Destrukcyjna polityka gospodarcza Trumpa

Wojny handlowe prezydenta USA Donalda Trumpa mogą przynieść skutki odwrotne do jego politycznych deklaracji, dalej osłabiając klasę robotniczą, a przynosząc korzyści najbogatszym Amerykanom - ocenił w tym tygodniu brytyjski dziennik "The Guardian".

- Grupa Republikanów w Kongresie USA chce podjąć kroki przeciw polityce handlowej prezydenta Donalda Trumpa, która wywołuje wojnę celną; kongresmeni obawiają się, że odbije się ona na gospodarce tuż przed jesiennymi wyborami i zmniejszy szanse ich partii - pisze "The Hill".

"Staramy się ustalić, jakie kroki taktyczne podjąć" - zapowiedział republikański senator Pat Toomey, który wraz z grupą sfrustrowanych kongresmenów pracuje nad metodami okiełznania polityki handlowej Trumpa.

Kilkunastu senatorów spotkało się w ubiegłym tygodniu, by ustalić, jak można powstrzymać prezydenta przed wprowadzeniem nowych taryf celnych, które wyhamowałyby wzrost gospodarczy w USA - podaje dziennik "The Hill".

Reklama

Wielu Republikanów, a wśród nich również wpływowy szef komisji spraw zagranicznych w Senacie Bob Corker, chce poddać pod głosowanie kwestie ceł nałożonych przez Trumpa na wiele krajów; "Sądzę, że najprawdopodobniej grupa senatorów bardzo szybko, po raz kolejny będzie namawiać (członków administracji), by ponownie przemyśleli to, co robią" - powiedział Corker.

Republikańscy kongresmeni obawiają się, że gdy konsekwencje wojny handlowej staną się widoczne w makroekonomicznych statystykach będzie już za późno na to, by naprawić szkody wyrządzone przez politykę taryf, ponieważ wcześniej firmy przeniosą produkcję za granicę, a na rynkach towarowych partnerzy handlowi Ameryki znajdą sobie innych eksporterów - wyjaśnia waszyngtoński dziennik.

Koncern BMW, który ma ogromne zakłady produkcyjne w Karolinie Południowej, zapowiedział w tym miesiącu, że zwiększy produkcję w Chinach, by uciec przed kosztami taryf Trumpa - podaje "The Hill".

Agencja AP przypomina, że europejskie firmy produkują w USA blisko 3 mln samochodów rocznie, co stanowi jedną czwartą amerykańskiej produkcji. Niemieckie firmy motoryzacyjne zatrudniają ponad 118 tys. osób w 300 fabrykach w USA.

Eksperci obawiają się też, że polityka handlowa Trumpa odbije się fatalnie na zyskach i rozwoju amerykańskich korporacji. Dyrektor wykonawczy JPMorgan Chase Jamie Dimon powiedział w wywiadzie dla kanału CNN Money, że skutki wojny celnej zneutralizują bodziec, jakim dla gospodarki było obniżenie podatków.

Prezes globalnego funduszu inwestycyjnego BlackRock Larry Fink ostrzegł w ubiegłym tygodniu, że jeśli Trump nie wycofa się ze swej polityki celnej, rynek akcji może stracić od 10 do 15 proc., a PKB Ameryki spadnie w 2019 roku - cytuje "The Hill".

Dziennik przypomina też, że w lipcu Senat przyjął (88 do 11 głosów) niewiążącą rezolucję popierającą plan, zgodnie z którym Kongres miałby odebrać prezydentowi prawo do zajmowania się polityką celną.

Wojna handlowa jest szczególnie niebezpieczna dla rolników. We wtorek resort rolnictwa USA oświadczył, że przeznaczy 12 mld dol. na krótkoterminowy plan pomocy dla farmerów.

CNN podaje, że w środę Trump starał się uspokoić rolników za pomocą tweetów. "Chiny celują w naszych farmerów, których, jak wiedzą, kocham i szanuję" - napisał prezydent i obiecał, że Pekin przestanie "wykorzystywać USA".

Trump obiecywał już wcześniej, że "wynagrodzi farmerom" straty, jakie poniosą na skutek chińskich taryf. "Będą się mieli lepiej niż kiedykolwiek wcześniej" - zapowiedział.

Zdaniem politologów Pekin zareagował na cła nałożone na jego dobra eksportowe, wprowadzając taryfy na produkty pochodzące ze stanów rolniczych, które głosowały na Trumpa, licząc, że zaszkodzą one farmerom i będą mieć negatywne konsekwencje dla prezydenta oraz jego partii już podczas nadchodzących wyborów do Kongresu.

Ekonomiczny think tank Peterson Institute ostrzegł, że jeśli Trump zdecyduje się na subsydiowanie amerykańskich rolników, to wywoła szerszy konflikt z wieloma krajami, które sprzeciwią się nieuczciwej konkurencji ze strony USA.

.............................

System sądowniczy Chin powinien się przygotować na wzrost liczby bankructw chińskich firm w związku z eskalacją wojny celnej z USA - ocenił w tym tygodniu w komentarzu oficjalny dziennik chińskiego Najwyższego Sądu Ludowego "Renmin Fayuan Bao".

"Obecnie trudno przewidzieć, jak i do jakiego stopnia rozwinie się ta wojna handlowa. Ale jedno jest pewne: jeśli USA nałożą cła na chiński eksport wart po kolei 60 mld USD, 200 mld USD i 500 mld USD, doprowadzi to wiele chińskich firm do bankructwa" - ocenia autor komentarza, wicedyrektor komisji doradczej sądu najwyższego Du Wanhua.

Jego zdaniem chińskie sądy powinny szykować się na wzrost liczby bankructw, gdyż - jak pisze - przygotowanie zapewnia sukces, a brak przygotowania prowadzi do porażki. "Sądy ludowe powinny przestudiować sprawę tych możliwych bankructw z powodu wojny celnej jak najszybciej" - przestrzega.

USA nałożyły jak dotąd 25-procentowe cła na chiński eksport wart 34 mld dolarów rocznie, a Pekin odpowiedział proporcjonalnymi taryfami odwetowymi. Wkrótce mogą zacząć obowiązywać cła na kolejne produkty warte po 16 mld dolarów z każdej ze stron.

Prezydent USA Donald Trump grozi eskalacją konfliktu i wprowadzeniem dodatkowych 10-procentowych taryf na chińskie towary warte 200 mld dolarów rocznie, a nawet ocleniem całego chińskiego eksportu do USA. Chińskie ministerstwo handlu zapowiada odwet z użyciem "narzędzi ilościowych i jakościowych".

Według chińskiego ministerstwa przemysłu i technologii informatycznych wojna celna nie wywarła jak na razie znacznego wpływu na chińskie przedsiębiorstwa. "Otrzymujemy skargi od (chińskich) firm, że klienci z USA żądają wstrzymania zamówień i dostaw, ale jak na razie ma to tylko ograniczony wpływ na sektor przemysłowy" - powiedział we wtorek rzecznik tego resortu Huang Libin.

Publikacja artykułu na temat wojny celnej w czasopiśmie sądowym, adresowanym do prawników, może jednak świadczyć, że Pekin obawia się o możliwe socjoekonomiczne implikacje konfliktu handlowego - ocenia hongkoński dziennik "South China Morning Post".

Du podkreśla w komentarzu, że bankructwa na tle wojny celnej różnią się od likwidacji niewydolnych państwowych przedsiębiorstw - tzw. "firm zombie". Niemało spośród firm zagrożonych bankructwem z powodu wojny handlowej to przedsiębiorstwa doskonale zarządzane, wytwarzające pierwszorzędne produkty i dysponujące zaawansowaną technologią - ocenia.

Autor artykułu nie podaje nazw firm, które jego zdaniem zagrożone są bankructwem. Według obserwatorów jedną z takich firm może być chiński producent sprzętu telekomunikacyjnego ZTE, który musiał niedawno praktycznie wstrzymać działalność, gdy Waszyngton zakazał amerykańskim firmom dostarczania mu komponentów.

Według Du prosperujące dotąd firmy mogą zbankrutować, jeśli w wyniku wojny celnej znacznie zdrożeją potrzebne im materiały i komponenty, lub "z różnych powodów" ich dostawy zostaną odcięte. Z drugiej strony cła i protekcjonizm handlowy mogą uderzyć w sprzedaż ich produktów - pisze doradca sądu najwyższego.

Prezydent Trump zarzuca Chinom nieuczciwe praktyki handlowe, które przyczyniają się jego zdaniem do olbrzymiego deficytu USA w dwustronnej wymianie. W ubiegłym roku według danych amerykańskich deficyt ten wyniósł 375 mld dolarów. Trump skarży się m.in. na regulacje wymuszające transfer technologii od działających w Chinach zagranicznych firm. Pekin odrzuca te oskarżenia i utrzymuje, że chciałby uniknąć eskalacji konfliktu, ale jeśli do niej dojdzie, będzie stanowczo bronić swoich interesów.

Wojny handlowe prezydenta USA Donalda Trumpa mogą przynieść skutki odwrotne do jego politycznych deklaracji, dalej osłabiając klasę robotniczą, a przynosząc korzyści najbogatszym Amerykanom - ocenił w tym tygodniu brytyjski dziennik "The Guardian".

W komentarzu redakcyjnym zaznaczono, że amerykański prezydent chce "chronić źródła utrzymania zwykłych Amerykanów przez prowadzoną w ich imieniu wojnę handlową" z głównymi partnerami handlowymi USA: Chinami, Kanadą, Meksykiem i Unią Europejską.

Gazeta argumentowała, że realne poprawienie sytuacji amerykańskiej klasy pracującej byłoby możliwe "przy wsparciu rozwiązań prowadzących do pełnego zatrudnienia, wzmocnienia związków zawodowych i podniesienia pensji minimalnej". Mogłoby to pomóc w "stworzeniu grupy popierającej rozszerzenie wolnego handlu przy zachowaniu wysokich standardów zatrudnienia oraz ochrony środowiska" - przekonywano.

"Guardian" zwrócił jednak uwagę, że Trump obrał inną drogę walki z negatywnymi konsekwencjami globalizacji. Amerykański przywódca "wykorzystuje złość odczuwaną przez niezadowolonych do realizowania programu służącego interesom elit", próbując ściągać inwestycje do Stanów Zjednoczonych przez obniżanie podatków - ocenił dziennik.

"Cięcia podatkowe Trumpa będą kosztowały 1,9 biliona dolarów w utraconych przychodach w ciągu następnych 10 lat, a niemal wszystkie korzyści popłyną w stronę bogatych przedsiębiorców i firm. (...) Nic nie zapowiada, że stworzy to więcej miejsc pracy i przyczyni się do podniesienia wynagrodzenia zwykłych pracowników" - zaznaczono.

"Podobnie jak jego poprzednicy (Trump) nie ma żadnej praktycznej odpowiedzi na szkodliwe efekty globalizacji, ale oferuje rozwiązanie rodem z lat 20. dla problemu z lat 90. Sto lat temu takie podejście zakończyło się wielkim kryzysem. Trump wydaje się nie przejmować wydarzeniami przeszłości, więc może być skazany na ich powtórzenie" - oceniła gazeta.

Komentarz tygodniowy Polska i Świat - jest wstępne porozumienie Na wieści o porozumieniu amerykańskiego prezydenta z przedstawicielem Unii Europejskiej rynek zareagował bardzo optymistycznie, a środowe notowania amerykańskich indeksów zakończyły się w okolicach 1% zwyżek. Wydaje się jednak, że ten na pełny optymizm jest odrobinę za wcześnie.. Tymczasem WIG20 mocno zyskuje na wartości. Na wyprawę Jean-Claude Junckera do Stanów Zjednoczonych z największym niepokojem patrzyli europejscy producenci samochodów, dla których rynek amerykański jest jednym z ważniejszych, a w grę wchodziły 25% taryfy. Na szczęście pod koniec środowej sesji na rynku pojawił się komunikat, wg którego porozumienie w Białym Domu zostało osiągnięte. Rynek pozytywnie zareagował niemal od razu. Oficjele ustalili, że będą współpracować na rzecz "redukcji ceł, subsydiów i barier handlowych do zera", dotyczących dóbr przemysłowych nie będących samochodami. Wg komunikatu kwestia podwyżek ceł na europejską stal i aluminium ma zostać "rozwiązana", a Unia Europejska będzie importowała więcej gazu LNG i soi ze Stanów Zjednoczonych. Porozumienie oznacza również rozpoczęcie nowego etapu w negocjacjach, w którym powstaną grupy robocze, które dalej będą pracowały nad nowym układem handlowym między Stanami Zjednoczonymi, a Europą. W tym czasie perspektywa wyższych ceł na samochody z Europy ma zostać zawieszona. Generalnie więc komunikat okazuje się być bardzo pozytywny i prawdopodobnie tym spotkaniem amerykański prezydent zamknął jeden front handlowej walki. Ale to nie oznacza, że sprawa jest załatwiona. Dlatego, że spotkanie dopiero oznacza rozpoczęcie rozmów i negocjacji w tej sprawie, więc może się okazać, że o porozumienie będzie jeszcze bardzo trudno. Tym niemniej na jakiś czas ryzyko z europejskich producentów samochodów zostało "zdjęte", co potwierdziły w czwartek notowania największych europejskich firm. A co wobec tego z Chinami? Z jednej strony próba ugody z Europą i rozmowy w obrębie NAFTY mogą skłonić Trumpa do realizacji wcześniejszych swoich zapowiedzi - nałożenia ceł na wszystkie produkty importowane z Chin. Bo w tej sytuacji zostaje mu otwarty tak naprawdę jeden poważny front. Z drugiej strony może to być sygnał dla Chińczyków, że Trump jest gotowy negocjować. W tym punkcie pragniemy tylko przypomnieć, że z Pekinem negocjacje już trwały, a mimo to towary o wartości 34 mld dolarów zostały już objęte cłami. To również pokazuje, że Europa w dalszym ciągu nie może spać spokojnie i nie powinna uznać problemu za rozwiązany. I choć w czwartek zakończyło się posiedzenie Rady Prezesów Europejskiego Banku Centralnego to nie wniosło ono do świadomości inwestorów nic nowego. Zauważalnym skutkiem było jednak umocnienie dolara. Zdecydowanie ciekawiej prezentowała się w minionym tygodniu sytuacja rodzimego indeksu WIG20, który w ciągu 5 sesji giełdowych zyskał niemal 150 pkt. Co istotne, obroty były zauważalnie wyższe niż podczas wcześniejszych sesji aczkolwiek, to wciąż nie były poziomy, które mogłyby z dużą dozą prawdopodobieństwa sugerować, że na naszym rynku pojawiło sporo zagranicznego kapitału. Tym samym po tym krótkim rajdzie indeks zameldował się w okolicach 2300 pkt, a więc w rejonach silnego oporu. Następne sesje pokażą, czy było to tylko wyprowadzenie podaży na wyższe poziomy cenowe, czy pojawienie się u nas większego kapitału. To jak dalej potoczą się losy tego krótkiego w czasie rajdu będzie głównie zależało od sytuacji na rynkach rozwiniętych. Szymon Juszczyk, Dyrektor Departamentu Zarządzania Portfelami, RDM Wealth Management RDM Wealth Management to licencjonowany przez Komisję Nadzoru Finansowego dom maklerski wyspecjalizowany w zarządzaniu portfelami, w których skład wchodzą fundusze inwestycyjne. Model zarządzania aktywami, wprowadzony do Polski przez RDM, zwiększa dywersyfikację portfela, zmniejsza ryzyko inwestycyjne i podwyższa oczekiwane stopy zwrotu. Szeroki wachlarz rozwiązań proponowanych przez firmę pozwala klientowi wybrać te, które są dla niego najbardziej odpowiednie pod względem skłonności do podejmowania ryzyka oraz horyzontu inwestycyjnego.
PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: "The Guardian" | wojna handlowa | USA | Trump
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »