Felieton prof. Mariana Guzka: Ustrojowe i finansowe "gry" Lecha Wałęsy w procesie transformacji
Rola Wałęsy w obalaniu komunizmu jest powszechnie znana w Polsce i na świecie, a nawet prezentowana z niejaką przesadą. Natomiast udział lidera Solidarności w tworzeniu nowego ustroju jest nie tylko mniej znany, ale wręcz niedoceniany. Nie została też dotychczas wystarczająco naświetlona działalność Wałęsy w zgodnym tandemie z Leszkiem Balcerowiczem.
Powinna ich bowiem dzielić przepaść ideowa. Budowniczy ustroju politycznego, jako lider związku zawodowego, miał do spełnienia misję odmienną od budowniczego ustroju gospodarczego, będącego liderem nurtu neoliberalnego, uważającego związki zawodowe za obcą siłę w gospodarce rynkowej, wywołującą inflację, a państwo za siłę generującą interwencjonizm przeszkadzający w samoregulacji tej gospodarki. Do kwestii zgodnej działalności obu głównych budowniczych wrócimy później, a najpierw zajmijmy się postacią Wałęsy jako lidera Solidarności w procesie tworzenia podstaw nowego ustroju.
Wielu Polaków sądzi, że Wałęsa był uzurpatorem. Ci, którzy pragną to udowodnić, przytaczają głównie dwa argumenty. Pierwszy opiera się na twierdzeniu, iż Wałęsa zawiódł Polaków jako naród, gdyż nie spełnił jego oczekiwań w zakresie demokratycznego i sprawiedliwego ustroju państwa. Drugi argument ma postać zarzutu, że Wałęsa dobrał sobie niewłaściwą "drużynę", i z każdym z jej członków sfotografował się, przesądzając w sposób arbitralny skład reprezentacji Solidarności w parlamencie.
Z obu tymi argumentami ich krytycy obchodzą się z widoczną nonszalancją. W odniesieniu do pierwszego, z łatwością odwołują się do historii i stwierdzają, że było wielu różnych królów, a nawet cesarzy, którym nie udawało się zaspokoić oczekiwań ich podwładnych i nikomu na myśl nie przychodziło, aby z tej przyczyny nazywać owych władców uzurpatorami, jeśli ich władza była legitymizowana.
Pojęcie to oznacza nadanie komuś prawa do władzy. Również drugi argument jest odrzucany na tej samej zasadzie, za pomocą odwołania się do faktu, iż kandydaci do parlamentu - nawet dobrani arbitralnie - podlegali wyborom, w których społeczeństwo mogło ich odrzucić, a jeśli tego nie uczyniło, to znaczy, że usankcjonowało ich uprawnienia parlamentarne. Tak więc jako posłowie korzystają oni z legitymizacji.
Czy więc można uznać, że Wałęsa nie był uzurpatorem? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie należy uwzględnić różne aspekty sprawy, zaczynając od semantycznych, a kończąc na finalnych wydarzeniach politycznych z udziałem Wałęsy w roli prezydenta Rzeczypospolitej, a także w okresie późniejszym.
Obie strony sporu wykazywały się dotychczas niestarannością, którą może jedynie usprawiedliwić używana w polskich słownikach definicja uzurpacji. Według niej jest to " bezprawne objęcie władzy", czyli w potocznym tego słowa znaczeniu, objęcie władzy w drodze zamachu, co jest nieuprawnionym zawężeniem zakresu pojęcia uzurpacji. W definicji tej w ogóle nie mówi się o cechach podmiotu, umożliwiających mu objęcie władzy. Jeśli na przykład w parlamencie pojawiłby się diabeł i oznajmił, iż kocha polski naród i pragnie mu z całej siły służyć, a parlament - nieco zmęczony w czasie nocnych obrad - nie zauważywszy zakrytych rogów oraz ogona, powierzyłby mu stanowisko władcze, dzięki czemu diabeł uzyskałby legitymizację, nie byłby uzurpatorem.
Należy jednak przyjrzeć się bliżej definicjom uzurpacji, zamieszczonym w słownikach obcojęzycznych. W angielskim termin ten (według Webstera 1993) oznacza oprócz "zagarnięcia", "pogwałcenia" również "udawanie", np. kogoś uczciwego pomimo obciążeń kryminalnych lub moralnych. W języku francuskim uzurpować to "zagarnąć siłą lub podstępem" (według Wiktonary). Zgodnie z obu tymi definicjami, legitymizacja uzyskana w wyniku nieprzyznawania się przez podmiot do swoich cech personalnych, mogących świadczyć o jego braku kwalifikacji do sprawowania władzy, bądź też zastosowanego przez podmiot podstępu, nie wyklucza uznania go za uzurpatora.
W tym świetle należy też poszukiwać dokładniejszej odpowiedzi na pytanie, czy po obaleniu komunizmu Wałęsa, wykorzystując funkcję lidera Solidarności i ubiegając się o prezydenturę RP, nie stosował podstępu, aby zdobyć stanowisko głowy państwa.Oczywiście nie należy sugerować się tym, iż - jak stwierdzał A. Michnik - "Wałęsę cechował brak kultury i wiedzy". Jednocześnie bowiem miał "intuicję i charyzmę wielkiego ludowego przywódcy (..) Jego emocje były prymitywne, ale jego sprawność umysłu, zręczność taktyczna i zmysł polityczny bywały genialne". Możemy więc uznać, iż stanowiło to kompensatę braku kultury i wiedzy. Niepokojące mogą być natomiast inne cechy charakteru Wałęsy, wymienione w tej opinii: "Potrafił po mistrzowsku uwodzić masy i nieuczciwie manipulować ludźmi. Miał zręczność intryganta (..) sięgał po chwyty niegodziwe i płaską populistyczną demagogię".
Te ostatnie stwierdzenia upoważniają do postawienia pytania, czy Wałęsa był zdolny do podstępu na skalę umożliwiającą mu pozyskanie poparcia w wyborach na prezydenta, pomimo pojawiających się już wtedy zarzutów o jego agenturalnej współpracy z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa, a także pomimo sprzeciwów liberalnego ugrupowania A. Michnika i T.Mazowieckiego? Na podstawie opinii Michnika można sądzić, że Wałęsa był zdolny do podstępu w celu objęcia władzy. Następne pytanie brzmi więc, czy rzeczywiście takiego podstępu dokonał?
Zastanówmy się, jakie czynniki mogą uzasadniać pozytywną odpowiedź na powyższe pytanie. Interesujące są "gry z komunistami", a zwłaszcza z aparatem bezpieczeństwa PRL - jak nazywa L.Wałęsa swoje kontakty z reprezentantami obalanego ustroju. Należy najpierw rozważyć, czy Wałęsa, który był zdolny w kontakcie z Jaruzelskim określić samego siebie jako "kapral Wałęsa", nie pełnił już w 1980 roku funkcji lidera Solidarności w sposób zgodny z oczekiwaniami PZPR-u? Trzeba pamiętać, iż PZPR miał wprawę w organizowaniu buntów przeciwko sobie i sterowania nimi. W tym kontekście należałoby do końca wyjaśnić wielokrotnie podnoszoną w mediach sprawę usuwania przez Wałęsę - już jako prezydenta - ze swoich akt personalnych jakichś fragmentów, które mogłyby wskazywać na jego inny status personalno-polityczny od deklarowanego.
Następna sprawa jest jeszcze trudniejsza do wyjaśnienia, lecz należy ją wreszcie sformułować w pełnym zakresie. Gdy po Okrągłym Stole i utworzeniu rządu Mazowieckiego, Wałęsa zauważył, że liberałowie zrzeszeni w Unii Demokratycznej nie widzą go w roli przyszłego prezydenta, podjął działania nazywane jedną z jego "wolt". Polegały one na rozpoczęciu w trakcie kampanii wyborczej tzw. "wojny na górze", skierowanej przeciwko zaprzyjaźnionemu wcześniej ugrupowaniu Michnika i związaniu się ze środowiskami konserwatywno-narodowymi, a zwłaszcza Porozumieniem Centrum. Działania te były obliczone na uzyskanie poparcia katolickiego w 90 proc. społeczeństwa. Wałęsa wiedział, że na to społeczeństwo musi podziałać wizerunek Matki Boskiej w klapie marynarki. Wizerunek ten mógł być rozumiany jako potwierdzenie hipotetycznego oświadczenia, którego możemy się domyślać: "Przychodzę do Was z wiarą, że to co robię dla Was, robię w imieniu Opatrzności i pragnę, abyście też w to wierzyli". I wierzyliśmy.
Okazało się jednak, że w związku z planowaną kampanią prezydencką, Wałęsa zapragnął wzmocnić oddziaływanie symboliki religijnej. Nie wiemy, czy wynikało to z obniżonej samooceny, czy też przeświadczenia o spadku pobożności naszego społeczeństwa. Faktem jest, że zamiast typowych populistycznych obietnic kandydatów do władzy oraz rzucania tzw. "kiełbasy wyborczej", postanowił posłużyć się przedsięwzięciem przypominającym biblijny dar w postaci manny z nieba dla wszystkich. Zaoferował bowiem "po 100 milionów złotych dla każdego" (czyli 10 tys. obecnych złotych) z zapewnieniem, że będzie to forma uwłaszczenia społeczeństwa na majątku państwowym, wytworzonym przez nie w okresie komunizmu. Zanim okazało się, że uwłaszczenie to czysta fikcja, Wałęsa został prezydentem. Zdołał też oficjalnie powierzyć byłemu PZPR, pod zmienioną nazwą SdRP, rolę "lewej nogi" nowego ustroju, który uzyskał nieoficjalną nazwę postkomunizmu. Nazwa ta pojawiła się nie tylko dlatego, że nowy ustrój następował po komunizmie, lecz głównie dlatego, iż stanowił rodzaj symbiozy socjalistycznego neoliberalizmu Z. Messnera i M. Rakowskiego oraz odpowiednika neoliberalizmu amerykańskiego w postaci zbioru haseł głoszonych przez ekipę L. Balcerowicza i niektórych przedstawicieli politycznej opozycji antykomunistycznej.
Oferta dla ludu w postaci "100 milionów" była swoistym plastrem przeciwbólowym dla społeczeństwa po wykonaniu na nim operacji obcinania tzw. nawisu inflacyjnego, czyli odbierania nadmiaru pieniędzy w stosunku do wątłej podaży towarów w czasie hiperinflacji, która była spektakularnym wkładem PZPR-u w obalanie komunizmu. Oferta ta miała też przedłużone działanie, wpływając usypiająco na naród, gdy prezydent Wałęsa likwidował rząd J. Olszewskiego, pragnący przeciwstawić się zmianom ustrojowym w kierunku postkomunizmu.
Ekonomiczna "wspaniałomyślność" Wałęsy wobec społeczeństwa była dla Balcerowicza niezwykle przydatna. Tłumiła bowiem dezaprobatę ludności dla sposobu walki z hiperinflacją. Po jego zastosowaniu społeczeństwo utraciło dużą część swych dochodów bez rekompensaty, chociażby w postaci obietnicy przydziałów akcji po uruchomieniu w przyszłości giełdowej prywatyzacji majątku państwowego. Wałęsa nie prowadził skutecznej walki z Balcerowiczem o interesy pracowników oraz pozostałej części ludności i tolerował dokuczliwe dla niej przedsięwzięcia wynikające z "terapii szokowej". Nie oznacza to jednak, że nie otrzymał żadnej przysługi za taką postawę, a szczególnie za pomysł "100 milionów".
Niewątpliwą korzyścią dla Wałęsy był sam fakt, iż Balcerowicz nie zrobił użytku ze swojej wiedzy i autorytetu ekonomicznego w celu ośmieszenia tego pomysłu, czym zdegradowałby jego skuteczność do zera i obnażyłby populistyczny wyczyn Wałęsy, zamierzony na niespotykaną skalę. Stało się odwrotnie. Wystarczyło, iż Balcerowicz nie uczynił tego, aby wiarygodność pomysłu niepomiernie wzrosła, pomimo że nie został on wprowadzony do "Planu Balcerowicza" w celu realizacji. Zresztą były nawet zapoczątkowane działania organizacyjne w postaci powołania komisji, która miała opracować metodologię realizacji pomysłu, lecz inicjatywa ta "przyschła". O tym, że społeczeństwo uwierzyło we "wspaniałomyślność" Wałęsy świadczy wiele opublikowanych ocen, a nawet słynna estradowa piosenka Kazika Staszewskiego z żądaniem: "Wałęsa dawaj nasze 100 milionów."
Wałęsa zasłużył się Balcerowiczowi jeszcze w innej "grze" finansowej, o doniosłym znaczeniu dla przebiegu transformacji, ale także dla osobistej pozycji Wałęsy jako partnera wiodących prym ugrupowań neoliberalnych. Ogłosił mianowicie w mediach, że w Polsce sektor prywatny powinien powstać na gruzach sektora państwowego. W ten sposób wyraził aprobatę dla stosowanej w praktyce zasady, że majątek państwowy może być przed prywatyzacją zdeprecjonowany. Jeśli pominąć aspekt patologii korupcyjnej, można przyjąć, że zasadę tę stosowano, aby łatwiej było znaleźć nabywców majątku i w ten sposób przyspieszyć przekształcenia ustrojowe.
Widać więc, że ponad potencjalną przepaścią ideową między obu głównymi budowniczymi nowego ustroju mogło się rozwijać bliskie współdziałanie nie wywołujące poważnych sprzeciwów, gdyż wyglądające jak droga do powszechnego dobrobytu i do przyspieszenia terapii zapowiedzianej jako szokowa. W ocenie społecznej, wszelkie niemiłe szoki nie były zbyt bolesne, jeśli po nich miały spływać dawki dobrobytu po 100 milionów dla każdego. Musimy zatem nawiązać do pytania, czy stosując omawiane gry finansowo-ustrojowe, Wałęsa dopuścił się podstępu? Spróbujmy jednak uwzględnić obronę samego Wałęsy przed tego typu zarzutami.
Odpierając zarzuty internautów w sprawie oszukania przez Walęsę narodu, tłumaczył się on następująco (cytaty zaczerpnięte ze strony http://www.sw.org.pl/walesa-list.html ): "Nikogo nie oszukałem. Demokracja to odpowiedzialne wybieranie; konsekwentne popieranie dla wykonania celu jest warunkiem, aby polityk mógł zrealizować swe obietnice. Mogę powiedzieć, że mnie oszukano popierając jako prezydenta, a potem nie dając koniecznego poparcia parlamentarnego".
Należy przypomnieć, iż pretensja Wałęsy do społeczeństwa o to, że po wybraniu go na prezydenta nie udzielało mu ono poparcia w parlamencie, jest bezzasadna. Elektorat wybierający Wałęsę na prezydenta wywodził się z siły społecznej o charakterze konserwatywno-narodowym, a zwłaszcza z Solidarności. Gdyby Wałęsa jako lider Solidarności pozwolił wyłonić z tej organizacji bardziej lub mniej masową partię konserwatywno-narodową, mogącą zapewnić prawidłową reprezentację Solidarności jako siły politycznej w Sejmie, miałby prawo tego oczekiwać. Zanim jednak został prezydentem, odrzucił taką ewentualność, umożliwiając przejęcie funkcji parlamentarnej "reprezentacji" Solidarności przez Unię Demokratyczną i Unię Wolności, zrzeszające członków o orientacji neoliberalnej, stanowiącej niewielki odsetek Solidarności. Wałęsa argumentował odrzucenie pomysłu przekształcenia Solidarności w partię polityczną tym, że byłoby to sprzeczne z demokracją jako pluralizmem, gdyż miałaby ona charakter przypominający PZPR jako "siłę przewodnią". W wyniku decyzji Wałęsy Solidarność uległa dezintegracji i rozproszeniu. Powstała zalecana przez Wałęsę mnogość (od łac. pluralis , tzn. mnogi) partyjek, wzajemnie zwalczających się, co sprzyjało pozornie prawdziwemu twierdzeniu Unii Wolności, że właśnie ona jest "główną siłą polityczną". W istocie rzeczy siłą taką była pozbawiona odpowiednio dużej reprezentacji w Sejmie, dominująca część społeczeństwa o orientacji konserwatywno-narodowej.
W tej sprawie może dziwić pewien fakt. Otóż Wałęsa otrzymał - jak sam przyznawał w mediach pod koniec lutego 2011 roku - tę ulubioną przez niego definicję, że demokracja to pluralizm - od Michnika. Jak się jednak okazało, Michnik nie zdołał spowodować, aby Wałęsa uwzględnił to, że w państwach zachodnich, a zwłaszcza w USA, istnienie tylko dwóch partii politycznych wystarcza do tego, aby uznać system polityczny za demokrację i za pluralizm. Ponadto zignorowane zostało doświadczenie W.Brytanii z jej Labour Party, która zrzesza indywidualnych członków w liczbie 300 tysięcy, a na zasadzie członkostwa zbiorowego należy do niej ponad 5 milionów osób i nikt nie uważa jej za "siłę przewodnią" w stylu PZPR.
W dalszej części swej internetowej wypowiedzi Wałęsa stwierdził: "Większość nie dała mi poparcia, a ja go nie otrzymałem; reszta to już konsekwencja wybranej drogi i podatność polskich wyborców na populizm". Z tym twierdzeniem można byłoby się zgodzić, lecz z zapytaniem: czy nie chodzi jednak o populizm typu "100 milionów dla każdego"? Czy Polacy mogli nie być podatni na taki populizm? Czy byli w stanie obliczyć, że takie pieniądze to po prostu ekonomiczna fikcja?
W sprawie "100 milionów" Wałęsa wypowiedział się następująco: "To był pomysł sprawiedliwego uwłaszczenia obywateli, hasło startu do przejęcia majątku państwowego - nie posłuchaliście, nie było zgody i poszło inaczej; dziś mówicie, że cwaniacy ograbili. Tak, za waszym przyzwoleniem. Proponowałem inaczej". W tej wypowiedzi odpowiedzialność za rozgrabianie majątku państwowego i nieskorzystanie z pomysłu "100 milionów" jest transferowana na społeczeństwo. Nie miało ono jednak wpływu na obraną drogę patologicznej prywatyzacji, ani też szans na zastąpienie jej realistyczną koncepcją uwłaszczenia społeczeństwa za pośrednictwem rynku papierów wartościowych. Społeczeństwo nie miało w Sejmie, ani we władzach wykonawczych prawidłowej reprezentacji politycznej, do czego przyczynił się sam Wałęsa.W rzeczywistości społeczeństwo udzielające wtedy legitymizacji Wałęsie miało istotne przeszkody w ustaleniu rzeczywistego statusu personalnego kandydata. W tym kontekście należy uwzględnić opublikowaną w kwietniu 2011 roku przez profesora Pawła Bożyka, b. doradcę E.Gierka, informację o roli Wałęsy w czasie wydarzeń Sierpnia 1980 roku. Oto fragment rozmowy między b. Ministrem Spraw Wewnętrznych, Stanisławem Kowalczykiem a Edwardem Gierkiem, w jego gabinecie: "Chciałem was poinformować oficjalnie, że Wałęsa to nasz człowiek, współpracujemy z nim także finansowo już od siedmiu lat. Jestem więc pewien, że się dogadamy . To dobrze, odpowiedział Gierek. Rozmawiajcie z nim, nie róbcie mu krzywdy". (P.Bożyk, Hanka Miłość Polityka. Wydawnictwo Zysk i Spółka. Poznań 2011, s.235-236).
Z informacji tej wynika, że Służby Bezpieczeństwa mogły korzystać z usług Wałęsy za wynagrodzeniem do wydarzeń Sierpnia 1980 roku. Gdyby informacja podana przez b. ministra S.Kowalczyka nie była prawdziwa, nie zmieniałoby to przypuszczenia, że przed Okrągłym Stołem Wałęsa mógł obalać komunizm wspólnie z Jaruzelskim. Po próbie rozgromienia Solidarności, PZPR - podobnie jak robiły to także inne partie komunistyczne - podjęła bowiem trud nie obrony, lecz "rozwiązania" komunizmu, a raczej przekształcenia go w postkomunizm. W tym dziele rola Wałęsy, zasygnalizowana przez niego w formie zadania budowy "lewej nogi", powinna być oceniana jako wiodąca. W wielu działaniach Wałęsy dało się zaobserwować wyraźne wspomaganie reprezentantów byłego reżimu komunistycznego. Wynika to z licznych publikacji, np. dotyczących likwidacji rządu J.Olszewskiego, czy też postawy Wałęsy wyrażającej oskarżenie R.Kuklińskiego o zdradę Polski w głośnej sprawie o dostarczenie Amerykanom dokumentów o planach wojennych Moskwy i zamierzonym wprowadzeniu przez Jaruzelskiego stanu wojennego.
W roku 2010 wydarzyło się coś, co można by nazwać objęciem przez Wałęsę swoistego "patronatu" nad około 40 tysiącami byłych pracowników UB i SB, gdyż usilnie zabiegał o pozostawienie im specjalnych premii jako dodatków do emerytur ze względu na ich trudną pracę, jaką wykonywali w swoim życiu zawodowym. Wstawiennictwo Wałęsy odbywało się jako przedsięwzięcie medialne parę dni przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, który rozpatrywał wniosek o uchylenie przepisów ustawy pozbawiającej premii byłych pracowników komunistycznych służb bezpieczeństwa. Wywiadu telewizyjnego Wałęsa udzielał po zaprezentowaniu na ekranach fragmentu ściany swego gabinetu , z wyeksponowanym o dużych rozmiarach krzyżem, co może być podstawą przypuszczenia, iż pragnął zasygnalizować Trybunałowi, że zaleca mu podjęcie wyroku zapewniającego przywileje emerytalne pracownikom komunistycznych służb bezpieczeństwa nie tylko w imieniu swoich zwolenników, ale także samej Opatrzności.
Argumentacja słowna miała charakter kuriozalny. Wałęsa sugerował, że owi emeryci zasługują na swe przywileje, gdyż wśród nich działali agenci Solidarności, będący "wtyczkami" w resorcie bezpieczeństwa. Można by więc domyślać się, że w ten sposób dawał do zrozumienia, iż skoro tych wtyczek nie wyłapali, to oznacza, iż 40 tysięcy funkcjonariuszy UB i SB sprzyjało Solidarności. Trybunał miał jednak w tej sprawie inne zdanie i zatwierdził ustawę, a premie do emerytur pozostawił tylko głównym szefom byłego reżimu, na czele z Jaruzelskim.
Podane wyżej wyjaśnienia internetowe L.Wałęsy trudno uznać za przekonujące. Na gruncie kryteriów etycznych i ekonomiczno-politycznych oraz na podstawie przytoczonych informacji, można by więc wysunąć hipotezę, że legitymizacja udzielona swego czasu Wałęsie była wadliwa z powodu nieujawnienia przez kandydata na prezydenta jego rzeczywistego statusu personalno-politycznego oraz stosowania działań mogących prowadzić do wniosku, że są to - według terminologii Michnika - "chwyty niegodziwe", rodzące przypuszczenia o posługiwaniu się podstępem.
Jak wiadomo, decyzja w sprawie legitymizacji nie została unieważniona. Można by sądzić, że właściwym momentem do tego mogło być posiedzenie Sejmu z debatą nad wnioskiem o zdymisjonowanie rządu J.Olszewskiego. Jednakże ów Sejm był już dostosowany do współdziałania z Wałęsą, jako prezydentem, w dziele budowania ustroju postkomunistycznego z udziałem "lewej nogi", więc trudno przypuszczać, aby takiemu Sejmowi mógł odpowiadać pomysł prawnej delegitymizacji prezydenta, gdyby zgłoszono taki wniosek. Temu Sejmowi odpowiadał natomiast pomysł prezydenta Wałęsy o udzielenie prawnej delegitymizacji premierowi Olszewskiemu oraz jego rządowi i pomysł ten został zrealizowany.
Niewątpliwie jednak Lecha Wałęsę, jako podmiot władzy, również po pewnym czasie dotknęła delegitymizacja w sensie ogólnym, definiowana jako utrata akceptacji społecznej. Ubiegając się bowiem o ponowny wybór na prezydenta Rzeczypospolitej w 2000 roku uzyskał on 1 proc. głosów, podczas gdy startując w wyborach prezydenckich po raz pierwszy otrzymał w II turze - ponad 74 proc. głosów.
Wyolbrzymianie zasług Wałęsy w tworzeniu demokratycznego ustroju Rzeczypospolitej świadczy o ignorowaniu jego delegitymizacji i stanowi zniekształcanie historii Polski przez zamazywanie roli konserwatywno-narodowej siły społecznej, pozbawionej odpowiedniej reprezentacji politycznej w parlamencie u progu transformacji ustrojowej.
Marian Guzek
Autor jest profesorem ekonomii Uczelni Łazarskiego w Warszawie, wykłada międzynarodowe stosunki gospodarcze i polityczne.