Enion chce się wymigać od odszkodowań
Koncern energetyczny Enion opracował szczegółową instrukcję co robić, by zniechęcić klientów ubiegających się o rekompensatę za brak prądu - donosi "Gazeta Wyborcza".
Rejon objęty styczniowym kataklizmem na Śląsku i w Małopolsce obsługuje Enion, określający siebie "firmą pełną energii". Gdy zaczęły spływać wnioski o rekompensaty wyliczono, że na same bonifikaty potrzeba 1,2-1,3 mln zł. Dotąd nie wypłacono ani złotówki.
Urząd Regulacji Energetyki bada właśnie wewnętrzną instrukcję Enionu jak odpowiadać na podania klientów, by opóźnić wypłatę. Instrukcja ma 11 stron, a jej idea zawiera się w stwierdzeniu: niech wędruje od Annasza do Kajfasza.
Jak donosi "Rzeczpospolita", od jutra wchodzi w życie nowelizacja prawa energetycznego (DzU nr 21, poz. 104), zgodnie z którą odbiorcy indywidualni mogą liczyć na odszkodowanie w wysokości nawet 5 tys. zł za straty wynikłe z ograniczenia dostaw energii, jeśli brak prądu był wynikiem działań lub zaniedbań dostawcy energii.
Tymczasem już prawie dwa miesiące trwa śledztwo w sprawie awarii prądu z połowy stycznia. Z powodu śnieżyc niektórzy nie mieli wówczas energii nawet przez kilka tygodni. URE tłumaczy, że kontrole są skomplikowane, śledztwa trudne, więc opóźnienia muszą być.
Z kolei nadzorujący prace urzędu wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak umywa ręce i nawet nie myśli o tym, żeby mobilizować urzędników. Twierdzi, że URE jest niezależne.
Problem w tym, że według wstępnych zapowiedzi, pierwsze wyniki kontroli miały być znane już miesiąc temu. Czekają na nie wszyscy poszkodowani w trakcie ostatnich awarii prądu. Jeżeli okaże się, że zawiniła nie pogoda, a zakłady energetyczne, będzie można domagać się sporych odszkodowań.