Danuta Hübner: Europa to my
O Unii Europejskiej w czasie kryzysu, solidaryzmie i protekcjonizmie oraz o polskim miejscu w zjednoczonej Europie z komisarz UE ds. polityki regionalnej Danutą Hübner rozmawia Jan Bazyl Lipszyc.
- Co kryzys gospodarczy oznacza dla Unii, a szczególnie dla słabszych ekonomicznie członków europejskiej wspólnoty?
- Kryzys dotyka wszystkich, a Polska jest jednym z bardzo niewielu państw, które odczuły go stosunkowo łagodnie. Nie ma w Europie gospodarki, która byłaby na gospodarczą zapaść uodporniona.
Podział na kraje, które mocniej i słabiej odczuły kryzys, nie przebiega wzdłuż linii północ-południe czy wschód-zachód ani też między tzw. starą i nową Unią. Najbardziej dotknięte problemami kraje to m.in. Łotwa i Węgry oraz Irlandia, Hiszpania, Wielka Brytania.
Jest wiele czynników, które spowodowały osłabienie gospodarek, w każdym kraju ich zestaw był trochę inny. Raz rynek finansowy był najważniejszy, gdzie indziej sektor nieruchomości. Dla tych gospodarek wyzwaniem jest teraz znalezienie nowego motoru napędzającego rozwój.
- Reakcje państw unijnych na kryzys są bardzo różne. Czy jest możliwe przyjęcie jednolitego unijnego pakietu działań?
- W Europie wprowadzono wiele wspólnych mechanizmów, ale są też obszary o niższym stopniu integracji. Jest strefa jednolitej waluty, ale np. nie ma wspólnej polityki fiskalnej. Są w Unii kraje bogate i uboższe. Są więc spore różnice, także w reakcji na problemy gospodarcze.
- Nie ma więc możliwości wspólnego przeciwdziałania kryzysowi gospodarczemu?
- W gospodarce istniejący podział kompetencji daje dość ograniczone możliwości wspólnego działania na poziomie Unii.
Dlatego też musimy być skuteczni w koordynacji działań na szczeblu narodowym.
- W efekcie jedne z państw chcą bardzo protekcjonistycznej polityki, chronienia własnego rynku kosztem innych unijnych państw, inne są za utrzymaniem dotychczasowych liberalnych zasad - swobody przepływu kapitału i ludzi, za to pompują w gospodarkę miliardy euro. Gdzie tu wspólnota?
- Od jesieni ub.r. Unia pracowała nad uzgodnieniem pakietu wspólnych działań, tych na poziomie globalnym oraz europejskim. Mówi się też coraz więcej o jednolitej polityce fiskalnej, o potrzebie unijnej regulacji w zakresie kontroli rynków finansowych. Tu podjęliśmy już konkretne decyzje. Kryzys wymusił dążenia do politycznej koordynacji tych działań. Jest to ważne, gdyż w Europie mamy nie tylko olbrzymie polityczne zróżnicowanie państw członkowskich - jedne są scentralizowane, inne mają strukturę federalną - ale mamy także różne poziomy rozwoju i bardzo różne filozofie tego rozwoju, wyobrażenia o tym, jak powinien on dalej przebiegać. Jedne państwa stać na zasilanie gospodarki dużymi pieniędzmi, inne muszą szukać pomocy międzynarodowej.
- Jak w tym kontekście oceniać żądania polskiej opozycji, aby rząd, wzorem bogatych państw, aktywniej zwalczał kryzys, czyli dał więcej pieniędzy?
- Nie musimy, jak sądzę, tak sprawy stawiać, gdyż sytuacja Polski takiego zaangażowania nie wymaga. Kryzys nie dotknął tak głęboko polskiej gospodarki, a stan naszych finansów publicznych nie pozwala na dużo większe zadłużanie się. Ostrożna polityka rządu ma więc sens.
- Jakie wnioski powinna Unia wyciągnąć z kryzysu, w jakim kierunku przebudowywać mechanizmy działania? Może stworzyć nowe instytucje, które by w przyszłości niwelowały skutki takich gospodarczych kłopotów?
- Wydaje mi się, że już wyciągnęliśmy sporo wniosków. Jednym z podstawowych jest mechanizm obrony tego, co jest dorobkiem Unii - wspólnego rynku, zasad równej konkurencji. Ważne jest, żeby nie dopuszczać do wymuszonych doraźnymi problemami działań, sprzecznych z unijnymi zasadami. Mimo zakusów niektórych polityków, spowodowanych ich wewnętrznymi problemami, udało się zapobiec protekcjonistycznej obronie krajowych gospodarek w kilku państwach.
To było duże wyzwanie, gdyż mogło uruchomić mechanizmy, które by osłabiły solidarność europejską i mogły doprowadzić do rozbicia Wspólnoty. To było realne niebezpieczeństwo, gdyż takie działania preferowałyby zamożniejszych członków Unii. Pamiętajmy, że wspólna polityka w zakresie konkurencji chroni słabszych.
Ponadto przyśpieszyliśmy przygotowanie regulacji dotyczących rynku finansowego, które poprzednio budziły wiele oporów.
- Chodzi o stworzenie wspólnego nadzoru finansowego?
- Między innymi, ale także np. regulacji dotyczących wynagrodzeń. Jest dziś większe przyzwolenie na takie regulacje ze strony państw, które do tej pory były im przeciwne. Udało się też potwierdzić, że Europa musi mocniej stawiać na agendę lizbońską - na wzrost innowacyjności, na efektywność energetyczną. Jest szansa, że Europa wyjdzie z tego kryzysu bardziej konkurencyjna.
- Bardziej zintegrowana?
- Na pewno w zakresie rynków finansowych. Nie widzę wielkich postępów w zakresie polityki strukturalnej.
- Czy ta sytuacja może się przyczynić do spojrzenia przez niektóre państwa przychylniej na wejście do strefy euro?
- Kryzys dał lekcję wszystkim, którzy nie przyjęli wspólnej waluty. Pokazał, jak łatwo przedmiotem spekulacji może być waluta małego kraju. Węgrom nie udało się obronić forinta, w Polsce też były problemy ze złotym.
- Nie tylko posiadacze kredytów we frankach, ale także rolnicy odczuli, że lepiej byłoby być w strefie euro. To jest chyba przełom w świadomości.
- Wszyscy powinni wyciągnąć wniosek, że euro daje pewną stabilność. Trudno sobie nawet wyobrazić konsekwencje sytuacji, w jakiej byłaby Unia, nie mając teraz wspólnej waluty.
- Mówimy o większej integracji Unii, zarówno w zakresie regulacji, jak i mechanizmów kontrolnych, fiskalizmu, o wspólnej walucie. Czym wobec tego państwa członkowskie powinny się różnić, na jakich polach konkurować?
- Pamiętajmy, że mamy 500 milionów ludności - wewnętrzny rynek UE. Na nim wszyscy mają mieć równe szanse. Polem konkurencji powinna być innowacyjność, działania w sferze nauki. Ale potem zaczynają się różnice sektorowe. Polska jest np. skazana na rozwój technologii opartych na węglu. Są kraje, które postawiły na energetykę odnawialną i wyprzedzają nas w tej dziedzinie o wiele lat.
- Wspomniała pani o Strategii Lizbońskiej. Co z niej zostało? Ocenia się, że jest to unijna porażka, hasło, które nie weszło w życie.
- Tak było przez pięć pierwszych lat.
Przygotowany został po czterech latach raport o przyczynach klęski Strategii Lizbońskiej. Jedną z nich był brak mechanizmu wymuszania zmian. W 2005 roku przyjęliśmy zasadę sprowadzenia strategii na poziom regionów, do programów operacyjnych. I dziś widać, że zaczyna ona działać.
- Światowy kryzys zbiegł się w czasie z największą falą środków unijnych, jakie płyną do Polski. Jak wpłyną te pieniądze na polską gospodarkę?
- Mamy trochę szczęścia, te fundusze pomogą nam w złagodzeniu skutków gospodarczej zapaści. Grzechem byłoby niewykorzystanie ich. 67 miliardów euro to ogromne środki. Są w Polsce miejsca, gdzie są to jedyne pieniądze na inwestycje publiczne. One są ważne także dlatego, że można je wydawać jedynie zgodnie z określonymi priorytetami, w tych obszarach, które mogą najbardziej przyczynić się do zrównoważonego rozwoju Polski w długim okresie: na innowacje, budowę społeczeństwa informacyjnego, na różnego rodzaju infrastrukturę: transportową, środowiskową, energetyczną, edukacyjną, kulturalną czy zdrowotną. To jest szczęście, któremu oczywiście trzeba pomóc.
- Polska od kilku miesięcy usiłuje wylansować swój wizerunek jako kraju, który jest wyspą spokoju na oceanie gospodarczej niepewności, enklawą stabilizacji. Czy w Brukseli ten wizerunek widać?
- Nie można zakładać, że jest to już trwały wizerunek. Widać np., że możliwość wzięcia pożyczki z MFW umocniła od razu złotego. To znaczy, że zewnętrzne czynniki nadal są istotne, że nie będąc w euro, nadal jesteśmy podatni na różne zawirowania.
Kryzys w mało konkurencyjnych gospodarkach ma głębsze konsekwencje. Trzeba więc nadal pilnować stabilności waluty, politycy powinni zwracać uwagę na to, co mówią. I trzeba inwestować w sferę realną gospodarki, np. ułatwiać dostęp do kapitału małym i średnim firmom.
- Niedługo mamy wybory do Europarlamentu. Pora na podsumowanie pierwszego okresu obecności Polski w unijnych strukturach.
- Nie od początku mieliśmy sukcesy w budowaniu pozycji Polski w Unii. Trzeba konsekwentnie budować zaufanie. Ochrona interesu narodowego nie dziwi, bo wszyscy je mają, trzeba budować koalicje i umieć rozmawiać. Jest dziś coraz więcej dowodów na to, że potrafimy pracować na rzecz silnej Unii i jednocześnie dbać o rozwój Polski.
- Czy polskie spory pomiędzy poszczególnymi ośrodkami władzy mocno rzutują na naszą pozycję w Unii, na skuteczność działania?
- To są choroby wieku dziecięcego, które trzeba przejść. W innych krajach też są tego typu problemy, ale nie jest żadnym pocieszeniem, że i inni mają takie kłopoty.
- W jakie sprawy powinni się polscy europarlamentarzyści w nowej kadencji włączyć, w jakich mówić silnym głosem?
- Kadencja w latach 2009-14 Parlamentu przypadnie w ważnym czasie, gdyż będzie on określać wielkość i strukturę budżetu Unii na następny okres, po roku 2013. To oznacza konieczność mobilizacji wszystkich parlamentarzystów we wszystkich obszarach, które obejmują budżet. Na pewno bardzo ważna będzie nowa polityka spójności, nad którą teraz pracujemy.
Polsce służy wspólny rynek, trzeba więc będzie pilnować zasad jego funkcjonowania - solidaryzmu, równych szans, rzetelnej konkurencji. Zawsze siłą Polski powinna być polityka wschodnia i trzeba budować szerszą koalicję na rzecz jej realizacji, nie traktować jej jako swego poletka, na którym inni nie mają nic do roboty. Potrzebna jest też większa aktywność w polityce zagranicznej i oczywiście wejście do strefy euro.
- Nie przesądzając wyniku wyborów do europarlamentu, jeśli zostanie pani w nowej kadencji europosłem, w jakich dziedzinach będzie pani chciała wykorzystać to, czego się nauczyła jako komisarz?
- Mam sporą wiedzę o regionach, odwiedziłam ponad 250 z 271. Będę chciała pilnować pogłębiania integracji europejskiej, budowania pozycji UE na świecie.
Europa będzie silna tylko wtedy, gdy będzie zjednoczona i będzie miała mocną gospodarkę. A to będzie również zależało od polskiej gospodarki. Parlamentarzyści powinni wykazywać coraz większe poczucie odpowiedzialności za Europę. Polacy powinni przestać mówić "oni tam, w Europie", a zacząć mówić "my w Europie".
Rozmawiał Jan Bazyl Lipszyc