Felieton Gwiazdowskiego: Demografia niepoprawna politycznie

Zauważyłem ostatnio wzrost zainteresowania demografią. Między wierszami można wyczytać, że to wina PiS. Rzeczywiście Jarosław Kaczyński się nie przyłożył do poprawy sytuacji demograficznej Ukochanej Ojczyzny. Ale pozwolę sobie na postawienie tezy, że jednym z powodów, dla których dzieci rodzi się tak mało, jest to, że nie ma kto ich rodzić, bo co roku coraz mniej kobiet wkracza w wiek, w którym najczęściej rodzą dzieci. Więc przyczyn proszę szukać 30 lat temu. I pytać dzisiejsze 60-latki, dlaczego mają tak mało dzieci.

Na wszelki wypadek przypomnę, co kiedyś pisałem o spadającej dzietności, gdy padały argumenty, że:

  • zmienił się styl życia - młode kobiety chcą być niezależne, chcą studiować, pracować i nie mogą poświęcać się wychowywaniu dzieci, a: 

*państwo nie pomaga - nie ma żłobków i przedszkoli,
*panuje bezrobocie, więc jest niepokój, czy po urlopie będzie można wrócić na rynek pracy,
*pracodawcy nie pomagają - nie gwarantują zatrudnienia po urlopie,
*dochody są za niskie, żeby starczyły na wychowanie większej liczby dzieci.

Reklama

Czy rzeczywiście tak bardzo panie chciały pracować?

A jeśli tak, to dlaczego? 30 lat temu? Niektóre nie chciały. Ale musiały. Dlaczego nie chciały? Bo spójrzmy na życie nie z perspektywy pań po studiach, planujących właśnie ścieżkę kariery zawodowej w jakiejś korporacji, czy administracji, tylko dziewczyn po szkołach zawodowych, czy ogólniakach, które nie dostały się na studia. One nie planowały ścieżki kariery zawodowej na kasie w hipermarkecie. A mając kilkoro dzieci musiałyby wstać o 6.00 rano i zrobić dzieciom śniadanie. Potem je odwieźć do żłobka, przedszkola czy szkoły. Na 8.00. A potem pojechać do pracy. Zajmuje to często około godziny. Więc pracę zaczyna się o 9.00. W żłobkach, przedszkolach i w szkolnych świetlicach można dzieci zostawić już o 7.00, żeby w pracy być już o 8.00. Ale wtedy trzeba wstać o 5.00. No może o 5.30. Potem przez 8 godzin (co najmniej i to bez przerwy "na lunch") trzeba użerać się z szefem, którego często (i często słusznie) uważa się za kretyna. Po pracy (o 16.00 w wariancie gdy się wstało o 5.00 i zaczęło pracę o 8.00 i nie było przerwy na "lunch") trzeba zrobić zakupy, odebrać dzieci ze żłobka, przedszkola, czy szkoły. Po powrocie do domu (najwcześniej około 18.00) pomóc dzieciom, które chodzą do szkoły podstawowej, w odrabianiu lekcji, zrobić kolację, posprzątać w domu, zrobić pranie. Z pomocy babci skorzystać nie można, bo babcia pracuje na swoją emeryturę.

Zaraz, zaraz -  krzyczały feministki. I feminiści oczywiście! Te wszystkie obowiązki trzeba podzielić na dwoje rodziców. Oczywiście. Nie zmienia to postaci rzeczy, że trzeba wstać o 6.00 (albo o 5.00) - bo trudno spać, jak drugie już wstało, wzięło prysznic i krząta się po kuchni. We dwoje krzątać się po kuchni nie można, bo w większości polskich domów kuchnie nie są tej wielkości, jak pokazują w serialach telewizyjnych, jakie mają panie planujące po studiach ścieżkę kariery zawodowej. Więc można się zmieniać co drugi dzień, co nie zmienia harmonogramu dnia. Ale dzieci są zazwyczaj w różnym wieku. 

Jedna pensja netto nie starczała na życie

Trojaczki (a tyle dzieci potrzeba na głowę jednej mamy - nie rodziny tylko właśnie mamy - aby społeczeństwa się nie starzały) rodzą się rzadko. Więc dzieci do żłobka, przedszkola, podstawówki lub szkoły średniej trzeba rozwozić sprawiedliwie - we dwoje. Co też niczego nie zmienia w harmonogramie dnia. Ale wtedy przynajmniej nie było jeszcze takich, którzy się domagali, żeby wozić te dzieci na rowerach!

Po pracy jedno z rodziców musiało odebrać dzieci, a drugie zrobić zakupy, albo jakoś inaczej się podzielić, w zależności o sytuacji. Dzięki takiej logistyce mogli wrócić do domu o 17.30. A może nawet o 17.00 jak mieli blisko z pracy do domu, a żłobek, przedszkole, czy szkołę po drodze i sklep pod domem. Lekcje z dziećmi z podstawówki to co najmniej godzina. No chyba, że trzeba było jakieś figurki z kasztanów robić. Kolacja - następna godzina. Potem jeszcze wstawienie prania. No i 20.00. I trzeba zaraz kłaść się spać, żeby wstać o 5.00 (no góra o 6.00). Ale raczej o 5.00 (albo może nawet wcześniej w wariancie z pracą od 8) bo trzeba jeszcze rozwiesić pranie wstawione poprzedniego dnia wieczorem.

A dlaczego kobiety musiały pracować zamiast po odwiezieniu dzieci do szkoły pójść na fitness? Dlatego, że w statystycznej rodzinie - nawet takiej szczęśliwej, w której rodzice spędzili ze sobą całe życie i kobiety nie bały się o swoją przyszłość - jedna pensja netto nie starczała na życie! Przez całe lata rodzina, w której pracowały dwie osoby za średnie wynagrodzenie, dysponował dochodem netto raptem o 200-300 zł wyższym, niż dochód brutto jednej z nich ("brutto, brutto" - ze składkami pracodawcy).

Dziś trendów demograficznych już się nie odwróci

Tak więc powodem konieczności pracy obojga rodziców, jedną z przyczyn bezrobocia i niepewności o miejsca pracy, był beznadziejny system podatkowo-składkowy.

Jakby panie, planujące wówczas ścieżkę kariery zawodowej, rodziły tylko jedno dziecko, a pozostałe panie - dwoje lub troje, nie byłoby dziś aż takiego problemu z demografią.

Sytuacja zmieniła się dopiero wówczas, gdy z jednej strony wzrósł poziom gospodarki, inwestycje stworzyły nowe miejsca pracy, a z drugiej strony z rynku pracy zaczęło schodzić pokolenie powojennego wyżu demograficznego. Co niektórzy przepowiadali trzymając w ręku rocznik statystyczny. Dziś trendów demograficznych już się nie odwróci. Za późno. Nawet jak się więcej żłobków nabuduje. Ale tu dwa pytania mi się cisną. Pierwsze takie wręcz egzystencjalne: po co rodzić te dzieci skoro radości żadnej w zasadzie nie ma, do tego stopnia, że trzeba ryzykować (tak - ryzykować) - i to pytanie drugie - z posyłaniem do żłobka dzieci, które nie potrafią jeszcze dobrze mówić i opowiedzieć jak było z paniami, które... wstały rano o 5.00, rozwiesiły pranie, zrobiły śniadanie swoim dzieciom, odwiozły je do przedszkola albo szkoły i na 7.00 przyjechały pracować w żłobku?

No i na koniec jeszcze jedna prowokacja wobec feministek. I feministów oczywiście (którzy bywają bardziej feministyczni od feministek). Tak się składa, że w szkole wiejskiej, do której chodziły moje dzieci (od 4 klasy jeździły same na rowerach - co powinno ucieszyć ekolożki i ekologów, a o co miały do mnie pretensje mamy ich koleżanek i kolegów, którzy też chcieli móc tak samo), współczynnik dzietności kobiet był chyba wyższy niż 2. A jakby liczyć współczynnik od strony ojców to mogło być nawet grubo ponad 3. Ale analizy tego zjawiska i jego przyczyn nigdzie nie znajdziecie. "Niepoprawna politycznie" by musiała być.

Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu prezentuje własne poglądy i opinie

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: demografia | wychowanie dziecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »