Były minister finansów wskazuje zagrożenie dla polskiej gospodarki. "Może wzrosnąć bezrobocie"
- Nie żegnamy się z inflacją. Procesy cenowe kształtują się w taki sposób, że zmienia się proporcja cen usług do cen towarów w kierunku droższych usług. Powodem tego jest pracochłonność i koszty pracy. Jeśli płaca minimalna będzie dalej rosła w szybkim tempie, może to doprowadzić nawet do wzrostu bezrobocia - mówi w wywiadzie dla Interii Stanisław Kluza, doktor SGH, były minister finansów.
Jacek Ramotowski, Interia: - Dlaczego w gospodarce utrzymuje się presja cenowa?
Stanisław Kluza, pracownik Instytutu Statystyki i Demografii SGH oraz prezes Instytutu QUANT TANK: - Znikają efekty programów antyinflacyjnych wprowadzonych na określony czas, które w poprzednich latach ograniczały wzrost cen np. żywność i energia. Tak więc powrót inflacji wynika w dużym stopniu z prostej matematyki. Natomiast jest też pewien komponent presji inflacyjnej wynikającej z wzrostu płac. A długofalowo pojawia się pytanie o wpływ na inflację rekordowego poziomu wydatków budżetowych istotnie finansowanych długiem.
- Jednak przyjrzyjmy się bliżej spirali płacowo-cenowej. Pracochłonność i koszty pracy przekładają się na procesy cenowe w taki sposób, że dochodzi do zmiany polegającej na tym, że proporcja cen usług do cen towarów się zmienia w kierunku coraz droższych usług.
Taki trend jest wszędzie na świecie?
- Oczywiście, bo wszędzie jest ten sam problem, a my idziemy ze światem tylko z pewnym opóźnieniem, lecz bardzo dynamicznie.
Czyli - mamy problem ze wzrostem kosztów pracy?
- Widzimy już pewne zagrożenia. Ostatnie wzrosty płac w Polsce w latach 2021, 2022, 2023 i w bieżącym roku poskutkowały tym, że coraz częściej inwestorzy zagraniczni obecni w Polsce, którzy kiedyś byli wręcz wizytówkami początków transformacji, stwierdzają, że ze względu na wysoką intensywność pracy w swojej produkcji, Polska płacowo staje się już dla nich za droga. To przykład Levi’sa z Płocka czy Stomilu Olsztyn.
Grozi nam wzrost bezrobocia?
- Niestety tak i to z dwóch odmiennych powodów. Z jednej strony to postępująca automatyzacja czyli substytucja czynnika pracy technologią i kapitałem, nie tylko w przemyśle ale już też i w usługach. Tu Polska wręcz musi gonić średnią unijną. Po drugie na wzrost bezrobocia wpłynie dalszy szybki wzrost płacy minimalnej, jeśli będzie kontynuowany. Zwróćmy uwagę, że podmioty, o których mówimy, nie zwijają się dlatego, że nie dostrzegają potencjału rozwojowego Polski, bo nadal go dostrzegają, tylko nie widzą w obrębie prowadzonej przez siebie działalności m.in. możliwości pokrycia tak dużego wzrostu kosztów wynagrodzeń.
- Jeśli wzrost płacy minimalnej będzie umiarkowany (gdzie punktem odniesienia są kraje UE ze szczególnym uwzględnieniem państw w naszym regionie), jest małe prawdopodobieństwo na wysokie bezrobocie od czasu, kiedy mamy rynek pracownika. To modelowo oznacza, że bezrobocie jest niskie bez względu na fazę cyklu koniunkturalnego, pomijając jednak w tym spojrzeniu wspomniany równoległy trend zastępowania pracy technologią i kapitałem.
Czy to znaczy, że polska gospodarka staje się mniej konkurencyjna?
- W pierwszych fazach transformacji, kiedy byliśmy rynkiem pracodawcy, konkurowaliśmy tanią energią i tanią pracą. Dzisiaj Polska już nie konkuruje tanią energią, bo ma jedną z droższych w Europie. A w kontekście norm ekologicznych będziemy mieli jeszcze drożej. A jednocześnie Polska ma coraz większe trudności z kosztami pracy. Bo jeśli będziemy chcieli być tani poprzez udział kosztu pracy w produkcie finalnym, to musimy postawić na automatykę i cyfryzację.
- Tania energia i tania praca przyciągały inwestycje z zagranicy oraz napędzały silnik eksportowy jako element nadrabiania luki rozwojowej w stosunku do średniej europejskiej i szczególnie ten silnik eksportu utrzymał nas mimo wszystko przez cały okres od transformacji. Więc jeżeli chcemy utrzymać jeden z ostatnich silników transformacji, służący do nadganiania luki rozwojowej, to nie ma innej możliwości jak automatyka, automatyka i jeszcze raz automatyka produkcji, która będzie wypierała pracę.
Ale przedsiębiorstwa wciąż w automatykę nie inwestują. Dlaczego?
- Zostały bardzo dociśnięte przez władzę. W "Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju" z 2016 roku było wręcz napisane, że chcemy odejść od tak niskiej stopy inwestycji, jaką miał jeszcze wcześniejszy rząd, czyli 20-21 proc. PKB. Minęło pięć lat i zeszliśmy do 16-17 proc. Przyczyniło się do tego zacieśnienie fiskalne w stosunku do mikro-, małych i średnich firm. Tamten rząd faktycznie okazał się jako anty- małe i średnie przedsiębiorstwa. A jednocześnie w gospodarce zaistniał silny tzw. podatek inflacyjny, który uderzył w dwie grupy podmiotów. Czyli także w gospodarstwa domowe posiadające oszczędności, ponieważ przez dłuższy okres nie istniała stopa rynkowa wolna od ryzyka, która pozwalała zabezpieczyć wartość pieniądza w czasie. A inwestycje finansuje się m.in. z oszczędności gospodarstw domowych.
- Istnieje kilka metod szacowania podatku inflacyjnego. Oszacowałem go dwoma. Z pierwszej (bardziej konserwatywnej) wynika, że w roku 2022 zapłaciliśmy nie mniej niż 150 mld zł podatku inflacyjnego, a w 2023 roku - 102 mld zł. Jeśli rzeczony podatek inflacyjny policzyć metodą tendencji centralnej ze 150 mld zł w 2022 roku robi nam się 200 mld zł. Te 200 mld zł podatku inflacyjnego to właśnie tyle, ile brakuje na inwestycje przedsiębiorstw. Widzimy to w stopie inwestycji na poziomie gospodarki.
Levi’s ucieka z Płocka, Michelin z Olsztyna. Czy polską gospodarkę czeka wielka restrukturyzacja?
- Nie upierałbym się przy takim stwierdzeniu, ale faktem jest, że co jakiś czas, może co ćwierć wieku nasza gospodarka przechodziła dużą restrukturyzację. Jeśli weźmiemy pod uwagę tzw. cykl wieczny Nikołaja Kondratiewa, to Polska ma ten cykl bardzo specyficzny, bo jest to połowa wyliczonego przez niego cyklu. Cykl Kondratiewa ma ok. 70 lat, co jest oczywiście okresem umownym, a Polska ma ten cykl połowiczny i można powiedzieć, że wynosi mniej więcej jedną trzecią wieku.
- PRL wytrzymał gospodarczo ok. jedną trzecią wieku, dwudziestolecie międzywojenne było w tym kontekście krótsze, gdyż ograniczył je wybuch II wojny światowej, trochę więcej od Powstania Styczniowego do I wojny światowej, od Powstania Listopadowego do Powstania Styczniowego była dokładnie jedna trzecia wieku itd. Od początku transformacji mija właśnie jedna trzecia wieku.
- Ale pozostańmy przy terminie "restrukturyzacja". Jest on zdecydowanie trafniejszy niż "ucieczka". Polska jest wyeksponowana na ryzyko wychodzenia lub restrukturyzację branż opartych obecnie na wysokim udziale czynnika pracy. Z drugiej strony, po epidemii Covid-19, Polska i inne kraje naszego regionu bardzo podniosły swoją atrakcyjność jako miejsce optymalizujące dywersyfikację w globalnej sieci dostaw oraz w przyszłości przyczółek do odbudowy Ukrainy lub ekspansji na rynkach UE dla dostawców spoza UE.
Powinniśmy to jakoś mieć pod kontrolą, czy puścić na żywioł?
- Brakuje nam długofalowej strategii rozwoju Polski. Transformacja też przebiegła w formule przywołanego "żywiołu", ale to mamy już za sobą. Aby utrzymać się w najwyższej lidze potrzebujemy pomysłu na siebie. Należy zastanowić się przyszłościowo nad obszarami, w które warto inwestować, tak abyśmy mogli wytworzyć stałą przewagę konkurencyjną, w tym w stosunku do krajów rozwiniętych.
- Zaczątkiem tego było postawienie w Polsce na branże gamingową i wyspecjalizowanych usług informatycznych - także w formie instrumentów podatkowych. I nadal branża zaawansowanych usług informatycznych wygląda na dobry kierunek. A na przykład zupełnie innym kierunkiem (również przyszłościowym biorąc pod uwagę procesy demograficzne w Europie) może być branża specjalistycznych usług zdrowotnych oferowanych ponadgranicznie. To oczywiście wybiórcze przykłady. Myśląc o przyszłych priorytetach, pamiętajmy jednak, że nie powinien to być spontaniczny konkurs pomysłów lecz wynikać z pogłębionych analiz rządowych i budowy ponadpartyjnego poparcia dla tego typu działań.
Rozmawiał: Jacek Ramotowski