Ekonomiści nie wierzą w rozłam

Inwestorzy nie przejmują się tarciami w koalicji. Do czasu. Już niedługo pełną parą ruszą prace nad budżetem. To będzie test jej trwałości.

Wicepremier Andrzej Lepper upiera się, by zdymisjonować Wojciecha Mojzesowicza, szefa komisji rolnictwa. Wczoraj zapewniał jednak, że nie oznacza to zerwania koalicji.

- Absolutnie nie - podkreśla szef Samoobrony. Tymczasem premier Jarosław Kaczyński nie widzi podstaw do dymisji.

Żaba na deser

Rynki finansowe nie przejęły się sytuacją wewnątrz koalicji (w weekend przedstawiciele PiS zagrozili, że jeśli Samoobrona zagłosuje za odwołaniem Mojzesowicza wraz z opozycją, oznaczać to będzie koniec koalicji i nowe wybory).

- Patrząc na to, co działo się na rynkach obligacji i złotego, inwestorzy nie przejęli się potencjalnym ryzykiem rozpadu koalicji. Jest zbyt wcześnie, by dyskontować ryzyko przedterminowych wyborów. I nikt tego nie robi - relacjonuje Marcin Bilbin, analityk Pekao.

Reklama

To, dlaczego inwestorzy się nie przestraszyli, tłumaczy Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH.

- Rynek przestał podniecać się takimi rzeczami, bo tego typu informacje pojawiają się co chwilę. Ostatnio mamy bardzo dużo szumu medialnego - uważa ekonomista Banku BPH. Jego zdaniem, Samoobrona tylko straszy rozpadem koalicji.

- Rynek nie będzie reagował na tego typu informacje, lecz tylko na fakty. Choć oczywiście polityka nie jest tym, co wspiera sytuację na naszym rynku - dodaje Ryszard Petru.

Podczas ogłoszenia utworzenia koalicji z PSL-Piastem premier Jarosław Kaczyński wyraził nadzieję, że spór w kwestii szefa komisji rolnictwa nie zagraża koalicji. Kilkadziesiąt minut później Andrzej Lepper stwierdził, że to nie Samoobrona rozpętała sprawę. - Tylko PiS. Niech więc teraz PiS połknie tę żabę - stwierdził Andrzej Lepper.

Budżet prawdy

Ekonomiści przypominają jednak, że słowne przepychanki nie są w naszej rzeczywistości politycznej niczym nowym. Dopóki nie stoją za nimi konkretne działania - wszystko mieści się w polskiej normie. O rzeczywistym klimacie, jaki panuje w koalicji, dowiemy się więcej we wrześniu. Od początku jej istnienia ekonomiści zwracali bowiem uwagę, że prawdziwym probierzem jej trwałości będzie budżet na 2007 r. Rząd musi go przyjąć do końca września. Wczorajsza "Rzeczpospolita" doniosła, iż poszczególne resorty chcą zwiększyć wydatki o 100 mld zł. Tymczasem resort finansów zapewnia, że tzw. kotwica budżetowa, czyli nieprzekraczalny, 30-miliardowy poziom deficytu budżetowego, pozostaje priorytetem rządu. Tego poziomu nie mogą zmienić także posłowie. Aby więc spełnić oczekiwania jednego ministra, trzeba zabrać innemu, co będzie prowadzić do dalszych napięć w rządzie.

- Jeśli spełni się taki scenariusz i rząd nie zrealizuje planów poszczególnych partii, może to oznaczać wojnę wewnątrz rządu, ewentualny rozpad koalicji i to, czego rynki nie lubią - nowe wybory - uważa Katarzyna Zajdel-Kurowska, główna ekonomistka Banku Handlowego.

Bartosz Krzyżaniak

Puls Biznesu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »