Bursztynowa Komnata i jej tajemnica. Gdzie mogła zostać ukryta?

​- Bursztynowa Komnata nie spłonęła. Gdyby tak się stało, Rosjanie by jej nie szukali - zapewnia w rozmowie z Interią Włodzimierz Antkowiak, pisarz, poszukiwacz skarbów i przewodniczący Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej. Jego zdaniem zaginione podczas wojny arcydzieło baroku, którego wartość szacowana jest nawet na miliard złotych, może być ukryte na terenie Polski.

Historia Bursztynowej Komnaty sięga początków XVIII wieku i rozpoczyna się w Prusach. Ówczesny król, Fryderyk I Hohenzollern, postanowił wtedy wyłożyć bursztynem jedną z sal barokowego, podberlińskiego pałacu Charlottenburg. Przygotowanie projektu powierzono znanemu architektowi i rzeźbiarzowi Andreasowi Schlüterowi. Pod jego nadzorem na ścianach pałacowej sali powstawały mozaiki i płaskorzeźby. Każdą ze ścian zdobił też herb Królestwa Prus. Na budowę komnaty zużyto ponad sześć ton bursztynu. 

Zanim słuch o niej zaginął, Bursztynowa Komnata przemierzyła pół Europy. Z Charlottenburga przeniesiono ją do Pałacu Miejskiego w Berlinie. Tam, podczas oficjalnej wizyty, zachwycił się nią car Piotr I. A kiedy w 1716 roku ponownie odwiedził stolicę Niemiec, Fryderyk Wilhelm I - syn Fryderyka I - podarował carowi Bursztynową Komnatę w dowód jego przyjaźni i potwierdzenia sojuszu Prus i Rosji. 

Reklama

Komnatę spakowano do 18 skrzyń i przetransportowano do Petersburga. Jednak na podziwianie jej piękna trzeba było poczekać ćwierć wieku. Dopiero w 1743 roku caryca Elżbieta I zamontowała bursztynowe tablice na ścianach powstającego Pałacu Zimowego. Stamtąd, 12 lat później, arcydzieło trafiło do pałacu w Carskim Siole, gdzie wzbogacono je o lustra, kandelabry i meble. 

W Pałacu Jekateryńskim komnata dotrwała do połowy 1941 roku. Po wejściu Niemców, na rozkaz ówczesnego namiestnika Prus Wschodnich Ericha Kocha, została rozmontowana i wysłana do Królewca, gdzie ozdobiła jedną z sal południowego skrzydła zamku.

Wydarzenie opisano w numerze berlińskiego czasopisma "Pantheon". Przetrwały też zdjęcia zrobione wtedy komnacie. Widać na nich, że w zamkowej sali zabrakło miejsca na weneckie lustra. Komnatę pozbawiono też  “rosyjskich naleciałości" - świeczników z pozłacanego brązu, bursztynowych ozdób i sześciu fragmentów cokołu. Według ekspertów, w tym rozmówcy Interii, Włodzimierza Antkowiaka, to one, a nie cała komnata, spłonęły podczas bombardowania RAF w 1944 roku.

Kilka miesięcy wcześniej w zamku, na tej samej kondygnacji co komnata, Niemcy otworzyli antyradziecką wystawę propagandową. Ktoś podłożył ogień i dym osmalił bursztynowe panele. Komnatę rozebrano i złożono do skrzyń.

 Od tego momentu jej historia zaczyna być zagadką. Jedni twierdzą, że arcydzieło nie przetrwało dywanowych nalotów brytyjskiego lotnictwa w 1944 roku. Przebywająca wtedy w Królewcu Liesel Amm wspominała po wojnie, że po bombardowaniu widziała skrzynie z rozpuszczonym bursztynem. Inni uważają, że komnatę spaliła Armia Czerwona, kiedy w kwietniu 1945 roku zajęła miasto. 

W 2000 roku Niemcy zwrócili Rosji fragmenty barokowego arcydzieła. Z oryginalnego wystroju, wartego 300 milionów dolarów, została komoda oraz mozaika "Dotyk i powonienie", którą zabrał na pamiątkę jeden z niemieckich oficerów. Los pozostałych elementów jubilerskiego arcydzieła pozostaje do dziś nieznany.

Nadzieje na ich odnalezienie wiązano z ostatnim namiestnikiem Prus Wschodnich, Erichem Kochem, który miał zlecić demontaż i ukrycie skarbu. Prawdopodobnie to z tego powodu, mimo skazania go na śmierć przez sąd PRL, Koch dożył w więzieniu w Barczewie 90 lat. Zmarł w 1986 roku. Tajemnicy ukrycia Bursztynowej Komnaty jednak nie wyjawił. 

Bursztynowa Komnata przetrwała wojnę  

Ewa Wysocka, Interia: Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu, powiedział pan, że Bursztynowa Komnata przetrwała i na pewno jest ukryta na terenie Polski.

Włodzimierz Antkowiak: Tak powiedziałem? Spokorniałem. Teraz twierdzę, że może być ukryta w Polsce. Jesteśmy na podium. W poszukiwaniu komnaty liczą się trzy kraje: Rosja, Niemcy i Polska. Jest bardzo prawdopodobne, że tutaj warto jej szukać. 

Wkrótce ukaże się pana książka “Poszukiwacze zaginionej komnaty. Polskie tropy". Jej spis treści to 21 miejsc na terenie Polski, w których już szukano Bursztynowej Komnaty. Można je wykreślić i szukać dalej, czy trzeba brać pod uwagę, że nie zostały dobrze przebadane? 

