Felieton Gwiazdowskiego: Komunizm czy longtermizm

Rozwija się nowa filozofia/ideologia - longtermizm. W sumie nic nowego. "By żyło się lepiej". Już renesansowi utopiści chcieli, by żyło się lepiej - Morus, Campanella, Bacon. Socjaliści utopijni też tego chcieli - Saint Simon, Fourier, Owen. I Marks też tak chciał. W tym jednak wypadku mamy się skoncentrować nie na sobie, a wręcz przeciwnie - na przyszłych pokoleniach, siebie nawet w ostateczności poświęcając.

Co więcej, te przyszłe pokolenia to nie tylko nasze dzieci, wnuki i prawnuki, ale nawet bardziej ci, którzy urodzą się przez kolejne 800 tys. lat. Bo gatunki żyją około miliona lat, ludzie już 200 tys., więc zostało nam jeszcze 800 tys. Mamy zapewnić jak najwięcej szczęścia, jak największej liczbie ludzi, a nas jest dziś garstka w porównaniu z tymi, którzy dopiero nadejdą.

To taki niby utylitaryzm zaczerpnięty od Jeremy’ego Benthama, który na przełomie XVIII i XIX wieku stał się etycznym uzasadnieniem liberalizmu, który z utylitaryzmem oczywiście nie ma nic wspólnego, bo szczęście żyjących można jakoś mierzyć poziomem ich użyteczności, a szczęścia tych, którzy się urodzą przez te 800 tys. lat, to nie za bardzo.

Reklama

Zasiedlanie innych planet to strategiczna konieczność

Brzmi postępowo. Katastrofy ekologicznej musimy uniknąć między innymi po to, aby świat jutra nie stał się klimatycznym piekłem dla tych, którzy nadejdą. Dzisiejsza troska o praworządność i demokrację wynika z troski o ich wolność jutro i popojutrze. A sprawiedliwa redystrybucja należy się także przyszłym generacjom, które nie powinny dziedziczyć po nas nierówności.

Ludzkość musi rozwijać się także w kosmosie, bo Słońce kiedyś zgaśnie, więc zasiedlanie innych planet to strategiczna konieczność. Do tego przyda się "technoczłowiek" - taki technologicznie ulepszony różnymi implantami. Nietsche powiedział "nadczłowiek", ale to określenie po doświadczeniach nazizmu się źle kojarzy, więc zostańmy przy "techno" zamiast "nad".

Dla dobra przyszłych pokoleń powinniśmy też umieć poświęcić żyjących dziś. No może nie wszystkich. Powinniśmy bowiem dbać o naszych przywódców. I tu jest "pies pogrzebany". Bo gdyby tego typu twierdzenie wygłosiła Greta Thunberg, świat by zapiał z zachwytu. A nie pieje. Bo to "techbossowie" z Doliny Krzemowej głoszą te brednie. Z Elonem Muskiem na czele. Co pokazuje, że jak ktoś potrafi zarobić dużo kasy na jakimś oprogramowaniu, to nie znaczy bynajmniej, że nie jest idiotą.

Ale taki technokratyzm socjalizmowi nie jest przecież obcy. Uważany za współtwórcę socjalizmu utopijnego Saint Simon był właśnie technokratą. Dążył do stworzenia nowego społeczeństwa rządzonego przez bankierów i techników. Władza dyktatorska miała spoczywać w rękach fachowców, a próżniactwo miało podlegać tępieniu. Za to Marks chciał, by władza dyktatorska spoczywała w rękach filozofów i polityków - czyli "awangardy klasy robotniczej". Gdyby zamiast "techbossów" po informatyce rządzili intelektualiści po filozofii marksistowskiej, to niebezpieczeństw czyhających w longtermizmie udałoby się uniknąć.

Tu się włączyła rewolucyjna czujność sił postępu. Jakoś wcześnie mało kto pisał o tych bzdurach, ale niedawno twórca Tesli napisał na Twitterze: "Warto przeczytać. Pasuje do mojej filozofii" - o książce "What We Owe the Future" Williama MacAskilla, jednej z gwiazd ideologii longtermizmu. Nie pomylcie tylko z "Dannym" - też Szkotem i kolarzem trialowym z Dunvegan na wyspie Skye. Bo Will to filozof. Ponoć tylko pozornie jest on progresywny. "Jego jądrem okazuje się bowiem dziwaczny kult życia poczętego". Ktoś tu nie odróżnia życia poczętego od jeszcze niepoczętego, ale co tu dużo wymagać od sił postępu, które orzekły, że ideologia longtermizmu, "chociaż udaje kreślarza wielkich planów i kosmicznego matematyka - w sumie okazuje się drobnomieszczańska", a "jej horyzonty są tak szerokie jak aspiracje i lęki mieszczucha z willi na przedmieściach".

Jest się czego lękać

Bardziej niż do drobnomieszczuchów zdecydowanie pasują ideolodzy longtermizmu do awangardy. Z tym, że już nie klasy robotniczej, a rządzącej. Taki Olle Häggström sugeruje, że w przypadku gdyby w Niemczech ukrywał się terrorysta przygotowujący zamach, który z prawdopodobieństwem 1 proc. doprowadzi do zagłady całej ludzkości, to politycy (chodziło mu konkretnie o prezydenta USA) powinni zmieść całe Niemcy bronią atomową, bo cóż to jest 80 mln jakichś Niemców w porównaniu z 800 miliardami (może) ludzi, którzy się mają narodzić przez te jeszcze 800 tys. lat.

Oczywiście, że jest się czego lękać. Ale pomysły innego z ideologów - Nicka Bostroma - powinny się chyba bojownikom o postęp podobać. Chce on przecież ustanowienia globalnego systemu nadzoru nad ludźmi, monitorującego wszystkich w czasie rzeczywistym, aby wzmocnić "możliwości prewencyjnego pilnowania porządku" - choćby dla zapobieżenia atakom terrorystycznym, które mogłyby zniszczyć cywilizację. Mnie się to nie podoba, ale gdyby to prezydent Obama kazał stworzyć taki system, z pewnością znalazłby obrońców, jak wówczas, gdy coś podobnego rzeczywiście stworzyć pozwolił i wybuchła afera ze Snowdenem. Może to i ruski szpieg, ale nikt przecież nie zaprzeczył, że pokazał prawdę!

I jak czytam jednych i drugich to, jako indywidualista, pozostaję w niepewności, czy gorsi komuniści, czy longermiści? Przecież komuniści też myśleli długoterminowo.

Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu wyraża własne poglądy i opinie

(śródtytuły pochodzą od redakcji)

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Robert Gwiazdowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »