Euro 2012: etaty dla swoich
Lada dzień powstaną dwie spółki, które zajmą się organizacją mistrzostw Euro 2012. Ekonomiści ostrzegają, że zasiądą w nich nie spece od sportu, ale politycy, którzy wraz z wyborami tracą pracę - pisze gazeta "Metro". To rozwiązanie krytykują przedsiębiorcy i ekonomiści.
- Bez tych przepisów nie zdążymy zorganizować Euro 2012 - grzmiał prezydent Lech Kaczyński, podpisując dwa tygodnie temu specustawę o powołaniu do życia spółek już dziś nazywanych "piłkarskimi". Mają one odpowiadać za przygotowanie, wykonywanie i nadzorowanie wszystkich prac związanych z mistrzostwami Europy. Tylko one będą mogły korzystać z szybkiej ścieżki, np. gdy zaczną gonić terminy, wyłonią wykonawcę jakiejś budowy bez przetargu - przypomina "Metro".
Konfederacja Pracodawców Polskich uważa np., że firmy prywatne realizują inwestycje szybciej i taniej niż spółki publiczne. Dlaczego? Ekonomiści niepokoją się, że zgodnie z polską "tradycją" do zarządu tych spółek trafią nie fachowcy, ale sympatycy osób przy władzy.
- Spółki skarbu państwa to luksusowy przyczółek dla zaplecza partii, która akurat rządzi. Taka spiżarnia dla zaufanych. W przypadku Euro będzie identycznie - mówi Andrzej Sadowski, wiceszef Centrum im. Adama Smitha.
Ostrzejszych słów używa Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Zarządu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
- Sam pomysł powoływania spółek do mistrzostw jest chory. Przywileje związane m.in. z uproszczonymi przetargami powinny dostać wszystkie samorządy, na których terenie mają być rozgrywane zawody. A tak w specspółkach znajdą się ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia o budowie stadionów, dróg czy ogólnie o sporcie - uważa.
A chętnych do pracy w spółkach na pewno nie zabraknie. Po wyborach stanowiska może stracić kilka tysięcy osób, które teraz są zatrudnione w ministerstwach i agendach im podległych.