Felieton Gwiazdowskiego: Kończy się balanga, będzie ciężki kac
Rentowność polskich obligacji 10-letnich jest pięć razy wyższa niż rok temu. Jak rentowność wzrasta, to chyba dobrze? Co nie? Tak przynajmniej mogą sobie pomyśleć renciści! Bo jak renty rosną, to dobrze! Rentierzy zresztą też tak mogą pomyśleć. Bo przecież więcej zarabiają. Ale tylko do pewnego momentu. Oprocentowanie obligacji rośnie, bo generalnie inflacja rośnie. Ale i... ryzyko rośnie. A im większe ryzyko, że rząd nie wykupi obligacji, tym wyższe ich oprocentowanie. W efekcie ryzyko rentierów przekłada się i na rencistów. To ryzyko, że rentierzy już więcej nie pożyczą rządowi na te rosnące renty dla rencistów. Bo czy taki rencista pożyczyłby kolejną dyszkę sąsiadowi, bojąc się, że tamten nie odda? Nawet jakby obiecał, że odda dwie dyszki?
Na razie banki, wystraszone planowanymi przez rząd wakacjami kredytowymi, postraszyły rząd, że doszły do ściany i już nie będą mogły mu więcej pożyczać (czyli kupić więcej obligacji) ze względu na własne ograniczenia kapitałowe. Przed wejściem w życie podatku bankowego, na koniec 2015 roku, banki posiadały różne papiery skarbowe warte około 180 mld zł. A obecnie - 440 mld zł. Powód tego był dość prosty. Od tego, co banki wydały na obligacje Skarbu Państwa, nie płaciły państwu podatku. Trzeba było je jakoś zachęcić do pożyczania państwu i rżnięcia klientów przez podwyższanie marż oprocentowania kredytów i wszelkich innych opłat. W efekcie banki posiadają obecnie ponad 53 proc. wszystkich obligacji wyemitowanych przez Skarb Państwa. Z drugiej strony udział obligacji skarbowych i gwarantowanych przez Skarb Państwa w aktywach banków przekroczył 20 proc. Polska jest więc w ścisłej "czołówce" państw świata pod względem wielkości koncentracji długu państwowego, a polskie banki w czołówce banków świata pod względem wielkości koncentracji aktywów.
Nie ma więc cudów. Trzeba teraz będzie więcej pożyczyć od inwestorów zagranicznych. Póki co mają oni nieco ponad 16 proc. polskich papierów skarbowych. To znacznie mniej niż 40 proc., które mieli przed wprowadzeniem podatku bankowego. Ale teraz to się zmieni.
Na rynkach zagranicznych pieniędzy jest "po korek". W końcu od 2008 roku Fundusz Rezerwy Federalnej, Europejski Bank Centralny, Bank Anglii, Bank Szwajcarii nadrukowały dolarów, euro, funtów i franków w... dużo. Ale na inwestorów zagranicznych, którzy mają te dolary i inne, polski rząd nie ma żadnych środków nacisku - jak na polskie banki. Nie wprowadzi im podatku bankowego, ani wakacji kredytowych. Będzie więc musiał ich jakoś mocniej zanęcić. Jak się nęci? Na przynętę. Tą przynętą na grube ryby finansowe jest oprocentowanie obligacji, na które mają się one złapać.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
No dobra, ale dlaczego rośnie ryzyko inwestorów, za ponoszenie którego każą oni sobie więcej płacić? Otóż koszt obsługi zadłużenia sektora finansów publicznych wynosi w tym roku 1,7 proc. PKB. W przyszłym roku wyniesie 2,1 proc. PKB. A w zeszłym roku wyniósł 1 proc. PKB. Czyli w dwa lata - nastąpił wzrost o ponad 100 proc. Na odsetki dla banków wydajemy prawie tyle, ile na zbrojenia. W tym roku 50 mld zł. W przyszłym - 70 mld zł. I pomyśleć, że w zeszłym roku rząd się chwalił, że może taniutko pożyczać, to pożycza. A jak ktoś mówił, że tak się nie da w nieskończoność, to był "POlszewikiem".
Do myśli, że rządy (nie tylko nasz) nie spłacą swoich długów, to "rynki finansowe" już się zdążyły przyzwyczaić dość dawno temu. I to "zdyskontowały" - by użyć modnego na rynkach finansowych określenia. To znaczy wyceniły. Wyceniły w oprocentowaniu długu, który nie zostanie spłacony. Teraz chodzi już tylko o to, żeby swoje długi rządy "obsługiwały". Ta obsługa polega na "rolowaniu" długu - stare, wygasające obligacje są zastępowane nowymi. Ale jak się pożycza na 8 proc., żeby oddać pożyczkę zaciągniętą na 1 proc., to na jaki procent trzeba będzie pożyczyć, żeby spłacić dług zaciągnięty na 8 proc.? To niedobre jest o to pytać.
By ograniczyć skalę pożyczania pieniędzy na rynku, należałoby obniżać deficyt finansów publicznych. Jak to zrobić, jak za rok wybory? A potem za kolejne dwa następne? Rząd przewiduje, że w tym roku deficyt wzrośnie do 4,3 proc. PKB (a miał wynieść 2,9 proc. PKB). Problem w tym, że rząd długi państwa ukrywa, nie pokazując wydatków jednostek samorządu terytorialnego i wielu funduszy celowych. Strategia strusia się nie sprawdza. Wyborcy nie wiedzą, jaki jest prawdziwy deficyt, ale wyborców to nie interesuje. A ci, którzy mają pożyczać wiedzą, co i gdzie rząd ukrywa.
Kończy się więc balanga. Jest jeszcze parę butelek wódki, jeszcze możemy pobalować, żeby nie zasnąć, ale jutro będzie kac. I to ciężki.
Robert Gwiazdowski
Adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu prezentuje własne poglądy i opinie