Dariusz Filar: Nie ma żadnej katastrofy
Przyszłoroczną dziurę budżetową można było wyliczyć. Sytuacja jest całkowicie pod kontrolą, nie ma żadnej katastrofy. W ocenie tych, którzy mogą mieć wpływ na finansowanie naszego długu, Polska jest krajem finansowo wiarygodnym - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM profesor Dariusz Filar, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Posłuchaj Kontrwywiadu RMF FM:
Konrad Piasecki: Zdziwiony, zszokowany, przerażony?
Dariusz Filar: Nie. Panie redaktorze, każdy, kto mówi, że jest zdziwiony, zszokowany wielkością planowanego deficytu, dowodzi, że nie zna się na finansach publicznych.
A nie jest tak, że na widok 52-miliardowej dziury, czyli deficytu budżetowego, ekonomista musi popaść w depresję?
Nie, nie. Dlatego że to można było spokojnie wyliczyć, w przybliżeniu - oczywiście, wcześniej. Jak pan popatrzy, na prognozy zarówno Komisji Europejskiej, jak i głównych ekonomistów - i polskich i wiodących europejskich banków - to oni oczekiwali bardzo zbliżonej liczby. To nie jest szok.
Panie profesorze, przez ostatnie miesiące, tygodnie czytaliśmy 30, góra 40 miliardów. Mamy 52.
Nie, to niezupełnie jest tak. Można było wyliczyć tę większą liczbę - wielu ekonomistów to robiło, i można ją było wyliczyć całkiem spokojnie. Jeżeli zakładamy, że w przyszłym roku gospodarka nie będzie znacząco szybciej rosła, czyli dochody państwa nie będą znacząco wyższe i z drugiej strony, mamy ustawowo zdeterminowany wzrost wydatków, to łatwo wyliczyć taką wielkość.
Mamy opozycję i otoczenie prezydenta, którzy mówią o katastrofie finansów publicznych i katastrofie polityki rządu. Mamy rząd, który mówi, że sytuacja jest pod kontrolą. To co mamy? Katastrofę czy kontrolowaną katastrofę?
Sytuacja jest całkowicie pod kontrolą. Nie ma żadnej katastrofy. Ja ubiegły tydzień spędziłem w Londynie, gdzie rozmawiałem z bardzo wieloma ludźmi, którzy mogą mieć wpływ na finansowanie polskiego długu. I muszę powiedzieć, w ich ocenie, Polska jest krajem finansowo wiarygodnym.
A nie jest tak, że oni jak rano zobaczyli tę 52-miliardową dziurę, to dzisiaj zaczną masowo wyprzedawać polskie akcje, złotówkę. I wszystko to zacznie się walić.
Nie sądzę. To wszystko zostało bardzo dobrze taktycznie zrobione. Dealerzy mogą rzeczywiście reagować spontanicznie, natomiast główni ekonomiści, czyli tzw. stratedzy długu, spokojnie sobie posiedzieli nad tymi danymi i myślę, że równie spokojnie będą reagować.
Dlatego ogłoszono je w piątek.
Powtarzam, strategicznie było to poprawnie.
Czyli co? Cały czas jesteśmy zieloną wyspą na morzu kryzysu?
Jesteśmy jedyną rosnącą gospodarką w Europie, ale powtarzam, ten wzrost nie jest i nie będzie taki, żeby przyniósł znaczący wzrost dochodów państwa.
Panie profesorze, a pan podziwia ministra finansów, który zdecydował się ujawnić taką, a nie inną dziurę. Bo można było gdzieś tam pozamiatać pod dywan, bo często to robiono.
Ja myślę, że jest dużo lepiej, że ta wielkość została ujawniona, dlatego że ona znowu pozwala tym wszystkim, którzy finansują nasz dług, spokojnie się do tej liczby przymierzyć. Oczywiście, dochodzimy tutaj do sprawy zupełnie zasadniczej, jaką są przychody z prywatyzacji.
Ale jeszcze zanim do tego przejdziemy. Nie ma pan w sobie zdziwienia, że rząd jednym tchem nie powiedział, mamy wielki deficyt, musimy zaciskać pasa, musimy podwyższać podatki, musimy ciąć wydatki?
Podnoszenie podatków byłoby na takim etapie gospodarki bardzo niekorzystne, bo to podatki nieco lepiej kształtujące się niż w przeszłości, pobudzają polski popyt.
Czyli to, że mamy więcej pieniędzy w portfelu i kieszeni...
Oczywiście.
Za te pieniądze kupujemy!
To jest ważne. Natomiast jeśli chodzi o możliwość cięć wydatków, to ja przypomnę, że ta większość wydatków jest zdeterminowana ustawowo, czyli to jest cała procedura związana ze zmianą ustaw.
Ale można byłoby przynajmniej próbować zmienić te ustawy? Ja wiem, że to wymagałoby dogadania się z prezydentem lub z SLD, ale próbę podejmować.
No tak, tylko to jest polityka, a ja o polityce nie lubię mówić. Oceniam, że widocznie politycznie ten wariant uznano za trudny.
A na ile pan wierzy doradcy prezydenta, doktorowi Adamowi Glapińskiemu, że ta dziura to jest w gruncie rzeczy wyborczy trik, że dzisiaj rząd stosuje "czarny PR" po to, żeby tuż wyborami prezydenckimi w połowie przyszłego roku zacząć mówić: "Jest lepiej. Dzięki naszej światłej polityce, ta dziura nie jest aż tak ogromna"?
Nie. Ja myślę, że to wyliczenie wzrostu deficytu i w konsekwencji wpływu na dług jest zrobione w sposób bardzo ostrożny i w czasach takich jak dzisiejsze ja wolę, że rząd ma ostrożne założenia i ostrożnie wylicza deficyt, bo dużo lepsza jest pozytywna niespodzianka niż negatywna.
A wierzy pan w to, że będzie ta pozytywna - że te 52 mld zł się skurczą?
Mogą się skurczyć, ale byłbym tu bardzo ostrożny.
To teraz trochę o finansowaniu. Dochody z prywatyzacji, bo to one mają być tym motorem napędzającym przyszłoroczny budżet...
Tak. Tu też musimy wyjaśnić, bo wiele osób pewne sprawy tutaj myli. Mamy określony deficyt i teraz ważne jest, jak go będziemy finansować. Możemy go finansować, pożyczając dodatkowo - wtedy nam rośnie również dług publiczny.
Czyli wypuszczając obligacje lub kredytując się w bankach.
Tak. A jak dużo pożyczamy, to wtedy nasza wiarygodność może ulec zmniejszeniu, albo możemy część tego braku wypełnić przychodami z prywatyzacji.
I przychody z prywatyzacji, te gigantyczne 30-miliardowe, na najbliższe lata mają to wypełniać, tylko...
Tu pierwszy raz użył pan mocnego przymiotnika "zasadnie", bo rzeczywiście z przychodami z prywatyzacji szło nam przez ostatnie lata kiepsko. Te trzydzieści kilka miliardów złotych to jest dużo, ale to nie znaczy, że nie należy podjąć wysiłków w tym kierunku.
A może NBP podejmie wysiłek i wypracuje jakiś zysk w tym lub przyszłym roku?
Ja mogę powtórzyć tylko to, co mówiłem bardzo wiele razy. Specyfika rachunkowości banku centralnego sprawia, że odpowiedzialnie o jego zysku można mówić dopiero wtedy, kiedy skończy się rok kalendarzowy.
Ale będzie jakiś zysk? To niech pan powie mniej odpowiedzialnie.
Nie. Ja nie mogę sobie pozwolić na odpowiedź mniej odpowiedzialną. Nie wykluczam tego, ale powtarzam - wielkość będzie można wyliczyć po tym, kiedy rok 2009 dobiegnie końca.
To ostatnie pytanie. W obliczu tego deficytu kiedy wejdziemy do strefy euro? Jak bardzo to się opóźni?
Ja nie sądzę, żeby to nas do strefy przybliżało. Przypomnę, że jesteśmy w tzw. procedurze nadmiernego deficytu. Mamy czas do 2011 r., żeby się z tym uporać, ale to oznacza ocenę 2012 r. Jeżeli ocena będzie pozytywna, to najbardziej optymistyczna data wejścia - 2013 r.