Czy Europie opłaca się upadek euro?
Wspólna europejska waluta jest jednym z głównych osiągnięć i symboli Unii Europejskiej. Czy obecny kryzys finansowy jest na tyle poważny, by doprowadzić do upadku euro?
Ostatnie miesiące są dla europejskiej gospodarki trudnym okresem. Kryzys finansowy, który w Europie przerodził się w kryzys zadłużeniowy poszczególnych krajów - członków Unii Europejskiej - zatacza coraz szersze kręgi. Agencje ratingowe decydują się obniżać swoje oceny kolejnym gospodarkom, a na rynkach rządowych obligacji i rynkach CDS-ów inwestorzy domagają się coraz wyższej premii za ryzyko. Koszty długu i zarządzania ryzykiem kredytowym rosną, dodatkowo potęgując trudną sytuację budżetową wielu krajów. W ostatnich tygodniach problemy te dotknęły też największych: najpierw Włochy, a następnie w pewnym stopniu również Francję i Niemcy - kraje uznawane dotąd za europejskie ostoje stabilności kredytowej.
W mediach jest coraz więcej tekstów i komentarzy analizujących możliwe skutki wyjścia Grecji albo grupy tzw. krajów "peryferyjnych" ze strefy euro, a nawet całkowitego jej rozpadu. Od paru tygodni kolejne instytucje finansowe czy banki centralne ogłaszają, że przygotowują scenariusze na wypadek upadku wspólnej waluty, a niektóre banki próbują szacować jakie koszty z tego powodu poniesie Europa i gospodarka światowa. Niektórzy komentatorzy zastanawiają się nawet nad techniczną stroną powrotu do walut narodowych, koniecznością druku banknotów i ich wprowadzenia do publicznego obiegu. Czy wszystko to oznacza, że projekt wspólnej europejskiej waluty jest już skazany na niepowodzenie?
Czytaj raport specjalny Biznes INTERIA.PL "Świat utknął w kryzysie finansowym"
Zanim postawimy krzyżyk na euro, warto przez chwilę zastanowić się, dlaczego Europa w ogóle w 1999 roku wprowadziła wspólną walutę. Euro powstało przede wszystkim jako projekt polityczny, w drugim zaś rzędzie jako jeden z głównych projektów gospodarczych Unii Europejskiej. Wspólna waluta miała być ważnym krokiem na rzecz większej integracji i budowy wspólnej Europy, nawet jeśli poszczególne kraje nie były zgodne co do szczegółów procesu. Przy okazji wprowadzenia euro poczyniono liczne ustalenia na rzecz ujednolicenia polityki gospodarczej Unii, a także zniesiono szereg barier ekonomicznych wciąż dzielących kontynent. Utworzenie Europejskiego Banku Centralnego mającego stać na straży euro spowodowało przeniesienie polityki monetarnej krajów członkowskich do jednej, europejskiej instytucji i zlecenie jej kontroli nad inflacją w całej strefie euro. Trudno nie uznawać tego za pewne ograniczenie suwerenności na rzecz większej integracji w ramach Unii - czytelny sygnał faktycznego jednoczenia się Europy.
Wprowadzenie euro szybko przyniosło też liczne korzyści ekonomiczne, w większości długofalowe. Wspólna waluta wsparła powstawanie wspólnego, pozbawionego większości barier rynku, na którym nastąpił skokowy wzrost wymiany handlowej. Ułatwiła przepływ kapitału stymulując wzajemne inwestycje zagraniczne. Przyczyniło się to do wzrostu konkurencji i podniesienia efektywności w wielu branżach. Ujednolicenie waluty spowodowało, że wewnątrz strefy zniknęło ryzyko kursowe i zmalały koszty transakcyjne operacji finansowych, co również przyczyniło się do wzrostu gospodarczego.
