Dlaczego nie chcą głosować?
Na 71 referendów w sprawie odwołania władz gmin, które odbyły się w Polsce od początku tej kadencji samorządu, ważnych było jedynie dwanaście. Fiaskiem zakończyło się także kilkaset plebiscytów zorganizowanych w sprawie tzw. podatku śmieciowego.
W dwóch ostatnich głosowaniach - w Piotrkowie Trybunalskim i Gorzowie Wielkopolskim - mieszkańcy mieli podjąć decyzję o odwołaniu prezydentów oskarżonych o przestępstwa. Większość z nich potraktowała tę kwestię wzruszeniem ramion.
Wiara w to, że samorząd jest naszą wspólną wartością, maleje z kadencji na kadencję. Odwrotnie niż oczekiwaliśmy, po 15 latach funkcjonowania samorządu poziom jego upartyjnienia wzrósł - mówi Julia Pitera, radna Warszawy od 1994 r. i prezes organizacji antykorupcyjnej Transparency International, tłumacząc brak wymaganej dla ważności referendum 30 proc. frekwencji. Wtóruje jej prof. Jerzy Regulski, specjalista od spraw ustroju samorządowego, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej (FRDL). Samorząd ludzi nie interesuje, bo mają coraz mniejsze zaufanie do państwa i jego instytucji.
O czym rozstrzyga referendum lokalne:
- odwołanie rady gminy, powiatu oraz sejmiku - tylko w referendum z inicjatywy mieszkańców,
- odwołanie wójta (burmistrza, prezydenta) - bądź z inicjatywy mieszkańców, bądź z inicjatywy rady,
- samoopodatkowanie się mieszkańców na cele publiczne.
Ludzie są zmęczeni rozgrywkami
W Piotrkowie Trybunalskim swoje zdanie w sprawie odwołania oskarżonego o przyjęcie łapówki prezydenta Waldemara Matusewicza, który 3 dni przed głosowaniem opuścił areszt za kaucją w wysokości 200 tys. zł, zdecydowało się wyrazić tylko 24,22 proc. uprawnionych mieszkańców. Mogli oni jednocześnie głosować za odwołaniem będącej w opozycji rady. Tydzień wcześniej w Gorzowie Wielkopolskim do urn pofatygowało się zaledwie 15,5 proc. wyborców.
Na niską frekwencję głośno liczyły władze wojewódzkie i miejskie SLD, które murem stanęły za prezydentem. Sojusz otwarcie zachęcał do bojkotu głosowania - Nie można referendum sprowadzać do roli narzędzia, które wyręczy wymiar sprawiedliwości. Niech o winie prezydenta decydują niezawisłe sądy, a nie mieszkańcy miasta - mówił szef gorzowskiego SLD, poseł Jakub Derech-Krzycki. Wyniki referendum, które okazało się nieważne, każdy może interpretować po swojemu. - Mieszkańcy nie poszli głosować, mimo iż mogli, wyrażając tym samym poparcie dla niewinnych de facto prezydentów - uważa poseł SLD Witold Gintowt-Dziewałtowski, przewodniczący sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej.
Nie widzi on żadnej potrzeby zmiany obowiązującego prawa - ani w sprawie postępowania z samorządowcami, którzy znaleźli się w kręgu zainteresowania organów ścigania, ani zmiany progu frekwencji w lokalnych referendach. - Gdybyśmy wprowadzili instytucję zawieszenia oskarżonych włodarzy, to pachniałoby to państwem totalitarnym - uważa przewodniczący sejmowej komisji. W maju ubiegłego roku absencję szczecinian obrócił też na swoją korzyść prezydent Marian Jurczyk, który wcześniej na stronach internetowych urzędu wezwał do bojkotu wymierzonego w jego stanowisko plebiscytu. Takie "odwracanie referendalnego kota ogonem" oburza radną Julię Piterę. - To obraźliwe dla tych, którzy nie poszli głosować. Ludzie nie chcą brać udziału w referendach nie dlatego, że popierają tych prezydentów. Absencji nie można też tłumaczyć biernością lokalnych społeczności. Mieszkańcy nie chcą uczestniczyć w takich rozgrywkach. Wstydzą się, że rządzi nimi "kryminialista", ale też nie chcą czuć się narzędziem, które siły polityczne wykorzystają do swoich celów - dzieli się refleksjami z obserwacji plebiscytów w Gorzowie i Piotrkowie szefowa Transparency International.
Z kolei, według prof. J. Regulskiego, niedobrze się stało, że instytucja lokalnego referendum została wykorzystana do głosowania o odwołanie obciążonych zarzutami prezydentów. - Nie było podstawy, by o sprawowaniu funkcji przez tych ludzi decydować w tym trybie, ponieważ nie można odwoływać samorządowców na podstawie domniemania przestępstwa. Powinien istnieć przepis dotyczący zawieszania działalności na okres niemożności wykonywania władzy, a fakt postawienia zarzutów prezydentowi należy traktować jako niemożność sprawowania przez niego urzędu. Widać tu zafascynowanie twórców ustawy o bezpośrednim wyborze wójtów, burmistrzów i prezydentów dążeniem do zwiększenia rzekomej efektywności zarządzania gminami - oburza się prezes FRDL.
- Byłoby niedobrze, gdyby istniała zbyt duża łatwość w usuwaniu w trakcie kadencji organów samorządowych, wybranych przez większość obywateli, tym bardziej że frekwencja w wyborach samorządowych rzadko spada poniżej referendalnego progu 30 proc. Wynik wyborów powinien być stabilny i niezależny od nastrojów politycznych. Zmiana władz jest konieczna w sytuacji szczególnie krytycznej, ale wtedy zaangażowanie społeczne powinno być trochę większe - twierdzi Bogdan Szcześniak, dyrektor Zespołu Prawnego i Organizacji Wyborów Krajowego Biura Wyborczego.
Samorząd ludzi nie interesuje, bo mają coraz mniejsze zaufanie do państwa i jego instytucji.
Wprowadzić okręgi jednomandatowe
Według J. Pitery lekarstwem na zapaść w ośrodkach lokalnej władzy jest zmiana systemu wyborczego. - Obniżenie progu 30 proc. frekwencji nic nie zmieni, bo ludzie muszą zacząć identyfikować swojego radnego z interesem wspólnoty lokalnej. Sprzyja temu tylko jedno - większościowe wybory do samorządu w okręgach jednomandatowych. Tylko w takiej sytuacji radny będzie się liczył ze swoim wyborcą bardziej niż ze zdaniem partii - uważa szefowa Transparency International.
Z opinią, że wybory w okręgach jednomandatowych są rozwiązaniem wprost idealnym dla tworzenia silnego i obywatelskiego samorządu, zgadzają się też socjologowie oraz specjaliści od spraw ustrojowych.
Błędne koło samorządowej władzy
Manipulowanie listami wyborczymi było jednym z zarzutów, który po dwóch latach od dnia głosowania przyczynił się do unieważnienia przez sąd wyborów do władz lokalnych w podwarszawskim Nadarzynie. W komentarzach dotyczących tej kontrowersyjnej decyzji powracał zarzut podważania zaufania lokalnej społeczności do instytucji wyborów i idei samorządności. Rzeczywistość okazała się inna - w powtórzonym głosowaniu uczestniczyła ponad połowa - 53 proc. uprawnionych. Zdecydowana większość potraktowała je także jako plebiscyt poparcia dla odwołanego w wyniku postanowienia sądu wójta Janusza Grzyba, który w powtórzonym głosowaniu uzyskał ponad 2600 głosów, podczas gdy jeden z inicjatorów uwzględnionego protestu zebrał ich zaledwie 400. - Z naszą krytyką polskiej samorządności jest tak, jak z ocenianiem własnego dziecka. Rodzice są z niego ogólnie zadowoleni, ale najpierw zawsze widzą problem nieodrobionych lekcji - uważa dr Joanna Śmigielska z Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Magdalena Wojtuch
Katarzyna Dzieniszewska-Naroska, socjolog, adiunkt w Kolegium Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej
W referendach dotyczących odwoływania władz samorządowych z niepokojem obserwuję nasilające się zjawisko przekonywania do nieuczestniczenia w głosowaniu. Bojkot referendum często nieformalnie podejmują stronnicy wójta lub rady - sugerując mieszkańcom: nie róbcie nic. Takie działania, których intencją jest obronienie organów, które mają być odwołane, są wypaczeniem idei demokracji i może to negatywnie wpłynąć na chodzenie do wyborów w ogóle. Głosowanie nad odwołaniem radnych jest często skutkiem ich braku zgody na zwykłe referendum w jakiejś istotnej dla mieszkańców sprawie. Radni podejmują decyzję, z którą nie zgadza się lokalna społeczność, a potem nie zgadzają się na skonfrontowanie swojego stanowiska z wolą wyborców. W efekcie zapada decyzja o zorganizowaniu plebiscytu w sprawie odwołania rady.