Drogie made in China!
Gospodarka chińska przypomina Titanica. Zachwyca wskaźnikami ekonomicznymi, dynamicznymi zmianami, możliwościami oraz kapitałem, ale ma jedną wadę konstrukcyjną - jest słabo sterowalna i brak jej warstwy instytucjonalnej, charakterystycznej dla typowej gospodarki rynkowej.
Widać już gołym okiem, że obowiązującego stanu rzeczy dłużej się nie da utrzymać, a prognozy ekonomiczne, choć nadal są zapierające dech w piersiach, to dokonuje się korekty ich po cichu, bez szczególnego rozgłosu.
Drogie made in China
Dla instytucji finansowych i gospodarczych oraz dla ekspertów zagranicznych jest jasne, że 11 proc. PKB, przez co najmniej najbliższe dwa lata nie jest możliwe do osiągnięcia, a jeśli nawet jest, to wyjdzie na zdrowie chińskiej gospodarce, jak nie będzie dążyć do tego celu za wszelką cenę. W ocenie ostatniego raportu OECD należy się spodziewać spadku PKB do 9-9,5 proc. Gospodarkę Chin napędza eksport i wzrost popytu krajowego. Zwiększająca się konsumpcja niechybnie prowadzi do wzrostu cen i presji inflacyjnej. Sprzyja temu fantazja ułańska chińskich banków udzielających kredytów prawie każdemu, kto się po nie zgłosi. Sytuacji takiej dłużej nie mógł tolerować bank centralny Chin, który w maju bieżącego roku podniósł stopy rezerw obowiązkowych o pół procenta do poziomu 16,5 proc., czyniąc je jednymi z najwyższych na świecie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że to już była czwarta podwyżka w tym roku, a w ubiegłym roku czynił tak aż 10 razy. W efekcie ostatniej podwyżki stóp indeksy na giełdach w Szanghaju i Shenzhen spadły w jednej chwili o 8 proc. Stało się jasne dla wszystkich, że chińska gospodarka jest spekulacyjna, bez mocnych fundamentów, z rozdętym popytem konsumpcyjnym, który w jednej chwili może się skończyć.
Spokoju jednak na rynku nie ma. Dobra koniunktura przyczyniła się do wzrostu u Chińczyków świadomości pracowniczej i rynkowej. Płace rosną od 2006 r. z roku na rok od kilkunastu do kilkudziesięciu procent rocznie w zależności od branży i szczebla. Choć migracja zarobkowa tanich pracowników wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie 20-30 mln osób rocznie, to jak podkreśla Robert Zagórski, prezes VTS Group, spółki produkującej w Chinach urządzenia klimatyzacyjne, coraz trudniej znaleźć wykwalifikowanego pracownika, który pracowałby za wynagrodzenie niższe niż taki sam pochodzący z bogatych regionów. ? A gdy już się takiego pracownika znajdzie, to problem jest z nastawieniem. Brak jest otwartości na nowe technologie, jak chociażby odzysk energii oraz umiejętność posługiwania się komputerem w codziennej pracy ? informuje Robert Zagórski.
Według raportu firmy Manpower, światowego lidera w zakresie doradztwa personalnego, w Chinach brak jest rąk do pracy. W 2008 r. najbardziej poszukiwani na chińskim rynku pracy są technicy. Kolejne miejsca zajmują przedstawiciel handlowy, menedżerowie średniego szczebla, specjaliści od sprzedaży, operatorzy maszyn, inżynierowie, pracownicy produkcji, wykwalifikowani robotnicy (elektrycy, stolarze, cieśle, spawacze). Tendencja ta utrzymuje się od dwóch lat i narasta. Przyczyną tego stanu ? według specjalistów Manpower ? jest to, iż same firmy nie prowadzą szkoleń oraz nie ma właściwej wymiany informacji między rynkiem pracy a systemem edukacji, a zwłaszcza brak jest odpowiednich programów edukacyjnych.
W Chinach obok PKB rośnie wszystko. Koszty produkcji wzrosły w ciągu ostatniego roku o blisko 20 proc. Do wzrostu przyczyniła się przede wszystkim inflacja, która spadła z 8,4 proc. w kwietniu ? według Banku Ludowego Chin ? do 7,7 proc. w maju, zaś w okresie pierwszych pięciu miesięcy była na średnim poziomie 8,1 proc. Należy jednak spodziewać się jej wzrostu, kiedy ostatecznie zostaną policzone straty po powodziach w środkowych Chinach. Jak podkreślają eksperci, choć nie będą to zmiany dramatyczne, to i tak rynek realnie odczuje jej wzrost. Już teraz najdotkliwiej odczuwają to firmy, w których produkcja nie jest zbyt skomplikowana, jest nisko nakładowa kapitałowo, a głównym jej elementem jest praca najemna. Najlepiej powodzi się przedsiębiorstwom z branży wnoszącej największą wartość dodaną. W odpowiedzi na kilkudziesięcioprocentowy wzrost kosztów pracy, firmy zagraniczne jak i chińskie przenoszą swoją produkcję w głąb Państwa Środka, gdzie koszty te są o 30 i więcej procent niższe. Nie brak też i takich firm, które lokują swoje przedsięwzięcia w Wietnamie.
Dodatkowo temperaturę i niepokój na rynku podnoszą okoliczności globalne. Wzrost cen ropy na światowych rynkach odbija się i na gospodarce chińskiej. Choć Chiny ropę sprowadzają w 80 proc. z krajów Afryki Środkowej i Zachodniej, Bliskiego Wschodu oraz Azji Południowo-Wschodniej, to na rząd w Pekinie padł blady strach, gdy społeczność międzynarodowa zaczęła naciskać na Pekin, by ten zaprzestał administracyjnie kształtować ceny paliw na własnym rynku. Przy cenie obecnie ponad 140 dolarów trudno utrzymać spokojne myśli, zwłaszcza że chińska gospodarka, jak nigdy wcześniej, potrzebuje nieograniczonego dostępu do ropy, by utrzymać tempo rozwoju na niezmienionym poziomie. I bynajmniej nie dlatego, że celem rządu jest by Chiny stały się w ciągu 20 lat potęgą równą USA, ale głównie z powodu zaniedbań i opóźnień w reformie w warstwie strukturalno-instytucjonalnej gospodarki.
Rząd chcąc przeciwdziałać zagrożeniom związanym ze wzrostem cen ropy, jako jedyny kraj na świecie podniósł o 18 proc. cenę detaliczną benzyny i diesla, licząc na złagodzenie popytu. Jedynym efektem tej decyzji, jak na razie jest to, że przyczyniła się ona do spadku cen ropy na światowych rynkach. W ocenie analityków z Międzynarodowej Agencji Energii redukcja subsydiowania cen ropy przyczyni się do ukształtowania się w perspektywie długookresowej prawdziwego popytu i podaży, i zakończy sztuczne jego stymulowanie wśród konsumentów, choć w ujęciu krótkookresowym zmiany takie nie muszą być widoczne, a popyt może utrzymywać się wciąż na takim samym wysokim poziomie. Wzrost cen ku zadowoleniu rządu w Pekinie niczego nie zmienił.
Branże do wzięcia
Chiny nie rozwijają się jednakowo wszędzie. Przoduje, rzecz jasna, wybrzeże z wielkimi aglomeracjami jak Pekin, Tianjin, Szanghaj czy Kanton. Miasta większe i mniejsze położone w głębi kraju dotychczas niewiele skorzystały z dokonujących się reform, a w niektórych miejscach nie zmieniło się wiele albo nic. A w nich właśnie jest cały przemysł Chin, który jest zacofany i niedoinwestowany. Rząd w Pekinie zdecydował o otwarciu tych miejsc na inwestycje zagraniczne oraz samemu też podjął kroki mające na celu modernizację, budowę i rozbudowę infrastruktury. Chińska Państwowa Komisja ds. Reformy i Rozwoju ogłosiła pod koniec czerwca, iż w tym roku zachodnie regiony Chin otrzymają ponad 64 mld dolarów na rozwój. Łącznie będzie to 10 projektów obejmujących budowę nowych linii kolejowych, autostrad, rozbudowę i budowę nowych lotnisk. Inwestycje obejmą także budowę nowych elektrowni wodnych, ropociągów i gazociągów, modernizację kopalń węgla oraz restrukturyzację przedsiębiorstw użyteczności publicznej. W 2007 r. rząd rozpoczął 92 takie projekty w zachodniej części kraju, na łączną sumę 1,3 tryliona juanów (157 mld dolarów).
Jednocześnie rząd podjął kroki legislacyjne zmierzające do otwarcia dotychczas niedostępnych branż, takich jak lotnicza i samochodowa oraz opracował ramy współpracy z inwestorami zagranicznymi w sektorach IT, telekomunikacji i technologii mobilnych oraz biotechnologii.
W styczniu rząd ogłosił otwarcie branży lotniczej dla inwestorów zagranicznych, a na przełomie kwietnia i maja przedstawił tego warunki. Pod koniec maja chiński rząd zapowiedział wprowadzenie przepisów zezwalających na większe inwestowanie zagranicznych producentów samochodów w chińskie przedsiębiorstwa przemysłu samochodowego. Obecnie inwestor zagraniczny w ramach joint venture w zakresie produkcji samochodów nie może mieć więcej niż 50 procentów udziałów. Rząd centralny od ponad roku prowadzi politykę liberalizacji prawa w tym zakresie. W 2007 r. zostały zniesione limity w zakresie pakietu udziałów dla joint venture, których przedmiotem jest produkcja motocykli i silników do samochodów, motocykli oraz skuterów. Po zmianie przepisów dopuszczalne będzie posiadanie większościowego pakietu udziałów przez inwestora zagranicznego. Nowe prawo wejdzie w życie jesienią tego roku.
Zdaniem specjalistów otwarcie chińskiego przemysłu lotniczego czy samochodowego na inwestorów zagranicznych to bardzo ważny krok, bowiem tym razem rząd w Pekinie zdecydował się skierować procesy modernizacyjne i restrukturyzacyjne w strategiczną gałąź przemysłu ? dotychczas zamkniętą ? i na obszary odległe od ważnych centrów biznesu.
? To jest w pełni zrozumiałe ? mówi Sylwester Szafarz, dyrektor generalny Polsko-Chińskiej Izby Gospodarczej ? ponieważ tradycyjne miejsca atrakcyjne do inwestowania, takie jak Kanton, Szanghaj, Shenzhen są już mocno nasycone. Między zagranicznymi firmami toczy się walka o zdobycie miejsca w tych miastach lub ich okolicach. Chińczycy przebierają w ofertach, bez żalu odrzucając skromne propozycje. Mimo przesycenia Państwo Środka nadal potrzebuje kapitału i technologii, gdyż w Chinach nie brakuje uprzemysłowionych obszarów, ale zacofanych.
Szerokie otwarcie chińskiego przemysłu lotniczego na zagranicznych inwestorów ma zapobiec upadkowi ogromnej branży. Ta właśnie świadomość oraz chęć urwania swojego kawałka tortu w światowym przemyśle lotniczym zmusiła ? zdaniem Szafarza ? rząd w Pekinie do podjęcia takiej decyzji.
Inwestycje w branżę lotniczą czy samochodową należą do kategorii inwestycji kapitałochłonnych i wieloobszarowych. Obecność dużego kapitału, według zamysłu władzy centralnej, ma przyciągnąć za sobą do tych rejonów małych oraz średnich inwestorów i tchnąć życie w uśpionych regionach. Poza tym władza nie ukrywa, że najlepiej gdyby były to firmy niosące z sobą technologię, bowiem te pociągną za sobą łańcuch kooperantów i dostawców, a lokalne chińskie firmy otworzą się na współpracę, co będzie z korzyścią dla obu stron.
Niestety mimo wielu zmian w różnych sektorach nadal poza ich obszarem pozostają chińskie banki, instytucje finansowe oraz rynek kapitałowy. Jedyną widoczną reformą w tej sferze była dokonana w ostatnich dniach przez bank centralny Chin rewaluacja dolara względem juana.
Przyczajony tygrys i ukryty smok
Obecnie Chiny dokonują transformacji swojej gospodarki z surowcowej w industrialną. Chińczycy są świadomi, że nie jest to wcale proces ani łatwy, ani też nie da się go przeprowadzić szybko. Nie brak opinii zarówno po stronie chińskich, jak i zagranicznych ekonomistów oraz analityków, że jest to obecnie doskonała okazja, by bez szczególnego wysiłku i wyrzeczeń schłodzić chińską gospodarkę i jednocześnie wyeliminować z rynku wszelkie sztuczne mechanizmy oraz administracyjne wpływy.
Rząd doskonale rozumie, że obecna sytuacja sprzyja bardziej spekulacji niż racjonalności. Jest też świadom konieczności zmian, których należy dokonać, ale bez gwałtownych ruchów. Bowiem obawia się, że wszelkie nieprzemyślane decyzje mogą przyczynić się do utraty konkurencyjności gospodarki i odpływu kapitału do sąsiednich państw, a zwłaszcza do Indii, Wietnamu czy Rosji. Nie należy się spodziewać, że rząd ogłosi to oficjalnym komunikatem. Prędzej będzie jak przyczajony tygrys i ukryty smok. Obawa, że wszelkie niepoprawne ekonomicznie komunikaty mogą spowodować zmiany w koniunkturze hamuje odwagę. W kraju takim jak Chiny, gdzie połowa obywateli gra na giełdzie reakcja na taką informację mogłaby wywołać lawinę sprzedaży akcji na giełdach w Szanghaju i Shenzhen oraz destabilizację rynku jako całości. Ponadto obnażyłaby słabe instytucje i mechanizmy rynkowe, co podważyłoby kreowany wizerunek najprężniejszego kraju na świecie. Lepszym sposobem jest nic nie mówić a robić swoje, a dyskusję toczyć na poziomie eksperckim.
Chińczycy jednak doskonale wiedzą, że koszty produkcji w Chinach i tak są dwukrotnie niższe niż w USA czy UE i są nadal atrakcyjne dla inwestorów. Potwierdzają to dane. Od stycznia do maja wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych osiągnęła blisko 43 mld dolarów. Niższy zaś wzrost PKB i ewentualny wzrost inflacji jest zjawiskiem krótkookresowym, który nie wyznacza trendu długookresowego. Ten natomiast wyznacza potencjał chińskiej gospodarki, która choć zwalnia, to po to, by przyspieszyć.
JACEK STRZELECKI