Europejska zielona rewolucja: Kto zyska, kto straci?
Pakiet legislacyjny "Fit for 55" zaproponowany przez Komisję Europejską ma być kluczowym narzędziem do realizacji założeń Europejskiego Zielonego Ładu. Zgodnie z nim do 2040 roku Europa ma się stać pierwszym kontynentem neutralnym klimatycznie. Komisja Europejska wrzuca najwyższy bieg, ale ogromnym kosztem obywateli państw członkowskich UE.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Ocena założeń "Fit for 55" przedstawionych 14 lipca tego roku niemal we wszystkich krajach członkowskich UE jest - mimo optymizmu administracji brukselskiej - niezwykle krytyczna. Proces legislacyjny będzie trwał do końca 2023 roku i cała nadzieja na możliwe zasadnicze zmiany.
"Niestety trzeba sobie jasno powiedzieć: jeśli będą realizowane ambitne klimatyczne pomysły, to Polacy będą coraz więcej płacić za energię z roku na roku, a polska gospodarka z roku na rok będzie tracić konkurencyjność. To jest cena zielonej rewolucji" - stwierdził szef Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński.
"Oczekiwania spółek energetycznych co do podwyżek cen prądu zostaną określone przez same spółki we wnioskach taryfowych do Urzędu Regulacji Energetyki. Spółki prawa handlowego nie mogą dokładać do swojego biznesu, muszą też inwestować, żeby w przyszłości ceny energii mogły być niższe. Nieuchronna logika jest taka, że ten wzrost cen musi nastąpić" - powiedział wicepremier Jacek Sasin dziennikarzom na Forum Ekonomicznym w Karpaczu w tym roku.
Polski sektor elektroenergetyczny jest zjednoczony wokół postulatu rewizji pakietu "Fit for 55". Liczy zwłaszcza na reformę pozwoleń na emisję CO2 oraz wsparcie budowy elektrowni gazowych. Z propozycji "Fit for 55" niestety wynika, że po likwidacji energetyki węglowej szybko przyjdzie kolej na gazową. Tymczasem polscy menedżerowie są zgodni - te elektrownie są konieczne, a ich budowa wymaga systemowego wsparcia. Ważna jest reforma systemu handlu uprawnień do emisji (EU ETS). Polskie firmy z sektorów energetycznych i energochłonnych kupują uprawnienia za granicą nabijając budżety innych państw. Z puli polskiej mamy za mało uprawnień. Cały EU ETS i handel uprawnieniami to czysto spekulacyjny instrument finansowy o znaczeniu politycznym. - ETS nie powinien być opłatą giełdową, nie powinien występować na giełdzie. Powinien być opłatą środowiskową i kontrolowaną. Przy rosnącej cenie uprawnień do emisji CO2 nie ma szans na wybudowanie nowych aktywów - uważa prezes Taurona Artur Michałowski.
Niektórzy polscy politycy i menadżerowie podkreślają, że kluczem powodzenia transformacji w energetyce jest właśnie reforma systemu handlu pozwoleń na emisje.
Tymczasem wiceprzewodniczący UE ds. Zielonego Ładu Frans Timmermans i kreator pakietu "Fit for 55" w Parlamencie Europejskim wyraził radość, że ceny ETS tak rosną. Wprawdzie to one przekładają się bezpośrednio na drastycznie rosnące ceny energii, które podczas pandemii w Europie wzrosły trzykrotnie. Ale im droższe ceny pozwoleń na emisję, tym szybciej zostaną wyeliminowane paliwa kopalne.
Pakiet "Fit for 55" powinien gwarantować ekonomikę projektów gazowych w dłuższej perspektywie. Tyle że najwyraźniej Frans Timmermans ma wręcz przeciwne zamiary - dekarbonizacja ma dotyczyć nie tylko ropy naftowej, ale także gazu. Jeśli zdoła te zamiary przeforsować - miliardowe inwestycje w gaz wkrótce okażą się chybione. Włącznie z Nord Stream 2. Na co więc liczą Rosjanie? - można spytać. Na to, że są kraje w UE, które nie odejdą od gazu tak szybko, jak przewiduje projekt pakietu. Na przykład Niemcy, Austria czy Węgry. Z prostego powodu - wciąż nie ma technologii na masowe magazynowanie energii wyprodukowanej przez odnawialne źródła energii. Podstawowe prawa fizyki sprawiają, że opracowanie takiej technologii jest wciąż w powijakach. Wiedzą to nie tylko w Moskwie, także w Chinach, a także w Stanach Zjednoczonych.
Kluczowe tezy pakietu "Fit for 55" dotyczące energii zakładają, że jej konsumpcja już w 2030 roku ma być w połowie oparta na źródłach odnawialnych (OZE). Z końcem dekady zostanie ograniczona produkcja z węgla, a w 2035 roku z gazu ziemnego. Całkowite wyłączenie korzystania z paliw kopalnych/węglowodorów w celach energetycznych i przemysłowych ma nastąpić w 2040 roku. Te założenia są jednak wynikiem braku realizmu. Bardzo wielu menedżerów niemieckich uznaję, że energetyka gazowa jest wprawdzie niezbędna tylko na okres przejściowy, ale ten okres będzie trwać kilka dekad.
Jednym z najważniejszych obszarów, które obejmie dekarbonizacja, jest sektor transportu. W tym obszarze najważniejszym postulatem jest zobowiązanie koncernów motoryzacyjnych do obniżenia (względem 2021 r.) emisji w nowych samochodach osobowych o 55 proc. i o 50 proc. w dostawczych już od 2030 r. Od 2035 r. redukcja emisji w obu grupach ma wynieść 100 proc. W praktyce oznacza to zakaz rejestracji nowych samochodów spalinowych w państwach członkowskich UE. Rejestrowane nowe samochody mają mieć napęd elektryczny lub wodorowy.
Ambicje Komisji Europejskiej są zbudowane na teoriach klimatologii i na jej zaleceniach. To jedna strona medalu. Druga strona to polityczne, gospodarcze i społeczne realia. Do 2023 roku musi z nimi zmierzyć się UE jako instytucja i jako wspólnota państw narodowych. Muszą także zdać sobie z nich sprawę obywatele tych państw. Nawet ci, którzy gorąco wierzą w słuszność i konieczność jak najszybszego wprowadzenia gospodarki zeroemisyjnej. Prawdopodobnie założenia pakietu "Fit for 55" trzeba będzie do tych realiów dostosować, zwłaszcza że ludzie w kolejnych państwach członkowskich zaczynają protestować przeciwko rosnącym cenom energii. Jednocześnie w ożywieniu gospodarczym po pandemii drożeją też węgiel i gaz jako surowce energetyczne. Choć gaz nie tylko z tego powodu, także dlatego, że jest narzędziem geopolitycznej presji Kremla.
W Parlamencie Europejskim 14 września w debacie na temat pakietu "Fit for 55" większość europosłów - nawet Zieloni - wypowiadała się co najmniej ostrożnie, podkreślając, że obniżka emisji gazów cieplarnianych nie może odbywać się kosztem obywateli i gospodarki.
Realizacja pakietu "Fit for 55" będzie wymagała głębokiej reformy całej gospodarki, co będzie mieć bezpośrednie przełożenie na wydatki gospodarstw domowych. Spalanie węgla, ropy i gazu musi coraz więcej kosztować, twierdzą zwolennicy reformy, jeśli chcemy zapewnić naszym dzieciom dobrą przyszłość. Do 2050 roku wspólnota ma być neutralna dla klimatu - mamy emitować tylko tyle gazów cieplarniach, ile da się pochłonąć przez lasy i użytki zielone. Do tego w 2030 roku 40 proc. energii ma być produkowanych ze źródeł odnawialnych. To o 8 punktów proc. więcej niż obecnie obowiązujący cel. By pomóc obywatelom w poniesieniu kosztów tej reformy, ma powstać Społeczny Fundusz Klimatyczny. Jego zasoby mają pochodzić z kwoty stanowiącej 25 proc. przewidywanych wpływów z handlu emisjami paliw dla budownictwa i transportu drogowego - a więc z rozszerzonego systemu EU ETS.
W ostatnich tygodniach protesty przeciwko drogiej energii miały miejsce w Hiszpanii. Są pierwsze reakcje wystraszonych władz: rząd w Madrycie w połowie września wydał rozporządzenie obniżające rachunki za elektryczność o ponad 20 proc. przez redukcję stawek niektórych podatków obciążających produkcję prądu. Politycy, zarówno ci w Brukseli, jak i ci w państwach członkowskich UE, boją się powtórki z francuskiego buntu "żółtych kamizelek", tym razem na skalę europejską. W Niemczech Olaf Scholz, kandydat SPD i faworyt do objęcia stanowiska kanclerza po 16 latach rządów Angeli Merkel, opowiedział się za "umiarkowaniem" w walce ze zmianą klimatu.
Okazuje się, że zdania są podzielone w samej KE. W lipcu, gdy zaprezentowano pakiet "Fit for 55" aż jedna trzecia składu komisji wyraziła niezadowolenie i poprosiła o odnotowanie ich sprzeciwu w protokole. Sceptycy - wśród nich Valdis Dombrovskis (komisarz ds. handlu), Josep Borrell z Hiszpanii (polityka zagraniczna i bezpieczeństwo) i Thierry Breton (rynek wewnętrzny). Reprezentują oni największe ugrupowania polityczne Wspólnoty - chadeków z Europejskiej Partii Ludowej, socjaldemokratów z S&D i liberałów z Renew Europe - co zapowiada ostrą walkę w trakcie przyjmowania pakietu w Parlamencie Europejskim.
Realizacja tak radykalnych propozycji pakietu "Fit for 55" z gruntu zmieni życie każdego mieszkańca Europy. Chodzi o dwie propozycje: osiągnięcie wysokiej efektywności energetycznej, czyli zmniejszenie zużycia energii elektrycznej o 39 proc. oraz zwiększenie do 40 proc. udziału energii ze źródeł odnawialnych. I to w tempie błyskawicznym, bo w ciągu dziewięciu lat. Zapewne okaże się to szokiem, choć większość polityków UE zapewnia, że ekologiczny sposób na życie pozwoli poprawić nasze zdrowie, sprawić, że będziemy żyć w dobrostanie, spokojniej i bardziej świadomie. Co bardzo ważne - bez presji konsumpcyjnej. Niestety rezygnacja z konsumpcji to też rezygnacja z pewnych zdobyczy cywilizacyjnych.
Zmniejszenie zużycia energii elektrycznej o 39 proc. znaczy, że trzeba zrezygnować lub bardzo ograniczyć korzystanie z tego, co najbardziej energochłonne. To jeden z najważniejszych warunków przyszłej realizacji "Fit for 55". Wielu naukowców i ekspertów dowodzi, że najbardziej energochłonne jest posiadanie dzieci. Dla ratowania klimatu najlepiej więc zdecydować się na bezdzietność. Jest nas na świecie już około 7,5 miliarda, a wpływ tej masy ludzi na Ziemię jako planetę jest większy niż jakiegokolwiek innego żyjącego gatunku. Rosnąca o 80 milionów rocznie i o ponad 200 tys. dziennie ludzka populacja musi zostać ustabilizowana, a potem stopniowo zmniejszana. Wprawdzie wskaźnik dzietności w krajach UE jest najniższy na świecie, nie zapewnia nawet prostej zastępowalności pokoleń. Ale poza UE jest zupełnie inaczej. W Chinach rozważa się prawo rodzin do trzeciego dziecka. W wielu krajach Afryki na jedną kobietę przypada średnio sześcioro dzieci. Wysoka dzietność charakteryzuje kraje muzułmańskie. Tymczasem w Unii Europejskiej coraz bardziej popularny jest antynatalizm wynikający z programu klimatycznego. Posiadanie dzieci to intensywne, dodatkowe zużywanie energii. Treść jednego z opracowań antynatalistycznych autorstwa Setha Wynesa i Kimberly Nicholas ujawnił brytyjski dziennik "The Guardian".
Wynes i Niecholas wyliczyli, że rezygnacja z samochodu, to zmniejszenie emisji ekwiwalentu 2,4 ton CO2 rocznie na osobę. Rezygnacja z lotu transatlantyckiego w obie strony to mniej o 1,6 tony ekwiwalentu CO2. Jednak najważniejsza jest rezygnacja z posiadania dziecka: to mniej o prawie 59 ton emisji CO2 w ciągu jednego roku życia każdego z rodziców. Kwestia dzietność a ratowanie klimatu ma odniesienie do odpowiedzialności jednostkowej. Jeśli za emisje gazów cieplarnianych, które powodują ocieplenie klimatu odpowiedzialni są ludzie, to im mniej ludzi, tym mniej emisji. Komu więc zależy na ratowaniu życia na Planecie, powinien zachować reprodukcyjną wstrzemięźliwość i ograniczyć liczbę potomstwa. Najlepiej do zera. Kto ma choćby jedno dziecko - przyczynia się do katastrofy klimatycznej. Rezygnacja z potomka to rezygnacja z przyszłego konsumenta i emitenta gazów cieplarnianych. Oczywiście - w projekcie "Fit for 55" nie ma żądania bezdzietności. Argumenty antynatalistyczne pojawiają się w realu, w środowiskach ekologicznych, w liberalno-lewicowych organizacjach pozarządowych. Jako rodzaj presji lub modnego stylu życia.
