Dług publiczny. Oby politycy nie poszli za daleko
Kiedy pandemia wybuchła i okazało się, że zada gospodarkom na całym świecie potężny cios, wszystkie rządy i banki centralne rzuciły się z programami pomocowymi, żeby gospodarcze skutki były jak najmniej bolesne. Teraz trzeba zastanowić się, czy nie zagalopowaliśmy się za daleko.
Te liczby zaczynają już ekonomistów przerażać. USA podały, że wskutek uchwalonych już planów wydatków na walkę ze skutkami pandemii pożyczą w samym drugim kwartale 3 biliony dolarów. Ile będzie musiała pożyczyć Polska? Na razie to tylko szacunki analityków. Niedawno ekonomiści mBanku policzyli, że potrzeby pożyczkowe netto całego sektora finansów publicznych zwiększą się w tym roku o 180 mld zł. Analitycy ING BŚK szacują, że w sumie nasz rząd będzie musiał pożyczyć w tym roku ok. 300 mld zł.
Trzy biliony dolarów, jakie USA chcą pożyczyć tylko w ciągu jednego kwartału to pięć razy więcej niż w ostatnim kwartale 2008 roku, gdy poprzedni globalny kryzys finansowy miał swoje epicentrum - wylicza BBC. Prze cały zeszły rok kraj ten pożyczył 1,28 mld dolarów, co i tak pchnęło dług publiczny do rekordowych wysokości i teraz przekracza on 25 bilionów dolarów.
Według szacunków niezależnego politycznie Biura Budżetowego Kongresu (Congressional Budget Office) w tym roku deficyt USA przekroczy 3,7 biliona dolarów, a dług publiczny 100 proc. PKB.
Pieniądze, jakie USA już zaplanowały wydać na zapobieganie skutkom gospodarczym pandemii sięgają - według obliczeń analityków banku ING - 15 proc. PKB tego państwa. Ujawnione teraz potrzeby zaciągania nowych długów są znacznie wyższe niż podawane wcześnie, a to dlatego, że wciąż uchwalane są nowe programy. Ale to nie koniec - bo trwają dyskusje nad następnymi.
A tymczasem ostatnie lata w USA obfitowały w wielkie i kosztowne programu stymulacyjne i ciecia podatków dla bogatych oraz wielkich korporacji. Skutkowało to tym, że deficyty budżetowe z roku na rok rosły pomimo dobrej koniunktury. Ten za ubiegły rok szacowany jest na 4,9 proc. PKB, za poprzedni wynosił 3,8 proc. PKB, a w 2017 roku było to 3,5 proc. PKB. Historyczna średnia wynosi 2,9 proc. PKB.
Ryzyko niewypłacalności USA oceniane jest jako bardzo niskie, ale wystarczy przypomnieć sobie zamieszanie z 2011 roku, kiedy agencja Standard and Poor’s obniżyła rating kraju zaledwie o jedno oczko z najwyższego AAA. Obsłudze zadłużenia sprzyjały niskie stopy procentowe w ostatnich latach oraz skup rządowych obligacji prowadzonych przez bank centralny Fed. W ciągu ostatnich tygodni kupił on już papiery rządu o wartości jednego biliona dolarów.
Ekonomiści zwracają uwagę, że polskie "tarcze" należą teraz do najbardziej "rozrzutnych" na świecie, a na finiszu szczególnej kampanii wyborczej prezydent Andrzej Duda chce je zwiększyć o kolejne miliardy złotych.
- Wygląda na to, że politycy czują się zwolnieni z dyscypliny budżetowej w związku z tym, że NBP rozpoczął agresywne "łagodzenie ilościowe" i skupuje dług na rynku wtórnym. Kolejne obietnice prezydenta to kolejne 7-8 mld zł, a Polska ma i tak największy program antykryzysowy bezpośredniego wsparcia w regionie i Europie - mówi Interii Rafał Benecki, główny ekonomista banku ING BSK.
- Licząc główną część programu tj. wydatki bezpośrednie, umorzenia podatków, składek - to 6,5 proc. PKB. Ta część programu jest największa w Europie, ale jednocześnie ona bezpośrednio obciążą budżet państwa deficyt i dług publiczny. W efekcie deficyt sektora finansów publicznych osiągnie w tym roku 8-11 proc. PKB. Rozumiem że jest rekordowa recesja ale długi trzeba spłacić i jest również czas po Covid-19 - dodaje.
NBP zakupił do tej pory - według szacunków analityków Credit Agricole Bank Polska - obligacje o wartości 62,8 mld zł, w tym ponad 50 mld zł papierów skarbowych. Według zapowiedzi prezesa NBP Adama Glapińskiego, program skupu nie ma limitów.
Analitycy mBanku obliczyli niedawno, że potrzeby pożyczkowe netto polskiego sektora finansów publicznych wzrosną w tym roku do 180 mld zł, a jeśli dodać do tego 100 mld zł, które ma pożyczyć Polski Fundusz Rozwoju na "tarczę finansową" będzie to 280 mld zł (zadłużenie PFR ma się nie liczyć do sektora finansów publicznych).
Analitycy ING szacują wzrost potrzeb pożyczkowych naszego rządu na 300 mld zł tylko w tym roku. To spowoduje, że deficyt finansów publicznych wzrośnie do 8-11 proc. PKB w zależności od tego, jak ostatecznie zakwalifikowane zostaną długi PFR. Przypomnijmy, że w ubiegłym roku deficyt finansów publicznych wyniósł 0,7 proc. PKB, a na ten rok rząd zaplanował "zerowy" deficyt przy założeniu ok. 60 mld zł dodatkowych i jednorazowych wpływów z opłaty przekształceniowej OFE w IKE, sprzedaży częstotliwości telekomunikacyjnych dla łączności 5G oraz sprzedaży praw do emisji CO2 (ale uwaga: przekształcenie OFE w IKE odłożono w czasie, a aukcja 5G została odwołana).
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Czy to już nie za dużo, choć po ubiegłym roku - według wstępnych danych GUS - polski dług publiczny wynosił 46 proc. PKB? Teraz spór dotyczy tego, czy przekroczy próg ostrożnościowy 55 proc. PKB, co oznaczałoby dla budżetu na kolejny rok bardzo duże obostrzenia? Ale nie tylko. Oznaczałoby duże ryzyko, gdyby doszło do kolejnej fali kryzysu.
- W USA łącznie program może podchodzić pod 15 proc. PKB, nasz program to jakieś 11,3-13 proc. PKB, z czego 6,5 proc. PKB to bezpośrednia pomoc, 4,8 proc. PKB to instrumenty płynnościowe, a reszta - nowe elementy, np. z BGK. Ale dolar jest podstawową waluta rezerwową, a my nie jesteśmy Ameryką. Na razie złoty bardzo dobrze znosi tak duże "łagodzenie ilościowe", NBP zapewnia stabilność rynku długu, zarządzanie płynnością w sektorze bankowym, nie pozwala zagranicy na łatwe granie przeciwko złotemu. Jednak nie można postępować jakby jutra nie było. Pandemia może wracać. Warto zostawić miejsce na przyszłość i na później. Dodruk pieniądza przez NBP nie zwalnia nas z odpowiedzialności za nasze długi - mówi Rafał Benecki.
Przy ważeniu potrzeb z gospodarczymi skutkami pandemii politycy muszą bardzo uważać, czy nie pójdą za daleko. Te wszystkie długi ktoś będzie jednak musiał kiedyś spłacić. Tylko USA korzystając ze swej mocarstwowej pozycji mogą dyskutować, czy nie wypowiedzieć spłaty zadłużenia wobec Chin. W przypadku Polski takie rozważania oznaczałaby bankructwo.
Jacek Ramotowski