Czy białoruski biznes wyemigruje do Polski?
Białoruś to nie tylko przemysł ciężki, ale również mocno rozwijające się globalne firmy - mówi Andrzej Szurek, dyrektor zarządzający spółki InnerValue, ekspert ds. relacji gospodarczych z rynkami wschodnimi w rozmowie ze Stanisławem Koczotem.
Stanisław Koczot, Gazeta Bankowa: Kryzys na Białorusi trwa, jego końca jak na razie nie widać. Daje się on mocno odczuć społeczeństwu białoruskiemu, jego gospodarce. Czy także gospodarce polskiej? Jak mocne są nasze powiązania z Białorusią? Czy na Białorusi działa dużo polskich firm, a białoruskich w Polsce?
Andrzej Szurek: - Na wzajemne relacje powinniśmy patrzeć w dwóch płaszczyznach: z jednej strony z perspektywy wymiany handlowej, i z drugiej - z perspektywy inwestycji polskich na Białorusi. Jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko liczby, udział Białorusi w polskim eksporcie czy w imporcie, to nie są to duże wielkości: w przypadku eksportu jest to tylko 0,7 proc., a importu - 0,5 proc. udziału w naszych obrotach handlowych. Patrząc jedynie z tej strony, wydaje się, że nasze wzajemne relacje nie są mocne.
- Trzeba jednak brać pod uwagę to, że Białoruś z perspektywy polskich firm inwestujących w tym kraju, np. Grupy Atlas , Śnieżki czy spółki CDRL, właściciela marki Coccodrillo, traktowana jest jako przyczółek do dalszej ekspansji na Wschodzie. Białoruś jest członkiem Unii Celnej, czyli wchodząc do tego kraju z polskimi towarami mamy dostęp do rynku rosyjskiego czy kazachskiego.
- Przykładem może być branża spożywcza, która została mocno poszkodowana w efekcie kryzysu polsko-rosyjskiego i unijno-rosyjskiego z lat 2013-2014. Branża zwiększyła swój eksport na Białoruś, gdzie towary były przetwarzane i wysyłane dalej do Rosji. Nie był to zwykły reeksport, który został zabroniony i z którym Rosja mocno walczyła, ale przetworzona produkcja. Dla wielu firm Białoruś jest po prostu oknem na Wschód i na obszar poradziecki.
Jednym słowem, Białoruś to swego rodzaju platforma, dzięki której polskie firmy mogą wchodzić na rynki wschodnie. A jakie są powiązania białoruskich spółek z warszawską giełdą?
- Nie mamy stricte białoruskich spółek, zarejestrowanych w tym kraju i notowanych na warszawskiej giełdzie. Są natomiast spółki o mocnych białoruskich korzeniach. Na GPW notowana jest Silvano Fashion - firma zarejestrowana w Estonii, ale której główne moce produkcyjne i siedziba zarządu znajdują się w Mińsku. Bazuje ona na marce bielizny damskiej, bardzo dobrze znanej na obszarze poradzieckim - Milavitsa. Firma najwięcej obrotu generuje ze sprzedaży na Białorusi i w Rosji.
- Na GPW jest też obecna spółka międzynarodowa, o korzeniach białoruskich, działająca w Europie Środkowo-Wschodniej, republikach nadbałtyckich, w krajach byłego Związku Radzieckiego, na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej - ASBIS. Została ona założona w Mińsku, jednym z głównych akcjonariuszy jest Białorusin. Swego czasu, dziesięć lat temu, gdy relacje między Mińskiem a Warszawą były cieplejsze, pojawiło się kilka projektów wprowadzenia białoruskich firm państwowych na warszawską giełdę, poprzez emisję tzw. kwitów depozytowych. Był to sposób na przeprowadzenie swego rodzaju prywatyzacji niektórych białoruskich przedsiębiorstw. Pomysł umarł wraz z końcem koniunktury na giełdzie w 2011 roku, a potem się nie odrodził z powodu pojawienia się problemów na linii Warszawa - Moskwa, w związku z sytuacją na wschodzie Ukrainy.
Z naszej perspektywy ważny jest również rynek pracy. Czy w Polsce pracuje dużo Białorusinów? Czy w związku z kryzysem możemy spodziewać się tego, że emigracja z Białorusi do Polski zwiększy się?
- W porównaniu na przykład z pracownikami z Ukrainy, liczba Białorusinów obecnych na naszym rynku pracy jest nominalnie stosunkowo niewielka. Jednak ich udział systematycznie w ciągu ostatnich kilku lat wzrasta. Rośnie też liczba osób z Białorusi, którym wydawana jest Karta Polaka. Według ostatniego spisu ludności, do polskiego pochodzenia przyznaje się prawie 3,5 proc. obywateli Białorusi. Jest to dużo.
- Obecnie możemy mówić o kolejnej fali emigracji, podobnej do tej, którą obserwowaliśmy w wyniku wydarzeń na Ukrainie. Wielu ukraińskich specjalistów z różnych branż zaczęło wówczas przyjeżdżać do Polski i zakładać u nas swoje firmy. Na Białorusi widzimy bardzo duże obawy przedstawicieli branży IT, która jest oazą wolnego rynku, niespenetrowaną przez państwo. Trzeba pamiętać, że gospodarka białoruska jest mocno upaństwowiona, około 75 proc. przedsiębiorstw działających na Białorusi jest kontrolowanych przez państwo. W obszarze IT takiej kontroli nie ma.
- Branża została mocno dotknięta przeszukaniami w dużych firmach technologicznych. Przeszukania objęły nie tylko firmy białoruskie, ale również rosyjskie, np. Yandex, właściciel m.in. portal yandex.ru. Specjaliści zaczęli wyjeżdżać z Białorusi, obawiając się nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale również nie widząc możliwości rozwoju. Takie możliwości były wcześniej zapewniane. Warto wspomnieć, że jeden z niedoszłych kandydatów na prezydenta Białorusi, Waleryj Cepkała, był jednym z twórców Parku Wysokich Technologii, czyli swego rodzaju białoruskiej Doliny Krzemowej. Wiele firm o globalnym zasięgu, o białoruskich korzeniach, było tam rezydentami. Powinniśmy patrzeć na Białoruś jako na źródło wysokiej klasy specjalistów w dziedzinie informatyki, programowania.
Białoruś, o czym często się zapomina, posiada kilka mocnych punktów. Są to nie tylko biznesowe perły, a także dobrze rozwinięte nauki ścisłe, na przykład wysoki poziom prezentuje matematyka... A matematyka jest podstawą branży IT.
- To prawda. W czasach Związku Radzieckiego, oprócz "republik bratnich", jak Polska czy Węgry, także republiki radzieckie wchodzące w skład ZSRR miały swoją specjalizację. Białoruś była wówczas uznawana za swego rodzaju "high tech" dla Związku Radzieckiego. Tam koncentrował się przemysł maszynowy potrzebujący wysokiej klasy inżynierów. Generalnie w całym ZSRR matematyka stała na wysokim poziomie, a szczególnie na Białorusi, ze względu na to, że tam znajdowało się centrum przemysłowe. Taka sytuacja przetrwała do dziś.
- Matematyka nauczana w szkołach czy na wyższych uczelniach znajduje się rzeczywiście na wysokim poziomie. Nie ma się co dziwić, że to właśnie na Białorusi powstają takie firmy, jak komunikator Viber, czy gra World of Tanks, stworzona przez jednego z globalnych liderów gier strategiczno-wojennych. Właśnie w białoruskim Parku Wysokich Technologii znajduje się biuro twórcy tej gry. Białoruś to nie tylko przemysł ciężki, ale również mocno rozwijające się globalne firmy.
Czy takie firmy, albo osoby, które je zakładały, mogą trafić do Polski? Czy ten biznes może się do nas przenieść? Czy taka potrzeba z ich strony może się pojawić?
- Jeszcze dwa lata temu, gdy takie nieśmiałe rozmowy w kontekście rynku kapitałowego odbywały się z tamtejszymi przedstawicielami branży gamingowej, było to raczej pobożne życzenie. Dziś mówimy, że te firmy będą szukały bardziej przyjaznego środowiska. Jest to na pewno duża szansa, szczególnie dla warszawskiej giełdy, gdzie notowanych jest kilkadziesiąt spółek gamingowych, otrzymujących bardzo dobre wyceny w porównaniu z ich odpowiednikami w Europie.
- Liczba firm gamingowych notowanych na GPW dorównuje już parkietowi w Tokio. Możemy nawet mówić o oazie, o dobrych warunkach dla rozwoju tej branży. Jest taki pomysł, by przedstawić Białorusinom zorganizowaną ofertę, dotyczącą zarówno możliwości notowania na naszej giełdzie, jak i otwarcia u nas swojego biura.
Jednym słowem, nasz rynek pracy może zostać wzbogacony przez specjalistów z Białorusi. Jakby nie mówić, Białoruś była do pewnego czasu rynkiem stabilnym. Inwestorzy lubią stabilizacje i przewidywalność. A jak to teraz wygląda? Czy polskie spółki działające na Białorusi odczuwają już skutki destabilizacji?
- Dla polskich przedsiębiorców Białoruś była nie tylko oknem na Wschód. To także rynek przewidywalny, kierujący się jasnymi zasadami, których brakuje w innych krajach na Wschodzie, chociażby na Ukrainie. Przedsiębiorcy bardzo sobie to chwalili. Na razie nie widać zmian, prawo nie zostało zmodyfikowane, relacje firm z polskim kapitałem z władzami białoruskimi też są takie jak były, natomiast wszyscy są świadomi, że sytuacja jest mocno napięta, padają groźby wprowadzenia sankcji.
- Istnieje obawa, że pewne sprawy, związane chociażby z procesem wydawania różnego rodzaju pozwoleń, mogą ulec zmianie. Na razie nie należy wpadać w panikę. "Ślad białoruski" nie jest również istotnie widoczny w notowaniach firm giełdowych posiadających ekspozycję w tym kraju. Inwestorzy zachowują spokój. To, co na pewno jest niepokojące, to stan finansów państwa i poziom rezerw walutowych.
- W sierpniu Białorusini masowo wycofywali swoje oszczędności z banków, wymieniali ruble na dolary. Zaowocowało to mocnym spadkiem notowań białoruskiej waluty, a to będzie miało przełożenie na wyniki spółek - córek polskich firm działających na Białorusi. Pamiętajmy też, że Białoruś prowadzi intensywne rozmowy o refinansowaniu swojego kredytu z Moskwą. Nie ma w tej sprawie jeszcze decydujących rozstrzygnięć.
Rozmawiał Stanisław Koczot
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze