Cały Białystok szyje staniki
Podlascy spadkobiercy Spiesshofera i Brauna. Skąd na Podlasiu - regionie Polski, który słynie z żubrów, dziewiczej przyrody, piwa Dojlidy i wędliny o charakterystycznym, zdecydowanym smaku, zwanej Kindziukiem - wzięło się zamiłowanie do delikatnej jak aksamit damskiej bielizny?
Między rzędami półek z dumą przechadza się Andrzej Ciulkin. Magazyn należącej do niego białostockiej firmy Kontri, będącej jednym z największych internetowych sklepów z bielizną w Polsce, przypomina archiwum IPN. Półki ciągną się w nieskończoność wzdłuż wąskich korytarzy. Tylko wejścia między nimi oznaczone są rozmiarami i nazwami producenta.
Kontri - mimo że działa zaledwie od roku - ma już 50 tys. zarejestrowanych użytkowników i wysyła codziennie około 3 tys. paczek ze stanikami wartych 90 - 100 tys. złotych. Miesięcznie firma zaopatruje klientów w bieliznę za 2,5 - 3 mln złotych.
Dzięki takim przedsiębiorcom jak Ciulkin trzystutysięczny Białystok stał się w ostatnich latach drugim po Łodzi zagłębiem gorseciarskim w Polsce. Działa tam kilkanaście firm specjalizujących się w produkcji bielizny, drugie tyle hurtowni i przedsiębiorstw handlowych. W sumie zatrudniają ponad tysiąc pracowników, którzy miesięcznie szyją kilkaset tysięcy kompletów bielizny, pasów i gorsetów wartości kilkudziesięciu milionów złotych, z czego prawie połowa trafia na eksport.
- W Białymstoku nie ma chyba rodziny, która w jakiś sposób nie zetknęłaby się z produkcją lub handlem stanikami - przyznaje wiceprezydent miasta Adam Poliński. To nie przypadek - w stolicy Podlasia jeszcze przed 1989 r. istniała spółdzielnia Wzorcowa, państwowy moloch produkujący bieliznę, która z racji swego wyglądu wzbudzała niechęć nawet najmniej wybrednych kobiet. I to Wzorcowej pośrednio - chociaż nie przetrwała w nowych czasach (a może właśnie dlatego) - swoją pozycję w branży zawdzięcza i Białystok, i wielu tamtejszych przedsiębiorców.
Jak choćby Andrzej Kuźmicki, dzisiaj współwłaściciel firmy Gaia, wyspecjalizowanej w produkcji biustonoszy w dużych rozmiarach. Kiedy na początku lat 90. (jako niespełna 30-latek po przejściach w biznesie) szukał nowego pomysłu na życie, postanowił - razem ze wspólnikiem, Andrzejem Ciulkinem - oprzeć się na czymś, co zna. A że mieszkając w czeskiej Pradze, zajmował się m.in. sprowadzaniem materiałów do produkcji bielizny dla Wzorcowej, wybór padł na firmę szyjącą staniki. Wynajęli pomieszczenie, kupili używane maszyny, zatrudnili kilka szwaczek i z materiałów importowanych z Czech zaczęli szyć bieliznę.
Szybko przekonali się, że wysokiej jakości biustonosz wymaga precyzyjnej roboty. Gdyby porównać krawiectwo do mechaniki, to uszycie garnituru byłoby mechaniką samochodową, a stanika - zegarmistrzostwem. Dobry biustonosz składa się bowiem z blisko 30 części. Wszystkie trzeba dokładnie zszyć, używając odpowiednich ściegów. A te muszą być prowadzone równo, bo inaczej elementy będą się źle układać oraz biustonosz będzie uwierał. Nieco później, gdy niezrażeni trudnościami, metodą prób i błędów doskonalili jakość, przekonali się, że staniki dobrej jakości sprzedają się same.
- Nie wiedzieliśmy, że jest to branża tak dochodowa - przyznaje Kuźmicki i opowiada, że gdy nazywali firmę Gaia, na cześć greckiej bogini płodności, nie liczyli, że aż tak im obrodzi. Bardziej świadoma istnienia olbrzymiej luki rynkowej była Małgorzata Zacharkiewicz, córka Aliny Szeremety, szefowej spółdzielni Wzorcowa. Po upadku firmy jej matka znalazła się, wraz z kilkuset szwaczkami - bez pracy. Część z nich trafiła do Gai, część znalazła zatrudnienie w firmie Goreteks Andrzeja Szeremety. Nieliczne postanowiły działać na własny rachunek.
- Po długich latach komunistycznej szarzyzny Polki były spragnione dobrej jakościowo bielizny - wspomina Małgorzata Zacharkiewicz. - Postanowiłyśmy im ją dać. Tak powstał Mat, druga co do wielkości firma produkująca w Białymstoku damską bieliznę, wyspecjalizowana w produkcji gorsetów. Zdaniem Bogumiła Świderskiego z Instytutu Technik i Technologii Dziewiarskich w Łodzi, białostockie staniki wypełniły lukę między markowymi wyrobami, takich firm jak Triumph, a chińską tandetą. Sprzedawane na bazarach i w hipermarketach biustonosze "made in China" kosztują około 25 zł, dobrej jakości polskie można kupić za 50 zł, podczas gdy zagraniczne - np. Triumpha - za minimum 75 złotych.
Dziewczyny ze Wzorcowej pierwsze staniki szyły w domu teściów Zacharkiewicz. Dzięki dobremu stosunkowi ceny do jakości Mat rozwijał się szybko. Po roku firma, zatrudniająca już wówczas 20 osób, przeprowadziła się do hali na przedmieściach. Przed czterema laty postawiła budynek, w którym mieści się produkcja i administracja. Obecnie Mat zatrudnia 70 osób, z czego połowę stanowią szwaczki. Miesięcznie produkuje 20 - 30 tys. biustonoszy wartości 500 tysięcy złotych. Co drugi trafia do zagranicznej klientki.
Sama Małgorzata Zacharkiewicz teraz w niczym nie przypomina niepozornej dziewczyny, jaką była po zwolnieniu jej matki ze Wzorcowej. Jeździ najnowszym fordem mondeo, ubiera się ze smakiem. W rozmowach z dziennikarzami waży każde słowo. Podobnie rozwijała się Gaia, która zatrudnia dzisiaj 150 osób i produkuje niemal 50 tys. staników miesięcznie. Obroty firmy w 2006 r. wyniosły 10,3 mln zł i były o 30 proc. wyższe niż rok wcześniej. W tym roku wzrost sprzedaży ma być podobny.
Jednak od roku dla Kuźmickiego i Ciulkina nie mniej ważne od Gai jest ich drugie wspólne przedsięwzięcie - Kontri, wirtualny sklep z bielizną. W jego ofercie znajduje się kilkaset produktów kilkunastu polskich firm, w większości - jakżeby inaczej - z Białegostoku, w tym wyroby Gai. Kontri miał być sposobem na pozbycie się resztek kolekcji. Gaia, która z roku na rok produkowała coraz więcej, właściwie od zawsze miała trudności z ich sprzedażą. Podobnie jak w innych branżach, tak i w tej klienci najchętniej kupują nowości. Po sezonie więc zawsze zostają końcówki kolekcji.
- Przez długi czas sprzedawaliśmy je jednemu z naszych odbiorców po 5 zł - zdradza Ciulkin. - Tymczasem koszt produkcji stanika wynosi około 20 złotych. Postanowiliśmy zatem spróbować sprzedać je przez internet, wszystkie w jednej cenie - po 19 zł i 90 groszy. Tylko w ciągu pierwszego miesiąca sprzedaliśmy 30 tys. sztuk, niemal połowę produkcji Gai. W czym tkwi sukces bielizny ze stolicy Podlasia? Zdaniem Bogumiła Świderskiego, białostockie firmy wykonały w ostatnich latach ogromny skok jakościowy, zarówno w sferze technologii, jak i designu. W rezultacie ich wyroby niewiele różnią się od markowej zachodniej bielizny.
Powstają z tej samej przędzy koncernu Du Pont i włókien poliamidowych włoskiego Nylstara. Do ich produkcji wykorzystuje się te same maszyny światowego monopolisty, niemieckiej firmy Mayer, a o wzornictwo dbają profesjonalni projektanci, którzy obowiązujące trendy w modzie podpatrują na światowych targach w Paryżu i Lyonie. W Gai bieliznę od lat projektują absolwentki Instytutu Bieliźniarskiego w Witebsku, które właściciele Gai ściągnęli z fabryki w Miławicy na Białorusi (w Polsce nie ma szkoły kształcącej projektantów bielizny). Opłacili im przeprowadzkę, załatwili pozwolenie na pracę.
- Bez nich nie mielibyśmy dzisiejszej pozycji - przyznaje Kuźmicki i dodaje, że białostockim producentom w rywalizacji z zachodnimi producentami brakuje tylko marki. Cóż, kiedy w 1868 r. w starej szopie w miejscowości Heubach w Wirtembergii panowie Spiesshofer i Braun założyli pierwszy zakład gorseciarski (staników wtedy nie znano), jego nazwa również nic nikomu nie mówiła. Dzisiaj firma osiąga roczne obroty przekraczające 1,6 mld euro, zatrudnia ponad 42 tys. osób na całym świecie i produkuje bieliznę jednej z najbardziej rozpoznawalnych marek, jaką jest Triumph.
Przemysław Puch