Dzięki polityce ECB i będącej skutkiem jednej waluty większej przejrzystości cen zahamowaniu uległa inflacja. Wszystkie kraje strefy mogły też zacząć korzystać z tańszego, niżej oprocentowanego kredytu - co ułatwiło dostęp do kapitału rządom, firmom czy gospodarstwom domowym - i na wiele lat przyspieszyło rozwój. Euro okazało się być stabilną walutą, znacznie mniej podatną na ataki spekulacyjne niż waluty narodowe. Stało się też z czasem drugą po dolarze amerykańskim najważniejszą walutą na świecie.
Korzyści z wprowadzenia wspólnej waluty były przez lata oczywiste dla wszystkich uczestników strefy euro. Najwięcej skorzystały kraje nakierowane na eksport, jak Niemcy czy Holandia, ale też kraje mniej rozwinięte, które dzięki euro zyskały dostęp do tańszego kredytu przez lata finansującego inwestycje. Unia zachęcała też kolejne kraje do wprowadzania euro u siebie. W latach 2001 - 2011 sześć kolejnych krajów przystąpiło do unii walutowej, a wiele innych zapowiadało taki zamiar - do czego zresztą obligują je traktaty wspólnotowe Unii Europejskiej.
Problemy zadłużeniowe Grecji już dawno przestały być problemami Aten, a stały się problemem całej Unii. Kłopoty ze spłatą zobowiązań zaczęły mieć inne kraje strefy - jak Irlandia czy Portugalia - które, podobnie jak Grecja, musiały sięgnąć po pomoc Europy i MFW. Wspólna waluta sprawiła, że problemy kredytowe mniejszych krajów zeuropeizowały się, odbijając się na większych i bardziej stabilnych gospodarkach. Znalazło to odzwierciedlenie w spadających ratingach kredytowych i rosnących w skutek tego kosztów długu. Kraje europejskie od lat funkcjonowały w rzeczywistości deficytów budżetowych, które dodatkowo pogłębiły pakiety ratunkowe dla sektora bankowego czy motoryzacyjnego po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 roku.
Strefa euro odczuła skutki budzących kontrowersje i odkładanych od lat planów koordynacji polityki fiskalnej czy powołania wspólnego nadzoru bankowego. W efekcie doszło do przesilenia i kryzysu, który spowodował, że Unia musi dziś wprowadzić zmiany, jakie są niezbędne dla dalszego sprawnego funkcjonowania unii walutowej. Alternatywą jest kierunek, który wskazują media - upadek strefy euro. Tylko czy to się komukolwiek opłaca?
Bardzo trudno jest prognozować skutki i oszacować koszty nagłego, niekontrolowanego rozpadu strefy euro. Dostępne analizy skupiają się przede wszystkim na ewentualnym wyjściu ze strefy Grecji - ale już nawet one wskazują, że koszty te byłyby bardzo duże, zarówno dla samej Grecji, jak i całej strefy euro i Unii w ogóle.
Zresztą rozpad europejskiej unii walutowej spowodowałby chaos na rynkach finansowych i ogromny wzrost niepewności, które wpędziłyby w recesję zarówno gospodarkę europejską, jak i światową. Szok byłby dużo większy niż ten, jaki wywołał upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers w 2008 roku. Wtedy nastąpiło załamanie płynności rynków finansowych - instytucje przestały pożyczać sobie pieniądze, nie wiedząc, kto upadnie następny. Sytuację uratowały wielomiliardowe pożyczki rządu amerykańskiego, a także krajów europejskich dla sektora finansowego, choć i tak nie było szans na zapobiegnięcie kryzysowi finansowemu, który się wtedy rozpoczął. W samych Stanach upadło wtedy kilkaset banków. W przypadku rozpadu euro skutki byłyby dużo poważniejsze, zwłaszcza, że tym razem to rządy potrzebowały pomocy.
Zniknięcie euro oznaczałoby powrót do walut narodowych, których kursy natychmiast uległyby wahaniom - w większości przypadków znacznej dewaluacji. Dla wielu krajów oznaczałoby to kolosalne kłopoty z obsługą własnego zadłużenia zagranicznego, w wielu przypadkach zmuszone byłyby do zaprzestania jego obsługi - zdarzenia, które na lata odcina kraj od zewnętrznego finansowania w rozsądnych cenach.
