FED i chiński "smok" podtrzymują giełdy
Oczekiwania na pozostawienie praktycznie zerowej stopy funduszy federalnych przez amerykańskie władze monetarne potwierdziły się we wtorek. Ponadto w komentarzu po posiedzeniu nadal tkwi fraza o pozostawieniu niskich stóp przez "wydłużony okres" i to już wystarczyło do fali kolejnych wymuszonych zakupów wbrew całemu tłu gospodarczemu.
Wskaźniki amerykańskie mozolnie pokonały styczniowe maksima (proceder ustanawiania wątpliwych, nieznacznych szczytów trwa już od jesieni), S&P500 dotarł w rejon 1170 pkt. Mantra Bena Bernanke, nazywanego coraz częściej "Berbanke" z racji nadmiernie usłużnego ułatwiania życia bankierom inwestycyjnym, nadal hipnotyzuje rynki. Pompowanie cen akcji i surowców trwa, a nawis złych informacji o dużej wadze gatunkowej jest marginalizowany. Hossa uskuteczniana w izolacji od fundamentów, w których na bankructwo narażone są całe państwa, prędzej czy później skazana jest na podzielenie losu zamku na piasku.
w kształtowaniu kursów widoczny jest po skrajnie dużej korelacji cen aktywów, które zgodnie z elementarną logiką powinny podążać w kierunkach rozbieżnych. Mowa tu o surowcach przemysłowych (oderwane od normalności ceny ropy i miedzi) z jednej strony, akcjach z drugiej, z innej zaś o złocie.
Ów fenomen prawie liniowej zależności w zmianach cen tak różnych aktywów może trwać jedynie przez krótki wycinek cyklu. Jest to tak samo nieuzasadnione, jak jednoczesne gwałtowne spadki podczas krachów. Od tej układanki odłączył się już kilka miesięcy temu eurodolar, co powinno być ważnym ostrzeżeniem.
sprowokowana oceanem dodrukowywanego pieniądza dalece wyprzedziła realną skalę ożywienia. Coraz więcej, rzekłbym nawet: niebezpiecznie dużo argumentacji dla zwyżek osadza się na jednym tylko zawiasie: Chinach.Zawias ten utrzymuje globalną gospodarkę, choć sam jest rozgrzany do czerwoności sztucznym pobudzeniem inwestycji przez Pekin, niezależnie od ich często wątpliwej celowości. Skok inwestycji odpowiadał aż za 8 spośród 8,7 proc. wzrostu chińskiego PKB w ubr. 4,6 proc. dodała konsumpcja, jednak blisko 4 proc. ujęła gorsza niż rok wcześniej wymiana handlowa. Ogólnie, ocenia się że inwestycje odpowiadają już za 45 proc. produktu najludniejszego kraju, co pozostawiło w tyle wynik Japonii dwie dekady temu (ok. 35 proc.). Czym się tamta ekspansja skończyła dobrze wiemy.
Chybiona dystrybucja gigantycznych kredytów wygenerowała bańkę spekulacyjną w chińskich nieruchomościach (w ubr. udzielono niemal 1,5 biliona dolarów nowych kredytów).
Wybudowane za miliardy z inspiracji partyjnych dygnitarzy całe miasta stoją puste. Dla uświadomienia sobie skali nietrafionych inwestycji polecam do analizy casus miasta-widma Ordos, położonego niedaleko granicy z Mongolią. Wspomniany chiński zawias dźwigający świat może się niebawem zerwać, o czym złowieszczo przestrzega kredytowe szaleństwo oraz inflacyjne memento. Bardzo wątpliwe, by oficjalnie publikowany przez Pekin odczyt 2,7 proc. był miarodajny.
Paradygmat gospodarki napędzanej kredytowym "koksem" upadł w przypadku Japonii, USA, upada w pokaźnej grupie krajów europejskich, zatem Chiny nie będą tu żadnym wyjątkiem. Warto sobie zawczasu zdawać sprawę z tykającej za Wielkim Murem gospodarczej bomby.
Indeks WIG20 z dużą dozą nieśmiałości podchodzi do podejrzanie długiej serii amerykańskich zwyżek. Wczoraj ponownie oparzył się o barierę 2500 pkt, co oczywiście nie przekreśla szans na jej sforsowanie. Analizując dość mizerną kondycję popytu, harcującego w atmosferze ewidentnie cofniętej podaży, nie wierzę w dalszy, trwały marsz wskaźnika na północ. Jest bardzo dużo akcji do wrzucenia spóźnionym amatorom hossy, których pozostaje na razie jak na lekarstwo. Nieco lepiej prezentuje się sytuacja mniejszych spółek, ale tam wystarczy relatywnie niewielkiego kapitału by zawiesić notowania danego papieru na górnych widełkach. Sytuacji w oczach potencjalnych kupujących nie polepszają nawet lepsze od prognoz odczyty sprzedaży detalicznej (roczny wzrost o 9,2 proc. w lutym).
Emocjonalna luka hossy z wczorajszego poranka została już zakryta, co także dowodzi jałowości i tchórzliwości popytu.
Analizując horyzont czasowy pozostający do Świąt Wielkanocnych, należy sobie zadać pytanie: czy przed zbliżającym się końcem kwartału grupa łasych na miliardowe premie spekulantów z instytucji zwących się bankami inwestycyjnymi dopuści do gwałtownych przecen? Pazerność tej grupy raczej zwycięży nad racjonalnymi (czytaj: dużo niższymi od obecnych) wycenami akcji. Sprężyna jest bardzo mocno naciągnięta, a jak pęknie to styczniowo-lutowe spadki będą niewielką rysą. Póki co, obraz komplikuje się z racji jutrzejszego rolowania instrumentów pochodnych. Ostatnia sesja tygodnia zarezerwowana jest dla zahartowanych spekulantów.
Spójrzmy w kalendarz makroekonomiczny schyłku bieżącego i początku przyszłego tygodnia. Dziś tradycyjnie napłynie wolumen podań o zasiłek w USA wraz z inflacją na poziomie konsumentów (w segmencie producentów pojawiła się deflacja).
O 15 podany zostanie najnowszy odczyt regionalnego indeksu FED z Filadelfii. Ujawniony rano duży deficyt na rachunku obrotów bieżących eurolandu (8,1 mld euro w styczniu) przeszedł niezauważony. Jutro z braku istotniejszych danych można oko zawiesić na sprzedaży detalicznej w Kanadzie bądź inflacji PPI w Niemczech.
Mało kogo będzie to interesować, gdyż królować będzie huśtawka na kontraktach futures i opcjach. Ważne rozstrzygnięcia zaczną zapadać dopiero w przyszły wtorek (wtórny rynek nieruchomości w USA) i środę (lutowe zamówienia na dobra trwałe tamże). Trzeba mieć jednak ciągle na uwadze kwestię Grecji i potencjalnie niekorzystną dla sentymentu inwestorów możliwą interwencję Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions