Felieton Gwiazdowskiego: Im więcej państwa w gospodarce, tym większa korupcja
Przy okazji skoku na wille różnych organizacji rządowych (to znaczy pozarządowych oczywiście) postanowiłem skreślić kilka słów o historii walki z korupcją w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.
Już w 2002 roku byłem uczestnikiem konferencji pod znamiennym tytułem: "Czy rząd zniszczy korupcję, czy korupcja zniszczy rząd". Usłyszałem wówczas, że rząd przyjął strategię walki z korupcją. W ramach tej strategii planował nawet uczyć już w szkołach podstawowych, że korupcja jest zła. Tak sobie pomyślałem, że wielu ministrów, nie mówiąc już o Wielce Czcigodnych Posłach (wtedy jeszcze nie mówiło się o Posłankach), mogłoby napisać dla dzieciaków podręczniki poglądowe i je korzystnie sprzedać jakiemuś ustosunkowanemu wydawnictwu, które załatwi sobie w Ministerstwie Edukacji Narodowej wyłączność nauczania z tego właśnie podręcznika. Mój innowatorski pomysł nie zyskał poklasku, ale chyba dlatego, że rząd zmieni strategię walki z korupcją i nauczania o niej w szkołach podstawowych. Można więc powiedzieć, że dzisiejsza korupcja jest trochę winą ówczesnego rządu, bo przecież wielu w nią obecnie zamieszanych chodziło wówczas do szkół podstawowych i nie mieli okazji się o niej niczego dowiedzieć.
Walka państwa ze zjawiskiem, którego jest ono, jeżeli nie wyłączną, to przynajmniej podstawową przyczyną przywodzi na myśl słynne zdanie Kisiela, że socjalizm bohatersko zmaga się z problemami, które nie są w ogóle znane w żadnym innym ustroju. Państwo bohatersko zmaga się z problemem korupcji, którą samo generuje i dlatego stara się rozmydlić pewne pojęcia. Na tamtej słynnej konferencji rozmydlali je uczeni stawiający tezę, że korupcja to nie tylko domena państwa i samorządu terytorialnego, ale także zjawisko właściwe biznesowi. Bo przecież jak dyrektor w jakiejś firmie decydujący o wyborze kontrahentów przyjmie jakąś gratyfikację od dostawcy towarów lub usług żeby właśnie z jego oferty skorzystać, to jest to także korupcja. A ja, naiwnie, sądziłem, że to jest złodziejstwo w czystej postaci a nie korupcja. Oczywiście takie zjawisko ma miejsce. Zwłaszcza w firmach zarządzanymi przez urzędników. Tylko że korporacyjnych. Mają oni jedną cechę wspólną z urzędnikami państwowymi - wydają nie swoje pieniądze. Jedni wydają pieniądze podatników, a drudzy akcjonariuszy. Mają więc dokładnie taką samą pokusę, żeby wydawać je w sposób najlepszy dla siebie, a niekoniecznie dla tych, od których one pochodzą. Różnica polega na tym, że niezadowolony akcjonariusz, w odróżnieniu od niezadowolonego wyborcy, może dokupić trochę akcji - będzie miał więcej głosów na Walnym Zgromadzeniu - i wyrzucić wszystkich, którzy mu się nie podobają. I jak dalej będzie mowa o "urzędnikach" - to o jednych i drugich.
Całe to zjawisko nie dotyczy małych i średnich przedsiębiorców, którzy wydają swoje własne pieniądze. Jak się jest dostawcą batoników do supermarketu można przekupić pracującego tam pracownika, żeby je położył na "lepszej" półce. Bo w przeciwnym wypadku przekupi go ktoś inny. I to będzie nieuczciwe. Na rynku usług budowlanych powszechna jest opinia, że zleceniodawcy jakichś prac wcale nie muszą się specjalnie upominać o swoje przysłowiowe 10 proc. Wykonawcy sami doskonale wiedzą, że jak się zamawiającemu nie zrewanżują, to się rozejdzie wieść, że "nieuczciwie" prowadzą interesy i wylecą z rynku. Ale jak ktoś dostarcza batoniki do sklepu osiedlowego, to trudno przekonać jego właściciela w ten sam sposób do lepszego ich wyeksponowania. Gdy ktoś wynajmuję firmę do wybudowania magazynu na swoje batoniki, to nie po to, żeby dostać z powrotem 10 proc. bo to ciągle są jego własne pieniądze. Nie ma więc tak zwanej korupcji biernej - czyli przyjmowania łapówek - w świecie małego i średniego biznesu. Bo niby za co i po co miałyby być te łapówki? Jest natomiast korupcja czynna - czyli wręczanie łapówek. Oczywiście możemy pomstować na tych, którzy je dają, ale oni czasem muszą. Przy powszechnej korupcji wśród urzędników, wśród przedsiębiorców rozwinęła się szczególna konkurencja: w docieraniu do przekupnych urzędników.
Im więcej państwa w gospodarce, tym większa korupcja. Jeżeli za samo umieszczenie lub wykreślenie w tekście jakiejś ustawy słów "lub czasopism" można było 20 lat temu zażądać od kogoś 17,5 "bańki", to znaczy, że państwo może tworzyć przepisy, które mogą być źródłem niebotycznych wręcz dochodów. I może pozwalać komuś po te dochody sięgnąć, a komuś innemu nie. I żadne rozmieszczanie batoników na półkach w supermarketach nie może się z tym równać.
A od czasu gdy "Rywin przyszedł do Michnika" po te 17,5 "bańki" wiele się jak widać zmieniło. Na korzyść. Na korzyść skorumpowanych urzędników. Mimo że powstało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Albo... dlatego właśnie, że powstało o czym pewnie mógłby opowiedzieć pewien udający przedsiębiorcę współpracownik służb specjalnych, gdyby go nie skremowali.
Więc pozostaje się nam ekscytować, która z organizacji rządowych (to znaczy pozarządowych oczywiście) przytuliła, i za ile, jaką willę i gdzie.
Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu wyraża własne poglądy i opinie
(śródtytuły od redakcji)
Zobacz także: