Burmistrzowie bez limuzyn
Rozmowa z Ryszardem Grobelnym prezydentem Poznania, prezesem Związku Miast Polskich.
Gazeta Prawna: Przy okazji podsumowań odrodzenia się samorządu wiele mówiono o jego osiągnięciach. Przypomniano też, że w chwili powstania był on goły jak przysłowiowy święty turecki. Czego przez 15 ostatnich lat dorobił się samorząd w Polsce? Jakim majątkiem dysponuje?
Ryszard Grobelny: Samorządy gminne: miasta i wsie dysponują bardzo dużym majątkiem. Komunalizacja objęła spore zasoby, chociaż niektóre newralgiczne elementy są jeszcze poza władztwem miast. Na przykład elektrociepłownie do tej pory nie zostały przekazane samorządom - jako element sektora energetycznego są domeną państwową. Jednak większość majątku, niezbędnego do realizacji zadań publicznych, jest własnością gminną. W dużo gorszej sytuacji znajdują się powiaty, których stan posiadania jest niewielki. Bierze się to z tego, że starostwom przypadło mało "rozwojowych" funkcji - ich zadania są związane głównie z obsługą mieszkańców. Urzędy, czyli miejsca obsługi obywateli, są własnością samorządu powiatowego. W jeszcze innej sytuacji są samorządy województw, którym przez 6 lat nie przekazano tych składników majątkowych, które są istotne dla rozwoju gospodarczego regionu i polityki regionalnej - np. lotnisk. W zarząd regionów oddano drogi wojewódzkie, ale pominięto inne zasoby związane z transportem regionalnym - stąd np. konflikty z koleją. Województwom brakuje też instytucji zajmujących się promocją i organizacją życia gospodarczego, które funkcjonują na szczeblu centralnym. Ten krok to ewentualny postulat na przyszłość.
GP: Duży majątek to duża odpowiedzialność związana z zarządzaniem. Czy samorządowcy są w tej dziedzinie wystarczająco kompetentni?
RG: Takie elementy jak kompetencje, ukończone uczelnie i poczucie służby publicznej są ważne. Nie zastąpią jednak rzeczywistej kontroli ze strony społeczności lokalnej i wyznaczenia przez nią celów, dla których się zarządza. Twierdzę, że taka praktyka już w samorządzie bardzo silne funkcjonuje - szczególnie od momentu bezpośrednich wyborów. Wyłoniony w ten sposób wójt czy burmistrz, jeśli chce zostać ponownie wybrany, musi działać tak, by uzyskać wsparcie społecznie, a nie poklask partii politycznych. Nie o to chodzi, by przekonać 20 radnych, żeby go popierali, tylko o to, by uzyskać poparcie kilku czy kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców swojej miejscowości. A to jest znacznie trudniejsze. Nie ma co ukrywać, że w tym przypadku kampania wyborcza zaczyna się pierwszego dnia urzędowania.
GP: Nie każdy budżet wytrzyma cztery lata kampanii wyborczej w samorządzie.
RG: Oczywiście, że zdarzają się lub mogą się zdarzać licznego typu nadużycia. Ale to są już kwestie systemu kontroli społecznej. O nieprawidłowościach nie decyduje system wyborczy, ale sumienie człowieka. Albo człowiek jest porządny, uczciwy i pewnych rzeczy nie robi, albo uczciwy nie jest i próbuje wykorzystać swoją pozycję - bez względu na to, z jakiego powodu został wybrany. Natomiast bezpośredni wybór daje kontrolę społeczną - pod warunkiem że zadziałają mechanizmy takiej kontroli. Takim mechanizmem może być jawność. Jestem jej gorącym zwolennikiem, mimo że czasami jest to dla mnie osobiście trudne. Na przykład gdy muszę ujawniać, jaki mam majątek i ile zarabiam, a media pasjonują się liczeniem i ustalaniem, o ile się w ciągu roku wzbogaciłem. To jest psychologicznie trudne, ale dobre, bo pozwala dziennikarzom w imieniu społecznym kontrolować wójta czy burmistrza. Jeśli się narazi, to następny wynik wyborczy będzie negatywny. Dobrym przykładem są samochody służbowe - teraz kupuje je się rzadziej niż wtedy, gdy się było pośrednio wybranym burmistrzem, bo każdy ma świadomość, że to kwestia, która cieszy się szczególną uwagą mieszkańców. Zakup limuzyn można sobie darować - właśnie dlatego, że tego oczekują wyborcy. To dobitnie pokazuje, że kontrola społeczna działa.
GP: Elementem tej kontroli jest też dwudziestu - wspomnianych przez pana - radnych. Ta rada gniewnych może np. nie udzielić wójtowi czy burmistrzowi absolutorium. To również instrument sprawowania kontroli - ale jak wiemy - o raczej żadnej sile rażenia.
RG: To jest kwestia nadużywania pewnych elementów. Weryfikacją polityczną burmistrza są wybory. One pozwalają sprawdzić, czy działał dobrze. Corocznej ocenie podlega natomiast jego gospodarka finansowa. Zważywszy, że w wielu miejscowościach burmistrzowie dysponują poważnymi środkami, należy skrupulatnie sprawdzać, czy podejmują prawidłowe decyzje finansowe i dobrze realizują budżet. Ale to i tylko to! Już nie to, czy są złymi czy dobrymi ludźmi, czy spełniają oczekiwania rady i czy będą w stanie zaoferować stanowiska w zamian za poparcie. Bo albo dobrze wykonali budżet i należy się im się absolutorium, albo zostały popełnione błędy, które należy napiętnować, nie udzielając skwitowania. W praktyce trudno jest znaleźć takie poważne zastrzeżenia. Trzeba mieć bardzo dobrych radnych w komisji rewizyjnej, którzy potrafią to zrobić albo współpracować z regionalną izbą obrachunkową, która jest w stanie takie nieprawidłowości wykazać. I moim zdaniem jeśli RIO znajduje błędy - radni nie powinni udzielać absolutorium.
Szerszy jest wachlarz wykonywanych przez gminy zadań, a działalność samorządową objęto podatkiem VAT. Tym samym część tych pieniędzy, która trafiła w większej ilości na nasze konta, także z budżetu państwa - budżet z powrotem zabrał.
GP: Zwykle spory o absolutorium nie są tak jednoznaczne.
RG: W całej papce politycznej, która do nich dociera, wyborcy potrafią wyłapać sygnały świadczące o faktycznym sposobie zarządzania. Wiedzą, kiedy burmistrz nie dostał absolutorium, bo źle gospodarował finansami, a kiedy radni po prostu zrobili mu na złość. Paradoksalnie w tym drugim przypadku często burmistrzom rośnie poparcie. Sam raz nie otrzymałem absolutorium - tuż przed bezpośrednimi wyborami na prezydenta i zostałem wybrany, bo mieszkańcy wiedzieli, że jedną z najsilniejszych stron Poznania jest właśnie zarządzanie finansowe.
GP: Jeśli już mowa o podsumowaniach budżetów jest - z Ministerstwa Finansów płyną same dobre wieści - poprzedni rok zamknął się nadwyżką na samorządowych kontach, na czas i w zaplanowanej wysokości przekazywane są dotacje i subwencje, lokalne finanse dobrze sobie radzą ze środkami na przedsięwzięcia wspierane przez UE.
RG: Aż tak dobrze to nie wygląda. Ubiegłoroczne budżety okazały się rzeczywiście wyższe. Ale wzrosła liczba wykonywanych zadań i pieniądze na nie też powiększyły wpływy na naszych kontach. Trzeba też pamiętać, że w wyniku reformy samorządy miały otrzymać więcej środków na finansowanie unijnych projektów. Prawda jest jednak taka, że realnie tych pieniędzy jest tyle samo albo tylko niewiele więcej. Dlaczego? Bo szerszy jest wachlarz wykonywanych przez gminy zadań, a działalność samorządową objęto podatkiem VAT. Tym samym część tych pieniędzy, która trafiła w większej ilości na nasze konta, także z budżetu państwa - budżet z powrotem zabrał. Moje podsumowanie jest takie: gdyby nie było nowej ustawy, to załamałyby się finanse samorządowe. Z nowymi zasadami jest tylko ciut lepiej niż było.
GP: A jak się mają samorządowe inwestycje? Dokładnie dwa lata temu, kiedy konstruowano nowy sposób finansowania samorządów, one były źródłem pana największego niepokoju. Gorączka złota, która ogarnęła lokalne władze w związku z projektami unijnymi, chyba nie potwierdza tych obaw?
RG: Stąd moje stwierdzenie, że jest nieco czy odrobinę lepiej. Bo w ubiegłym roku samorządy wcale nie przeznaczyły dużo więcej pieniędzy na inwestycje. Było to prawie tyle samo, ile w naprawdę złym roku 2003, ale mniej niż w 2002 czy 2001. Świadczy to o tym, że nowy system finansowania nie odbił się skokiem rozwojowym w naszym kraju i to nie jest najlepsza wiadomość.
GP: A może samorządy sprężyły się przed inwestycjami, które zamierzały przeprowadzić w tym roku. Bo jak inaczej można wytłumaczyć pierwszą w historii nadwyżkę w budżetach?
RG: Ta nadwyżka nie jest taka duża (117 mln zł wobec 91 mld zł dochodów - red.) Tak naprawdę wynika także z zaciągnięcia w tym czasie dodatkowych kredytów - proszę zauważyć, że zadłużenie samorządów rosło. To skutek obowiązującego systemu rozliczeń. Powoduje on, że gdy mamy koniunkturę gospodarczą, planujemy nieco ostrożniej - a potem faktycznie realizujemy znacznie więcej. W sytuacjach dekoniunktury jest odwrotnie. Podejście do wydatków i dochodów nie jest elementem systemowym, ale pochodną koniunktury gospodarczej. Nam zależy na rozwiązaniach systemowych, tak by budżety samorządów bilansowały się nie w jednym roku, a w paru latach. O tym pani wiceminister finansów Elżbieta Roguska też wspomina, zastrzegając, że po roku obowiązywania ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego nie można wyciągać wniosków.
GP: Tymczasem minęło kolejnych 6 miesięcy, wprowadzone nią rozwiązania funkcjonują już ponad półtora roku i będą miały zastosowanie jeszcze tylko w roku przyszłym. Doświadczenia z pracami nad modelem samorządowych finansów uczą, że lada moment trzeba będzie zacząć myśleć o tym, co znajdzie się w nowej ustawie.
RG: Na pewno zmiany powinny iść w kierunku doskonalenia systemu i wyeliminowania pewnych istniejących w nich błędów. Moim zdaniem powinniśmy dążyć do powiązania systemów finansowania z konkretnymi zadaniami - chodzi przede wszystkim o oświatę. Pokutują te nieszczęsne standardy oświatowe - po raz setny mówimy o tym, że należy ustalić, co publiczny system edukacji musi zapewnić obywatelom i ile to kosztuje. Trudno dziś powiedzieć, czy pojawią się jakieś daleko idące zmiany systemowe - np. czy uda się wywalczyć, by dochodem samorządów był VAT - czego jesteśmy gorącymi zwolennikami. Podobnie ze zwrotem podatku od towarów i usług w odniesieniu do inwestycji samorządowych. To zależy od formacji, która wygra wybory. Jednak nie od tego, czy będzie to opcja prawicowa czy lewicowa, ale czy będzie chciała rozwijać państwo przez wzmocnienie samorządów czy też nie.
Rozmawiała Magdalena Wojtuch