Finanse samorządów zdemolowane po Polskim Ładzie. Rząd zapowiada nowy "system wyrównawczy"
Po wprowadzeniu tzw. Polskiego Ładu w zeszłym roku gwałtownie załamały się finanse samorządów, których dochody własne pochodziły w lwiej części z podatku PIT. Do tego doszła gigantyczna inflacja, jakiej nie było od ćwierci wieku. Teraz samorządowcy zastanawiają się, skąd wziąć pieniądze, by nie zamykać szkół, oświetlać ulice i mimo wszystko poprawiać jakość życia mieszkańców. Potrzeby inwestycyjne nie maleją.
Tzw. Polski Ład wprowadził podwyżkę kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł i obniżył najniższą stawkę do 12 proc. Z tego powodu wpływy do budżetu spadły. Budżet państwa odbił to sobie na podatku VAT, z którego wpływy rosły dzięki szalejącej inflacji. A co z samorządami?
Dostają one natomiast swoją dolę z wpływów z PIT i z CIT. Wpływy z PIT zmalały i dochody samorządów gwałtownie się skurczyły. Inflacja natomiast powoduje, że ich wydatki są jeszcze o wiele większe niż oficjalny wskaźnik wzrostu cen. Dlatego samorządy są mocno pod kreską. Jak bardzo?
Podczas Kongresu Local Trends Piotr Polak, koordynator Komisji Unii Metropolii Polskich przedstawił twarde dane. W 2021 roku dochody własne samorządów wyniosły 62,1 mld zł. W ubiegłym roku wskutek tzw. Polskiego Ładu zmniejszyły się do 54 mld zł, a w tym - dalej się skurczą - do 52,1 mld zł.
- Daje nam to poziom dochodów z 2018 roku - powiedział.
A jakie są skutki tak gwałtownego spadku dochodów?
- Drugi raz z rzędu uchwalamy budżety z deficytem operacyjnym. Na tym nie można budować ani budżetu, ani planu inwestycyjnego. Nie można tych deficytów finansować nadwyżkami z poprzednich lat. Planowanie sprowadza się do najbliższych 12 miesięcy. Żeby przetrwać - mówiła Izabela Kuś, skarbniczka Gdańska.
Skarbnik Bydgoszczy Piotr Tomaszewski mówi z kolei, że dochody z PIT jego miasta w tym roku zmniejszą się do 469 mln zł z 570 mln zł w 2021 roku. I dodaje, że choć subwencja oświatowa powinna pokryć realizację zadań samorządu w zakresie prowadzenia szkół, Bydgoszcz i tak do niej dokłada. Tylko na szkoły 220 mln zł rocznie.
- Samorządowcy musza mieć możliwość zrealizowania potrzeb mieszkańców. Gdy ktoś nam zabiera dochody, zabiera nam możliwość świadczenia usług mieszkańcom (...) Dyskusja z rządem o dochodach jest dyskusją o zrealizowaniu potrzeb dla mieszkańców i inwestycjach, które musimy zrealizować - mówił Piotr Tomaszewski.
Na to, żeby dokładać do oświaty mogą sobie pozwolić tylko najbogatsze samorządy. Biedne muszą rezygnować z jakości, co oczywiście w konsekwencji prowadzi do reprodukcji społecznych nierówności w kolejnych pokoleniach.
- Subwencja oświatowa spadła z 3 proc. PKB do 2 proc. PKB. Niektóre samorządy nie mogą pozwolić sobie na większe dopłaty do oświaty - powiedział prezydent Sopotu Jacek Karnowski.
Rząd w końcu połapał się w tym, że jego decyzje spowodowały drastyczne ograniczenie dochodów samorządów i trudno mu będzie na nie zrzucić odpowiedzialność za pogorszenie jakości życia ludzi. Ubytki ich dochodów własnych postanowił "załatać" dotacjami. Wiceminister finansów i współprzewodniczący Zespołu do Spraw Systemu Finansów Publicznych Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego Sebastian Skuza zasugerował podczas Kongresu, że wyniosą one w tym roku 20 mld zł.
- Rozważmy możliwość dodatkowego wsparcia jednostek samorządu terytorialnego w tym roku. Do końca tego kwartału będą konkretne rozstrzygnięcia co do kwot i sposobu ich przekazywania (...) Kwota wzrostu subwencji o ok. 20 mld zł jest znacząca - powiedział Sebastian Skuza.
Piotr Polak wylicza jednak, że nie będzie to więcej niż 14 mld zł z powodu zaniżenia tzw. kwoty referencyjnej, czyli wskaźnika dochodów własnych z poprzednich lat.
- System rekompensat strat z tytułu podatku PIT nie spełnił swojej zasadniczej funkcji - powiedział.
- Rząd zrozumiał, iż Polski Ład spowodował zubożenie samorządów. Z tego się cieszymy. Chcielibyśmy, żeby zmiany polegały na wyrównaniu skutków Polskiego Ładu. (...) Dochody własne są czymś dużo ważniejszym niż dotacje - mówił Jacek Karnowski.
Samorządowcy twierdzą, że ograniczenie dochodów własnych powoduje, iż ledwo starcza im na realizację wydatków bieżących, nie mówiąc o inwestycjach. Na dodatek zadłużenie samorządów - według danych Ministerstwa Finansów - przekroczyło na koniec zeszłego roku 100 mld zł, a w ostatnim kwartale wzrosło o 4,2 mld zł, czyli o ponad 5 proc.
- Dziś mówimy o przetrwaniu samorządów, a nie o budowaniu podstaw pod nowe wydatki inwestycyjne. Poza dwoma dużymi miastami żadne nie będzie miało nadwyżki operacyjnej. Presja wydatków bieżących staje się tak silna, że odkładamy projekty inwestycyjne - powiedział Krzysztof Żuk, prezydent Lublina, współprzewodniczący Zespołu do Spraw Systemu Finansów Publicznych Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego.
- W budżecie miasta Chełm dochody utrzymane są na poziomie poprzednich lat, a wydatki wzrosły (...) To, żeby mieszkańcy mogli żyć lepiej jest trudnym wyzwaniem (...) Środków bieżących brakuje - przedstawiał sytuację miasta Jakub Banaszek, prezydent Chełma i prezes Stowarzyszenia Prezydentów Miast Polskich.
Skoro samorządom brakuje na wydatki bieżące - utrzymanie komunikacji miejskiej, szkół, oświetlenie ulic - to tym bardziej brakuje na inwestycje. To one właśnie mogą przesądzić o atrakcyjności mniejszych ośrodków w porównaniu z metropoliami, do których trwa nieprzerwana migracja.
- Skoro wyzwaniem jest depopulacja, może zamiast transferów bezpośrednich gotówki do rąk rodziców sposobem na depopulację są wysokiej jakości usługi publiczne - mówił Zygmunt Frankiewicz, senator i prezes Związku Miast Polskich.
Rząd PiS dużo opowiadał o tym, jak wspomoże rozwój mniejszych i średnich miast, żeby np. młodzi ludzie wyjeżdżający na studia chcieli wracać i pracować tam, gdzie się urodzili. Opowiadał też dużo o rozwoju Polski Wschodniej. Na gadaniu się skończyło, bo to właśnie miastom z tego regionu najbardziej grozi depopulacja. Kiedy pozostaną tam tylko ludzie starsi, miasta zostaną pozbawione dochodów, a ich wydatki będą tylko rosły.
- Nasze samorządy, w Polsce Wschodniej, będą tracić z powodu depopulacji i będą wielkim obciążeniem dla państwa. Społeczeństwa starzejące się będą wymagać większych transferów środków - mówił Jakub Banaszek.
- Depopulacja dotyka też takich miast jak Łódź - dodała prezydent Łodzi Hanna Zdanowska.
Zatrzymać młodych ludzi w mniejszych miastach mogłyby inwestycje w jakość życia.
- Rozwój gospodarczy w Polsce osiągnął taki poziom, że brak pracowników staje się bardzo dużą barierą także w średnich i mniejszych miastach, poddanych depopulacji. Wielkim sukcesem polskich samorządów 20 lat temu była polityka przyciągania inwestorów. Teraz największym wyzwaniem jest polityka promieszkaniowa. W miastach średnich mieszkania są kluczowo ważne, żeby zatrzymać ludzi - powiedział Wojciech Jarczewski, dyrektor Instytutu Rozwoju Miast i Regionów.
I dodał, iż z badań wynika, do tego, by ludzie chcieli w danym miejscu mieszkać wymagają czterech rzeczy - to praca, mieszkanie, ochrona zdrowia i edukacja. Przypomnijmy, że rząd PiS wymyślił program "Mieszkanie Plus" mający być odpowiedzią na potrzeby mieszkaniowe także ludzi z mniejszych miast. Program skończył się spektakularnym fiaskiem. Pandemia jednak uświadomiła, że wiele życiowych spraw można załatwić zdalnie. Być może infrastruktura telekomunikacyjna, a zwłaszcza Internet 5G pomogą zatrzymać ludzi w mniejszych ośrodkach?
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
- Pandemia pokazała konieczność dobrej jakości infrastruktury telekomunikacyjnej (...) Jest ona konieczna także do tego, żeby mieszkańcy mogli pozostać w mniejszych ośrodkach i np. pracować zdalnie (...) Oznacza ona dostęp do edukacji, pracy, rozrywki, medycyny - mówił Michał Ziółkowski, członek zarządu ds. techniki w operatorze telekomunikacyjnym Play.
Co w takim razie z inwestycjami, które mogłyby poprawić jakość życia ludzi?
- Mamy konkretne projekty w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Rząd ogłosił w sierpniu 2020 roku pierwszy nabór na pieniądze z KPO. Miało być szybko, a nie ma nic - mówiła Elżbieta Polak, marszałek województwa lubuskiego.
Przypomnijmy, że chodzi o 24 mld euro w dotacjach, 12 mld euro w pożyczkach dostępne dla Polski "zamrożone" z powodu niespełnienia przez Polskę kamieni milowych, czyli zobowiązań podjętych przez rząd, w tym dotyczących przywrócenia praworządności. Ale z tych samych powodów "zamrożone" mogą zostać fundusze "dużego", siedmioletniego budżetu Unii, z Polityki Spójności.
- Do Polski nie ma teraz zaufania w Brukseli (...) Wdrożenie i przestrzeganie praw podstawowych (...) oznacza także dostęp do sprawiedliwego i niezawisłego sądu. Bruksela nie będzie pokrywać faktur (z Polityki Spójności), dopóki się ten warunek nie spełni - powiedział Adam Mikołajczyk, dyrektor Departamentu Rozwoju Regionalnego i Przestrzennego samorządu województwa pomorskiego.
- W Brukseli wszyscy czekają na decyzje z Polski w sprawie KPO - powiedział Jan Olbrycht, poseł do Parlamentu Europejskiego.
Prezes państwowego Banku Gospodarstwa Krajowego Beata Daszyńska-Muzyczka opowiadała, że rządowy "Fundusz Inwestycji Strategicznych" jest w stanie zastąpić unijne środki na inwestycje. Nie przekonała jednak samorządowców. Ostatni nabór do programu dotyczy zabytków. Samorządowcy mówią - przecież chodzi tu głównie o obiekty sakralne. Rząd nie może sam dawać kościołowi, wiec chce to zrobić rękami wójtów.
- Gdy wnioski samorządów na program inwestycji strategicznych trafia do rządu, to wpada do czarnej skrzynki. Wnioskowaliśmy do premiera o to, żeby podał, jakie są kryteria programu i nie dostaliśmy odpowiedzi - mówił Piotr Tomaszewski, skarbnik Bydgoszczy.
- Moje miasto jest uznane za popegeerowskie. Minister Paweł Szefernaker (jest on również pełnomocnikiem rządu ds. współpracy z samorządem terytorialnym) zastrzegał się, że środki dostanie każda gmina popegeerowska. Miasto Darłowo zostało wykluczone, a sąsiednie miasteczko, w którym burmistrz sprzyja partii rządzącej, dostało pieniądze na dwa projekty - powiedział Arkadiusz Klimowicz, burmistrz Darłowa.
Rząd zorientował się, że obniżki PIT w ubiegłym roku spustoszyły kasy samorządów. Jesienią zeszłego roku przedstawił im skomplikowany projekt naprawienia ubytków w dochodach. Teraz samorządy dyskutują nad stanowiskiem wobec tych propozycji, bo dla niektórych mogą okazać się niekorzystne. Rządowe propozycje nie są jeszcze ostateczne.
Sebastian Skuza, wiceminister finansów mówił, że nowy "system wyrównawczy" nie będzie oparty tylko o poziom dochodów, ale również będzie uwzględniał potrzeby wydatkowe. Indeks takich potrzeb opracowany byłby dla każdej z grup jednostek samorządu terytorialnego i na "mieszkańca przeliczeniowego". Założenie jest takie, że im mniej zamożna gmina, tym jej potrzeby rozwojowe są wyższe. Zasugerował też możliwość udziału samorządów w ryczałcie od przychodów ewidencjonowanych, który stał się popularną formą opodatkowania przedsiębiorców po wprowadzeniu tzw. Polskiego Ładu.
- Rozważmy możliwość dodatkowego wsparcia jednostek samorządu terytorialnego w tym roku. Do końca tego kwartału będą konkretne rozstrzygnięcia co do kwot i sposobu ich przekazywania - powiedział Sebastian Skuza.
- W relacji samorząd-rząd brakuje zaufania - podsumowała Hanna Zdanowska.
Jacek Ramotowski