dziś też wiadomo, kto za kim stoi.
JW: Myli się pani. Ta powszechność dostępu do informacji z pewnością ograniczy proceder obsadzania stanowisk "swoimi".
GP: Czy takie powszechnie dostępne listy kandydatów na urzędników nie kłócą się z przepisami ustawy o ochronie dóbr osobistych?
JW: Trzeba wybrać, co ważniejsze: czy totalna ochrona danych osobowych, czy przejrzystość naboru kadr do służby publicznej. Nie ma powodu przemilczać, że faktycznie mamy tu dwie wartości konstytucyjne na dwóch szalach. Z jednej strony, dążymy do tego, żeby rekrutacja pracowników do służb publicznych była przejrzysta, a art. 60 konstytucji, stanowiący o równym dostępie obywateli do tych stanowisk, wypełniony, z drugiej - obowiązuje nas ochrona prywatności. Coś trzeba jednak wybrać, z czegoś zrezygnować. Moim zdaniem najskuteczniejszym gwarantem uczciwości w naborze pracowników do służby publicznej są ogólnodostępne informacje o tym, kto startował, a kto dostał posadę. Chcę tylko dodać, że dane osobowe kandydatów na stronach internetowych obejmować będą jedynie imię i nazwisko oraz nazwę miejscowości, z której pochodzi kandydat na urzędnika.
GP: I to wystarczy.
JW: Tak. Życiorysów drukować nie będziemy. Myślę, że zainteresowani rekrutacją znajdą sposoby, aby bliżej poznać konkurenta.
GP: Inspektor ochrony danych osobowych nie zgłasza sprzeciwu. Nie broni prywatności.
JW: Pytaliśmy. Odpowiedź jest klarowna: jeśli ustawodawca uważa, że tego rodzaju dane mogą być informacją publiczną, to będą one "wyjęte z ochrony danych osobowych". Należy tu otwarcie powiedzieć, że owo naruszenie prywatności nie jest przecież żadnym przymusem, bo nikt nie ma obowiązku starać się o pracę w administracji publicznej.
GP: Czy ta nowelizacja rozprawia się jakoś z wszechobecnymi w urzędach szefami pełniącymi obowiązki? Przecież to plaga. Ilu jest dziś urzędników pełniących obowiązki w służbie cywilnej, czyli takich, którzy trafili tam na kierownicze stanowiska poza konkursem.
JW: Około 600.
GP: A ile jest w Polsce stanowisk w służbie cywilnej, które z mocy ustawy z 1999 r. powinny być obsadzane w drodze konkursu?
JW: 1 lipca br. było ich 1606. Wróćmy jednak na chwilę do genezy tej, jak to pani nazywa, plagi. Przypomnę, że ustawa o służbie cywilnej weszła w życie 1 lipca 1999 r. i wtedy wszyscy, którzy te stanowiska (ok. 1700) zajmowali, zostali uznani za zdolnych do pełnienia tych funkcji. Nie było rewolucji, nie było też pełniących obowiązki. Była jednak konieczność zatrudniania nowych urzędników na kierownicze stanowiska w służbie cywilnej w drodze konkursu. I tu zaczęły się schody. Miejsca tych, którzy odchodzili ze stanowisk w rytmie naturalnego ruchu kadrowego lub dlatego, że nie podobali się np. ministrowi, zajmowali często tzw. kolesie, a nie, jak mówi ustawa, ludzie, którzy wygrali konkurs. Konkursy organizowano zresztą rzadko, zaś często rekrutowano ludzi w myśl zasady: zatrudnia się kogoś na stanowisko głównego specjalisty, a następnego dnia powierza się pełnienie obowiązków np. dyrektora. Pod koniec rządów premiera J. Buzka rządziło już w urzędach 400 pełniących obowiązki, a po roku rządów L. Millera - 700. Przez ostatnie miesiące powoli odwojowujemy tę dysproporcję.
GP: Kto odwojowuje?
JW: Mówię o sobie, bo to szef służby cywilnej ma obowiązek przeprowadzać konkursy na kierownicze stanowiska w służbie cywilnej. Ważne, że mam poparcie premiera M. Belki, który chce uzdrowić sytuację i skończyć z fikcją.
GP: Nie martwi pana, że w projekcie nowelizacji zapisano, że ktoś, często przecież wprowadzony tylnymi drzwiami na kierownicze stanowisko w służbie cywilnej, może je pełnić aż przez 9 miesięcy?
JW: Nie jestem zachwycony, ale to jest wystarczający czas, żeby wyłonić na to stanowisko dobrego kandydata, a więc przeprowadzić nawet trzy konkursy. Najważniejsze jest jednak, że okres pełnienia obowiązku jest zapisany w ustawie.
GP: To jest w pewnym stopniu tylko zalegalizowanie tej fikcji.
JW: Owszem, ale zarazem ograniczenie jej. Nie będzie można być pełniącym obowiązki w nieskończoność.
GP: Dotychczas też nie było można, bo przecież kolejne ekipy rządowe miały swoich kandydatów na dyrektorów.
JW: Z tą nieskończonością to oczywiście lekka przesada, ale byli tacy, którzy przez 3-4 lata pełnili funkcję.
GP: Nie zawsze przecież pełnili ją źle - to zdanie polityków, którzy bronią swoich kolegów urzędników.
JW: To prawda. Czasami sprawdzali się bardzo dobrze. I nikt im przecież nie zabrania stanąć do konkursu, wygrać go i być dyrektorem czy wicedyrektorem bez tego podejrzanego p.o. przed nazwiskiem.
GP: Czy nie obawia się pan jednak zarzutu, że startujący w tych konkursach nie mają równych szans? Ci, którzy pełnili stanowiska, chociażby z racji znajomości "warsztatu" pracy są w lepszej sytuacji.
JW: Nie można im zabronić startu w konkursie - przecież oni pełnili swoje funkcje legalnie. W praktyce jednak nie jest tak, jak pani podejrzewa. Bardzo często obawa przed konkursem jest bardzo silna. Pełniący wysokie funkcje dość często boją się takiego sprawdzianu i nie startują.
GP: W służbie cywilnej na kierownicze stanowiska są konkursy. A kto może się ubiegać o pozostałe prawie 100 tys. stanowisk?
JW: Każdy, kto spełnia wymagania opublikowane w publicznych ogłoszeniach. To są bardzo precyzyjne ustalone kryteria, ponieważ dotyczą pracowników merytorycznych - od urzędników ministerstw po powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. I dlatego tak ważne jest to, o czym już mówiliśmy - myślę o informacjach zamieszczanych w internecie.
GP:Być może, że dzięki nim niejednemu dyrektorowi zadrży ręka i nie podpisze umowy o pracę ze szwagrem. Media przecież czuwają... To żart.
JW: Niezupełnie.
GP: Uważa pan dziennikarzy za swoich sojuszników?
JW: Tak, podobnie jak każdego, kto wskazuje na nieprawidłowości.
GP: Ilu urzędników, poza pracownikami służby cywilnej, dotyczyć będzie wspomniana zasada jawności rekrutacji?
JW: Ponad 200 tys. - w różnych instytucjach państwowych i samorządowych. Pod warunkiem że nowelizacja ustawy zyska poparcie parlamentu.
GP: Czy to prawda, że do projektu dużej nowelizacji ustawy o służbie cywilnej ministrowie zgłosili setki poprawek? Pytam o to nie bez powodu, gdyż to z pewnością przedsmak tego, co będzie się działo w Sejmie.
JW: Mam świadomość, że prawdziwy bój o jakość służby cywilnej rozegra się w Sejmie. O poprawkach ministerstw nie warto już mówić, choć przyznaję, że były ich setki.
GP: Jest pan optymistą?
JW: Muszę nim być. W przeciwnym razie nie podjąłbym się zadania budowy korpusu służby cywilnej z prawdziwego zdarzenia.
Rozmawiała Grażyna Wróblewska