Popularyzowane są też inne sposoby energooszczędności. Zamiast jeździć autem, trzeba przesiąść się na rower albo korzystać z komunikacji publicznej. Na dalsze podróże najbardziej polecane są energooszczędne koleje. To lepsze rozwiązanie niż elektryczne samochody, które jako masowy rodzaj mobilności nie są specjalnie polecane z powodu energooszczędności. Kolejne zmiany to rozwiązania energooszczędne w AGD i ich używanie w gospodarstwach domowych. Co do pralek - obowiązkowo trzeba prać w niższych temperaturach i w porach dnia, kiedy energia elektryczna jest tańsza (lub dostępna w przypadku posiadaczy paneli fotowoltaicznych). Zaleca się wracać do prania ręcznego. Dość często w programach informacyjnych poświęconych realizacji europejskiego Zielonego Ładu przypomina się, że zbyt dużo energii elektrycznej zużywają żelazka i odkurzacze. Dlatego "modowe" ekologiczne media często przekonują, że prasowanie nie jest konieczne, aby elegancko wyglądać. Odkurzać najlepiej jak najrzadziej, jak niegdyś można przecież zamiatać szczotką i ścierać kurze szmatką.
Być może nie będą w ogóle potrzebne lodówki - program "Fit for 55" przewiduje stopniowe, ale dość szybkie zmiany żywieniowe. Rezygnację z mięsa i nabiału oraz jajek. Mieszkańcy UE masowo powinni przejść na żywność roślinną, co ma znacznie poprawić ich stan zdrowia. Będzie to głównie żywność z upraw najbliżej miejsca zamieszkania, z ekologicznych upraw, bez nawozów sztucznych i chemicznych. Za to z ekologicznym certyfikatem, co niestety dodatkowo podniesie jej cenę. Z dokumentów "Fit for 55" wynika, że nie będzie masowego importu żywności z odległych kierunków z uwagi na rezygnację z napędu paliwowego (transport morski, drogowy i powietrzny). Owoce cytrusowe można będzie koleją dostarczać z południa Europy. Z bananami będzie gorzej, podobnie z kawą, kakao itp. Herbata - chyba z Gruzji albo z Nowego Jedwabnego Szlaku, też transportem kolejowym. Towary, jakie trzeba będzie importować zostaną obciążone "śladem węglowym" co dodatkowo podniesie ich cenę.
Dekarbonizacja komunikacji lotniczej i morskiej to zmiany również w turystyce. Podróże będziemy odbywać głównie koleją, choć nie można wykluczać ograniczeń z uwagi na efektywność energetyczną.
Jak powiedziała europosłanka PiS Anna Zalewska: - Rządy liczą, obywatele zaczęli się tym interesować i pytają. Pytają, o wzrost cen, bo to oni poniosą największy koszt. Koszt ambicji UE". Anna Zalewska przestrzega: - Unia musi zadbać, by ludzi nie dosięgło ubóstwo energetyczne. Już 50 mln obywateli UE żyje w ubóstwie energetycznym, a pierwsze obliczenia wskazują, że będzie ich co najmniej 100 mln. Dlatego też musimy ograniczyć nakazy, zakazy, po to, by ograniczyć koszty".
Europosłanka i b.premier Beata Szydło stwierdziła, że projekt przygotowany przez komisarza Timmermansa jest mocno kontrowersyjny. Z jednej strony mamy szczytny cel - chronienie klimatu, przyszłości naszej planety. To są na pewno jedne z najważniejszych wyzwań, które przed nami stoją. Z drugiej strony ten szczytny cel ma być osiągnięty poprzez degradację europejskiej gospodarki, utratę miejsc pracy, niebotyczny wzrost ubóstwa milionów Europejczyków i degradację całych regionów. - Jeżeli cel pakietu zostanie osiągnięty takim kosztem, to nie tylko nie poprawi on losu Europejczyków i nie zapewni dobrej przyszłości dla mieszkańców naszego regionu i całego świata, ale wręcz odwrotnie, przyczyni się do jego pogorszenia. Zadajmy sobie pytanie, kto na tym skorzysta, a kto straci - powiedziała Beata Szydło.
Teresa Wójcik