Przed wielkim wyzwaniem stanęłyby europejskie banki i inne instytucje finansowe. Dewaluacja pociągnęłaby spadek wartości aktywów, a posiadające je instytucje musiały by wycenić je uwzględniając wartość nowych walut - dokonując tym samym gigantycznych odpisów. Można też z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że nastąpił by tzw. bank run, czyli masowe wycofywanie depozytów przez klientów chcących wymienić je na aktywa denominowane w walutach krajów spoza strefy euro. W połączeniu z niemal pewnym kryzysem płynności bardzo duża liczba banków musiałaby zbankrutować. Za bankami pod kreską znalazłyby się firmy - prowadząc do fali bankructw, masowych zwolnień i bezrobocia. Chcąc powstrzymać ucieczkę kapitału kraje strefy musiałyby też wprowadzić ograniczenia jego przepływu, praktycznie likwidując wspólny rynek finansowy. Załamaniu uległby też handel wewnątrz wspólnotowy, a firmy eksporterzy zostaliby znowu obciążeni kosztami transakcyjnymi i ryzyka kursowego, co dodatkowo podcięłoby ich rentowność.
Gospodarka Unii znalazłaby się w stanie recesji - szacuje się, że pierwszym roku po upadku euro sięgnęłaby ona, w zależności od kraju, od kilku do kilkunastu procent PKB. Bardzo mocno ucierpiałyby kraje nastawione na eksport, który uległby załamaniu. Kres euro oznaczałby też skokowy wzrost inflacji, szczególnie na południu Europy. W praktyce odejście od euro oznaczałoby utratę większości wyliczonych wcześniej korzyści z jego wprowadzenia.
Obok kosztownych konsekwencji gospodarczych, upadek euro miałby przede wszystkim wymiar polityczny. Unia Europejska i cała idea integracji otrzymałaby cios, będący dowodem, że jest ona możliwa tylko, gdy sprawy idą dobrze, ale wobec problemów się nie sprawdza. Nieuchronnie doszłoby do rozliczeń i poszukiwania winnych, co dodatkowo zachwiałoby wspólnotą. Trudno prognozować, jakie mogłyby tego być konsekwencje dla Europy i świata.
Koszty ewentualnego upadku strefy euro są kolosalne i jeśli wziąć je wszystkie pod uwagę, trudno jest wskazać, co musiałoby się wydarzyć, by uznano je za warte poniesienia. Deklaracje różnych instytucji czy rządów o przygotowywaniu się do takiego scenariusza mają głównie charakter propagandowy. Mało prawdopodobnym jest, by którykolwiek większy bank zdecydował się choćby na utworzenie rezerw dostatecznie dużych, by wystarczyły na pokrycie ewentualnych strat z tytułu udzielonych kredytów walutowych - bo to obarczyłoby go znacznymi kosztami i ograniczyło możliwości konkurowania.
Zresztą rezygnacja z unii walutowej oznaczałaby szereg problemów prawnych i technicznych - nie ma obecnie rozwiązań prawnych pozwalających na wyjście jakiegokolwiek kraju ze strefy euro, nie mówiąc o jej rozwiązaniu. Nie przewidziano takiego scenariusza, unia walutowa ma mieć charakter permanentny. Technicznie operacja ta byłaby również bardzo skomplikowana i kosztowna - warto przypomnieć, że wprowadzanie euro trwało trzy lata, a waluty narodowe funkcjonowały równolegle nawet dłużej.
Kryzys zadłużeniowy w Europie jest dla Unii dużą próbą, na którą odpowiedzieć muszą europejscy politycy. Unia dojrzała do reform, które - jak zazwyczaj zresztą - są wymuszane przez kryzys. Odpowiedzią nie jest popularyzowany, wręcz promowany przez szukające sensacji media pomysł rezygnacji z euro. Europy nie tylko na to nie stać, ale też nie może pozwolić sobie na marginalizację wobec słabości USA i rosnących na znaczeniu Chin, Indii czy nawet Brazylii. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, by rezygnować z opłacalnej dla Europy integracji.
Tomasz Aleksandrowicz