Felieton Gwiazdowskiego: Własność czyni człowieka wolnym
Wspominałem w zeszłym tygodniu, że o własności prywatnej można mówić w trzech aspektach: (i) prawnym, (ii) filozoficznym i (iii) ekonomicznym. Z prawnego punktu widzenia istotne jest to, (i) czym jest własność i (ii) jak można ją nabyć.
Zgodnie z definicją sięgającą czasów prawa rzymskiego własność to: prawo do posiadania, użytkowania, pobierania pożytków i rozporządzania przedmiotem własności. Konstytutywne znaczenie ma oczywiście prawo rozporządzania rzeczą. Można być właścicielem nie będąc posiadaczem, nie użytkując rzeczy i nawet nie pobierając z niej pożytków. Połączenie wszystkich tych elementów możliwe jest tylko i wyłącznie w przypadku własności prywatnej. Państwo ani społeczeństwo nie może bowiem "posiadać" własności ani jej użytkować. A rozporządzać może nią jedynie poprzez przedstawiciela wyłonionego w drodze wyborów politycznych, które nie mają jednak nic wspólnego z głosowaniem korporacyjnym, w przypadku którego także mamy do czynienia z pewną szczególną formą współwłasności.
A nabyć własność można na trzy sposoby. Poprzez: (i) zawłaszczenie, (ii) wytworzenie, (iii) dziedziczenie. Własność "społeczną", "państwową" czy "samorządową" można nabyć jeszcze w sposób czwarty - (iv) wywłaszczenie.
Zawłaszczyć można rzecz niczyją. Wytworzyć można coś nowego z rzeczy, które już są naszą własnością. I to nie budzi specjalnych kontrowersji. Dziedziczenie własności je budzi. Wśród zadeklarowanych socjalistów. Są oni zwolennikami podatku spadkowego, gdyż prawo do międzypokoleniowego przekazywania własności jest, ich zdaniem, sprzeczne z zasadą równych szans. Jako przykład przywołują postawy kilku ekscentrycznych miliarderów, którzy rozdają majątki, nie pozostawiając ich dzieciom. Oczywiście pozostawiając prawo miliarderom robienia z majątkiem, co chcą, jestem zdecydowanym przeciwnikiem utrzymywania obowiązku miliarderów przekazywania majątku państwu lub opodatkowania go wysokim podatkiem spadkowym.
W wymiarze filozoficznym najważniejszy jest ścisły związek między własnością i wolnością. Własność czyni człowieka wolnym, bo tylko ten, kto nie musi liczyć się z innymi, a zwłaszcza z rządem, w sprawach dotyczących swych elementarnych potrzeb, może cieszyć się niezależnością. Dzięki własności człowiek posiada sferę, w obrębie której może dokonywać wolnych wyborów i ignorować państwo. Tam, gdzie nie ma osobistej kontroli nad własnym życiem gospodarczym, nie ma prywatnej własności, tam wolność jest pustym słowem. Własność prywatna jest pierwszym krokiem ku wyznaczeniu prywatnej sfery chroniącej nas przed przymusem. Najbardziej widać to po przedsiębiorcach. Wynikający z własności status niezależności narzuca pewien określony etos, obcy pracownikom najemnym, a będący podstawą dążeń wolnościowych.
To, że własność czyni człowieka niezależnym, zwiększając zakres wolności, dostrzegał nawet anarchista Pierre Proudhon. Ten drugi na pytanie zadane w tytule swojego słynnego eseju Qu'est-ce que c'est la propriété? (Co to jest własność?) odpowiedział co prawda, że "własność to kradzież", ale władza jest jeszcze gorsza od własności. Dopóki istnieje państwo i władza państwowa, powinna istnieć także własność, bo sprzyja wolności.
Ciekawe, że nawet katolicka nauka społeczna broniła początkowo własności prywatnej. Tych wszystkich, którzy dziś poszukują nadprzyrodzonego uzasadnienia dla "sprawiedliwego rozdawnictwa własności", warto odesłać pierwszej encykliki papieskiej odnoszącej się do "kwestii robotniczej" Rerum Novarum. Pierwsza jej część, nosząca tytuł "Rozwiązania fałszywe", zawiera takie oto podrozdziały: "własność wspólna szkodliwa dla robotnika", własność wspólna sprzeciwia się prawu natury", "własność wspólna zagraża rodzinie" i "wprowadzenie własności wspólnej grozi społecznym rozstrojem". Dziś, niestety, Kościół, jak klasyczna wielka korporacja, broni własności swojej, ale ingerowanie państwa we własność jednostek jakoś mu nie przeszkadza.
Stosunkowo najprostszy w analizie jest ekonomiczny aspekt własności. Z jednej strony jej istnienie jest warunkiem funkcjonowania rynku, bez którego nie ma wymiany opartej o mechanizm podaży i popytu. Z drugiej strony jest ona (a dokładniej chęć jej zdobycia) bodźcem do działania na tymże rynku przez jego uczestników. Bardzo istotny jest pod tym względem "negatywny" aspekt własności w postaci ryzyka jej utraty. Z jednej strony wymusza ono optymalizację decyzji gospodarczych, a z drugiej - jest bodźcem do działania, które jest motorem rozwoju.
Z kolei uspołecznienie własności pociąga za sobą skutki wręcz katastrofalne. "Skoro każdy jest właścicielem wszystkiego - twierdzi Milton Friedman - nikt nie jest właścicielem niczego i nikt nie jest bezpośrednio zainteresowany w utrzymaniu i poprawie stanu całości".
I teraz taka ciekawostka. Często westchnienia do zamordyzmu, który uchroni ludzkość przed katastrofą, uzasadniane są przykładem "pułapki społecznej", w którą wpadamy dokonując egoistycznie wyboru działania przynoszącego natychmiastowe korzyści, ale prowadzącego do negatywnych rezultatów, z tym że oddalonych w czasie. Jedną z najsłynniejszych takich pułapek opisał Garett Hardin w 1968 roku w miesięczniku "Science" (Tragedy of the commons). Nazywana jest ona "tragedią wspólnego pastwiska". Na pastwisku w pewnej wiosce pasły się krowy. Było ich akurat tyle, że trawa mogła odrastać. Ale jeden z rolników wpuścił do stada jeszcze jedną krowę. Każda z krów, z uwagi na mniejszą ilość trawy, zaczęła dawać mniej mleka. Ale ten, który wypasał dwie krowy, miał go więcej od pozostałych. Gdy kolejni zaczęli wypuszczać na pastwisko kolejne krowy, najpierw każdy, który to zrobił trochę zyskiwał kosztem pozostałych, ale coraz mniej. W pewnym momencie dwie krowy dawały mniej mleka niż na początku dawała jedna. Na koniec trawa przestała w ogóle odrastać i krowy wyzdychały.
I ma to służyć za dowód, że tylko jakiś regulator, który określi, ile krów się może paść na pastwisku i zabroni wpuszczać ich więcej, może powstrzymać tragedię. To może zwróćmy uwagę już na samą nazwę pułapki, która ma uzasadniać likwidację kapitalizmu. To tragedia "wspólnego pastwiska". WSPÓLNEGO! Prywatny jego właściciel musiałby dbać o to, aby trawa odrastała i ci, którzy chcą na nim paść swoje prywatne krowy, mu za to płacili. Żaden regulator nie jest potrzebny. Prywatny właściciel.
Robert Gwiazdowski
Adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami