Firmy nie chcą zatrudniać, ale dobrze płacą

Coś niedobrego dzieje się z zatrudnieniem - po lipcowej stagnacji w sierpniu w firmach ubyło ponad 8 tys. etatów. To nie najlepszy wynik biorąc pod uwagę, że w miesiącach wakacyjnych zatrudnienie zwykle rosło ze względu na prace sezonowe. To zapowiedź hamowania dynamiki konsumpcji.

Coś niedobrego dzieje się z zatrudnieniem - po lipcowej stagnacji w sierpniu w firmach ubyło ponad 8 tys. etatów. To nie najlepszy wynik biorąc pod uwagę, że w miesiącach wakacyjnych zatrudnienie zwykle rosło ze względu na prace sezonowe. To zapowiedź hamowania dynamiki konsumpcji.

Według danych GUS, zatrudnienie wzrosło o 3,1 proc. w skali roku, ale w porównaniu z lipcem spadło o 0,1 proc. Liczba etatów spadła do 5,52 mln i była o około 8 tysięcy mniejsza niż miesiąc wcześniej. Ekonomiści Banku BPH wyliczyli, że to największy miesięczny spadek od lutego 2010 r.

W większości ankiet przedsiębiorcy deklarują niechęć do zwiększania stanu zatrudnienia. To skutek pogarszającej się sytuacji w otoczeniu polskiej gospodarki i obaw o stabilność popytu. Firmy nie chcą zostać na lodzie z wyprodukowanym towarem, na którego nie będzie chętnych - więc nie zwiększają produkcji i reagują tylko na bieżące zamówienia. A skoro produkcja nie rośnie to i popyt na pracę jest mizerny.

Reklama

Na szczęście nieco lepsza jest sytuacja, jeśli chodzi o poziom płac. Pensje w przedsiębiorstwach w ciągu ostatniego roku wzrosły o 5,4 proc. W sumie więc tzw. fundusz płac pokazujący dochód z pracy do dyspozycji gospodarstw domowych stabilnie rośnie. A to oznacza, że dziś spadek zatrudnienia nie przekłada się zbyt mocno na poziom konsumpcji. Ale jeśli będzie się utrzymywać to w końcu skłonność właścicieli firm do podwyższania płac też się zmniejszy. Według większości prognoz, już w przyszłym roku dynamika konsumpcji znacznie wyhamuje.

Tomasz Kaczor, Bank Gospodarstwa Krajowego: - Dane o zatrudnieniu i płacach w sierpniu nie są najlepsze. W zasadzie w okresach dobrej koniunktury z poprzednich lat w lecie nie notowaliśmy spadku zatrudnienia. Skoro teraz zatrudnienie spada to oznacza, że mamy do czynienia z wyraźnym spowolnieniem. Ono prawdopodobnie nie pojawiło się dopiero teraz. Wcześniej mógł je maskować wzrost zapotrzebowania na prace sezonowe. Fakt, że w lipcu w zasadzie mieliśmy stabilizację, też o czymś świadczy. W okresie, gdy choćby prace w budownictwie idą pełną parą jest wiele powodów, by zwiększać liczbę pracowników. A tak się nie stało.

- Z konsumpcją na razie może nie będzie się dziać źle. Dzięki wzrostowi płac fundusz wynagrodzeń nadal rośnie w niezłym tempie. Według moich wyliczeń, w sierpniu wzrósł on realnie o 4-4,5 proc. To, że nadal rosną wynagrodzenia też jest zastanawiające. Być może statystykę poprawia kilka branż, które poszukują specjalistów i są w stanie im dużo zapłacić. Mowa to o informatyce czy sektorze finansowym i ubezpieczeniowym. Reszta, jeśli w ogóle dostaje jakieś podwyżki, to raczej na poziomie inflacji. Akurat to właśnie ta druga większa grupa ma większą skłonność do konsumpcji. Ci lepiej uposażeni wolą oszczędzać.

- Z opublikowanych do tej pory danych widać jeszcze jedno: otwarcie niemieckiego rynku pracy w maju nie miało większego wpływu na polski rynek. Widać, że nie było masowego odpływu siły roboczej za Odrę, która mogłaby się przełożyć np. na wzrost wynagrodzeń w kraju. Niemcy to specyficzny kraj, trzeba dobrze znać język, żeby sobie poradzić na tamtejszym rynku, pracodawcy stamtąd szukają konkretnych zawodów, na które jest również duży popyt i u nas. Ten odpływ mógłby być większy gdyby u nas wzrosło bezrobocie do 13-14 proc. Na razie sytuacja może się u nas nie poprawia, ale też nie jest bardzo zła.

Piotr Bielski, BZ WBK: - Dane GUS z rynku pracy mają słodko-gorzki smak. Z jednej strony mamy wyższe zarobki. Dochody z pracy gospodarstw domowych rosną, w pierwszych ośmiu miesiącach fundusz plac nominalnie rósł średnio o prawie 9 proc. Mówimy tu co prawda tylko o sektorze przedsiębiorstw, bo już w przypadku emerytur nie było aż tak różowo ze względu na stosunkowo niską waloryzację w tym roku - jednak taka dynamika w firmach, dużo większa od inflacji, pozwala stwierdzić, że gospodarstwa domowe w sumie odczuwają wzrost dochodów do dyspozycji i w ich budżetach jest więcej pieniędzy niż przed rokiem.

- Jest jednak też druga strona medalu. To spadające zatrudnienie. Jeśli ten trend się utrzyma to pracodawcy coraz mniej chętnie będą się godzić na podwyżki płac. W sumie dochody rodzin mogą być mniejsze. A to przełoży się negatywnie na dynamikę konsumpcji. Spodziewamy się, że wyhamuje ona do 2,5 proc. w połowie przyszłego roku. Tym razem negatywny impuls z sektora przedsiębiorstw będzie nieco osłabiony przez wzrost świadczeń. To dlatego, że bazą do przyszłorocznej waloryzacji będzie wysoka inflacja w 2011 roku. Dlatego uda się utrzymać wzrost konsumpcji, choć będzie on wyraźnie słabszy niż w tym roku.

Marek Chądzyński

Szukasz pracy? Przejrzyj oferty w serwisie Praca INTERIA.PL

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: bank | konsumpcja | Obserwator Finansowy | zatrudnienie | praca sezonowa | GUS | zarobki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »