Energetyka: Rozwód z węglem po niemiecku
W debacie o przyjęciu przez Polskę neutralności klimatycznej do 2050 r. i - w konsekwencji - wygaszaniu górnictwa węglowego warto zwracać uwagę, jak robią to Niemcy, którzy dotychczas także byli wielkimi trucicielami na mapie Europy.
W Niemczech zapadła klamka w sprawie końca ery węgla w energetyce. Ostatnie kopalnie węgla kamiennego zamknięto tam w 2018 r. Teraz władze federalne oraz czterech krajów związkowych porozumiały się w sprawie wygaszenia wydobycia węgla brunatnego, który dotychczas był niezwykle ważnym paliwem dla niemieckiej energetyki. Pozyskiwany głównie we wschodnich Niemczech (Łużyce) był - w połączeniu z blisko zlokalizowanymi elektrowniami (węgla brunatnego nie można daleko transportować) - istotną częścią lokalnych gospodarek landowych, lecz także powodował ogromne szkody środowiskowe oraz emisje zanieczyszczeń (CO2).
Unijna polityka klimatyczna wskazuje, że Polskę także czeka podobny proces odchodzenia od "czarnego złota", więc zamiast propagandowo zapewniać górników, że "węgla mamy na 200 lat", warto przyjrzeć się, w jaki sposób i jakim kosztem od tego surowca odchodzą Niemcy, aby nie popełnić głupich błędów i rozłożoną na wiele lat operację przeprowadzić z zachowaniem spokoju społecznego i bez negatywnych konsekwencji dla gospodarki. Pod względem roli węgla w energetyce mamy z Niemcami wiele podobieństw, choć na pierwszy rzut oka jest inaczej, a naszego zachodniego sąsiada mało kto kojarzy z mocnym truciem klimatu.
U nas nadal z węgla produkujemy ok. 80 proc. energii. Dla porównania w Niemczech, gdzie dynamicznie rozwinęły się OZE, ten wskaźnik wynosi około 30 proc. Tylko i aż. Bo biorąc pod uwagę ilość spalanego surowca mają zbliżoną sytuację do Polski. Do swoich elektrowni opalanych węglem kamiennym, które nadal pracują, potrzebują rocznie ok. 40 mln ton surowca, który aktualnie już w całości importują. I świat się jakoś nie zawalił, nikt nie rozdziera szat z powodu zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego. Zatem przykład niemiecki dowodzi, że elektrownie węglowe mogą działać na surowcu importowanym. Zresztą w Polsce także tak się częściowo dzieje, bowiem bijemy rekordy w imporcie węgla, głównie z kierunku wschodniego.
Warto zastanowić się, pod względem opłacalności, nad sensem dalszego długoterminowego wydobycia węgla w Polsce, gdzie z jednej strony mamy rosnące koszty osobowe (ostatnie lata to festiwal podwyżek w spółkach górniczych), a z drugiej sięganie po coraz głębsze złoża, w coraz trudniejszych warunkach geologicznych, z coraz większym zagrożeniem metanowym, zatem dla życia i zdrowia górników. Tymczasem węgiel można sprowadzać w konkurencyjnych cenach, nie tylko koleją z Rosji, ale także do naszych portów. Wzbudzający tyle politycznych emocji popyt na rosyjski węgiel wynika z tego, że jest cenowo konkurencyjny, i to z kilku powodów. W Rosji działają nie tylko kopalnie głębinowe węgla kamiennego, ale także odkrywkowe, skąd relatywnie tanio pozyskuje się surowiec. Druga sprawa to logistyka. Węgiel dociera koleją na przejścia graniczne w Polsce relatywnie tanio, z dotowanych przewozów, bo w Rosji gospodarka, w szczególności surowcowa, jest powiązana z polityką, dlatego czysty rachunek ekonomiczny schodzi tam na drugi plan.
Obecnie mamy w kraju wielkie oburzenie górników, którzy chcą nawet blokować tory na przejściach granicznych, aby zatrzymać importowany węgiel. Jednak z rachunku ekonomicznego wynika, że stoją oni na przegranej pozycji, tym bardziej, że od lat mówi się w konieczności wzrostu wydajności w polskim górnictwie i jest to wołanie na puszczy. Zatem krajowe kopalnie skazane będą na powolne zamykanie.
Koszty odejścia od wydobycia węgla są ogromne, nie tylko społeczne, ale i finansowe. Niemcy ustalili, że rekompensaty dla krajów związkowych z tego tytułu wyniosą aż 40 mld euro. To są kwoty do udźwignięcia tylko przez bardzo bogatą gospodarkę, a my cały czas jesteśmy jeszcze na dorobku. Dlatego pozostaje nam liczyć na środki unijne, które otrzymamy w zamian za zaakceptowanie unijnego celu neutralności klimatycznej do 2050 r. A będzie tego niemało, bo z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji mamy otrzymać, jak nieoficjalnie donosi "Dziennik Gazeta Prawna", najwięcej ze wszystkich państw - 2 mld euro, a razem z innymi środkami na wsparcie transformacji energetycznej byłoby to blisko 25 mld euro.
Niemniej będzie to trudna decyzja polityczna, bo na razie twardo trzymamy się przy węglu i fundujemy sobie najdroższą energię w porównaniu z sąsiadami - z grubsza o 20 proc. Oznacza to ni mniej ni więcej, że spada konkurencyjność naszej gospodarki, a różnica cen powoduje wzrost importu tańszej energii - pod tym względem w zeszłym roku ustanowiliśmy rekord.
Co prawda, przez najbliższe dwie dekady udział węgla jako źródła energii ma u nas systematycznie spadać na rzecz OZE (głównie farmy wiatrowe) oraz atomu (o ile zostanie wybudowana elektrownia atomowa). Jednak jak na razie rząd zakłada, że przez ten okres będziemy spalać tyle samo węgla, co do tej pory, więc faktycznie o dekarbonizacji naszej gospodarki nie będzie mowy. I taki scenariusz jest nie do utrzymania, jeśli chcemy zaakceptować unijny cel neutralności klimatycznej.
Ważne jest zrozumienie, szczególnie wśród górników, że nikt przy tym nie mówi o zamykaniu kopalń i elektrowni węglowych na wyścigi. W Niemczech odejście od energetyki węglowej również nie jest szybkie, bo byłoby po prostu niemożliwe. To długotrwały proces - ma zostać zamknięty tam dopiero w 2038 r. I z tego także powinniśmy wziąć przykład, aby rozpisać nasz plan na dekady do 2050 r. I aby nie majstrował przy tym każdy kolejny parlament i rząd, który będzie chciał utrzymać się przy władzy, łudząc 4 mln wyborców na Śląsku, że wszystko da się odwrócić i fedrować do końca świata albo o jeden dzień dłużej.
Jeśli rozsądnie zaplanujemy rozłożone w czasie odejście od węgla, czerpiąc z europejskich wzorów, a także funduszy, to o Polsce szybko przestanie się mówić jako o głównym hamulcowym walki o klimat w Europie i wskazywać jako głównego winnego emisji CO2. Choć kominy elektrowni jeszcze przez wiele lat będą kopcić.
Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze