Czas się kończy, zaczyna się kreacja
Piękne podwarszawskie Klarysewo stało się wczoraj potencjalnym miejscem budowy sanktuarium. Oto bowiem niespodziewanie wydarzył się tam prawdziwy cud gospodarczy.
Obradująca w cieniu klonów Rada Ministrów postanowiła, że w przyszłym roku polska gospodarka będzie rosła nie w tempie 3,1 proc., jak wcześniej zakładano, ale w tempie 3,5 proc. To na prawdę dużo - dość przypomnieć, że według optymistycznych prognoz rok obecny skończymy z dynamiką wzrostu PKB ledwo przekraczającą 1 proc. Cud, istny cud zafundowali nam wczoraj ministrowie.
Na tym jednak żarty należy skończyć, by pokazać prawdziwy efekt prac rządu. A ma on dwa wymiary. Pierwszy, natury obyczajowej - okazuje się, że jeśli Grzegorz Kołodko, minister finansów, przez kilka miesięcy mówi, że Polska będzie się rozwijała szybciej, to tak też się dzieje. Prorok? Cudotwórca? Nie, minister finansów. Na poziomie zapisywania każdy mógłby być prorokiem. Dlatego wstrzemięźliwość ministrów jest godna szacunku. Bo niby czemu nie 5 albo 10, a może nawet 500 proc.?
Skończyło się jednak na 3,5 proc., co pokazuje, że tyle rządowi wystarczy. I tu dochodzimy do drugiego - bardziej dramatycznego - aspektu wczorajszej decyzji. Większe niż planowano tempo wzrostu teoretycznie oznacza możliwość rozdysponowania większej ilości budżetowych pieniędzy. Bo że rząd nie ma ochoty ciąć wydatków, już doskonale wiemy, mamy nawet dowody. Z drugiej jednak strony minister Kołodko obiecuje, że deficyt będzie mniejszy. Matematyka na poziomie II klasy szkoły podstawowej uczy, że jeśli wydatki są wyższe, a deficyt ma być niższy, rosnąć muszą dochody. Tak też się stało! Potrzebowali, wydrukowali, i niech się tzw. analitycy cieszą.
Brawo, Panie i Panowie ministrowie. Gratuluję, Panie Premierze. Jesteśmy Państwu dozgonnie wdzięczni za ten modelowy przykład twórczej księgowości. A jakaż w tym przebiegłość! Wszyscy się cieszą - analitycy, bo niby będzie lepiej, i społeczeństwo, bo też niby będzie lepiej. Idealna wręcz atmosfera na marsz do urn. Tylko dlaczego to wszystko nie jest śmieszne? Dlaczego na najwyższym szczeblu stosuje się tego typu manewry? To prawda, że minister finansów ma prawo uważać, że są podstawy, by - jak twierdzi Michał Tober, rzecznik rządu - przyjąć bardziej optymistyczny wariant wzrostu. Ale o jakich podstawach my dziś mówimy? Poza oczywistą potrzebą wydawania zarobionych ciężko przez polskie firmy i obywateli pieniędzy.