- Z całą pewnością nie wszystko zostało dokładnie przeszukane i jest parę miejsc, które mogą nadal skrywać komnatę. Na przykład niemieckie bunkry w Mamerkach, w których co roku się jej szuka. Oprócz "bursztynowej" tam jest jeszcze coś do znalezienia: dokumenty z zamachu na Hitlera. Na pewno tam właśnie zostały ukryte. 

A jeśli przeanalizujemy pańską listę, to które z wymienionych na niej miejsc są wciąż prawdopodobne? 

- Góry Sowie. Tam absolutnie może być ukryta. W górach może być cały niespenetrowany fragment podziemi.

- Również zamek w Bolkowie powinien być na liście. Tam są cysterny - rodzaj studni, do których spychano śnieg i spływała deszczówka. Polscy muzealnicy nie znaleźli tych cystern. Nie wiedzieli o ich istnieniu. Kiedyś opublikowałem ich niemiecki plan i potem dzwoniłem do zamku. Te cysterny wciąż nie zostały odkryte, a istnieją dosyć wiarygodne informacje, że do Bolkowa pod koniec wojny przyjechał konwój z Królewca.

 - Nie można też wykluczyć Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, podziemi tamtejszych fortyfikacji. Kika razy szukano w Pasłęku. Rzeczywiście przywieziono tam z Królewca transport i po cichu wnoszono skrzynie, ale to była Srebrna Biblioteka, która dzisiaj jest na UMK w Toruniu [biblioteka księcia Albrechta Hohenzollerna i jego żony Anny - przyp.red.]. 

Są też podejrzenia, że skrzynie z Bursztynową Komnatą spoczywają w wodzie.... 

- Do niedawna uważano, że mogą być ukryte we wraku "Gustloffa" ["Wilhelm Gustloff" - niemiecki transportowiec zatopiony na Bałtyku w styczniu 1945 roku - przyp.red.]. Na rufie jest niespenetrowana ładownia, ale podobno szanse są niewielkie.

- Jest więcej takich przypadków. W jeziorze Resko Przymorskie, parę metrów pod mułem, leży wrak niemieckiego samolotu, który wciąż nie został zbadany. Nie można też wykluczyć Zalewu Wiślanego. Niedawno znaleziono w nim niemieckie, wojskowe ciężarówki - warto je dokładnie sprawdzić. Poszukiwacze skarbów obejrzeli je wcześniej. No i "Karlsruhe" - odnaleziony niedawno wrak parowca, który od 1945 roku spoczywa na dnie Bałtyku. Płynął z Piławy, portu obsługującego Królewiec. 

Rozmawiamy o Bursztynowej Komnacie, jednak pana zdaniem największym skarbem ukrytym na terenie Polski jest archiwum niemieckiej 17. Armii Polowej. Dokument, który zawiera dane wszystkich skrytek ze skarbami. Ktoś trafił na jego ślad?

- Nikt tego archiwum nie znalazł. Podtrzymuję, że to jest z całą pewnością największy skarb, jaki w Polsce można znaleźć. Oficerowie tej armii do końca wojny ukrywali zrabowane zabytki. Amerykanie znaleźli wszystkie archiwa Wehrmachtu, ale archiwum 17 Armii Polowej z ostatnich dni wojny nie zostało odnalezione. My zresztą po wojnie kupiliśmy od Amerykanów archiwum 17. armii, ale co z tego, jak brakuje materiałów z ostatnich tygodni działań. A te dokumenty niewątpliwie są ukryte na terenie Polski. 

Wróćmy do komnaty. Analizując jej historię, można odnieść wrażenie, że więcej przesłanek wskazuje za tym, że ona jednak nie przetrwała. Chociażby wspomnienia przebywającej podczas bombardowań w Królewcu Liesel Amm czy informacja, że została spalona przez Armię Czerwoną. Co przemawia za tym żeby jednak jej szukać?

- Nie ma żadnego dowodu, że została spalona. Liesel Amm jest jedyną osobą, która twierdzi, że widziała skrzynie ze spaloną komnatą. Przez długi czas uważano, że ta kobieta została wymyślona, ale po zjednoczeniu Niemiec znaleźli ją niemieccy dziennikarze. Na jedną rzecz zwrócili uwagę: ona opowiada, że po bombardowaniu Królewca widziała w piwnicach zamku stopioną masę. 

Tak, porównywała ją do miodu. 

- Właśnie. Ale zrobiono próby i okazało się, że bursztyn tak się nie topi.

- Zresztą, ostatni raz Bursztynową Komnatę widziano w 1942 roku po pożarze na zamku. Potem zapakowano ją w skrzynie i tak naprawdę nikt nie wie, czy ją od razu wywieziono, czy też dalej przechowywano. Ponieważ nikt jej nie widział.

- W muzeum zamku w Królewcu były bardzo bogate zbiory bursztynu. Równie dobrze to one mogły spłonąć. Znaleziono też spalone, metalowe okucia, które na pewno należały do Bursztynowej Komnaty. Tylko rzecz w tym, że, instalując ją w Królewcu, Niemcy oddzielili rosyjskie naleciałości i spakowali je do skrzyń. I najprawdopodobniej spaliły się one, a nie Komnata. 

- W końcu, gdyby Bursztynowa Komnata się tam spaliła, to przecież Rosjanie by się nie wygłupiali z poszukiwaniem. Prawda wyszłaby na jaw po śmierci Stalina, gdyby komnata rzeczywiście została zniszczona. A Rosjanie naprawdę jej szukają.

Rozmawiała Ewa Wysocka


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »