Gaszenie greckiego pożaru pomaga?
Świat giełdowy nieco odżył, karmiony nadzieją na ratowanie tonącej Grecji przez Unię. Czy będzie to chwytanie brzytwy, czy też faktyczne zdobycie rzutem na taśmę zbawiennego pontonu, okaże się post factum.
Trudno jednak zawyrokować, jakie remedium podejmą władze monetarne eurolandu, bo jeszcze niedawno prezes Trichet nakazywał Atenom samodzielne wychodzenie z kryzysu poprzez bilansowanie budżetu. Najnowsze doniesienia mówią natomiast o zaangażowaniu rządu Niemiec w stabilizowanie sytuacji.
Te doniesienia obarczone są dużą dozą niepewności, zatem zawyrokować o ostatecznym scenariuszu ratunku na razie nie sposób. Ewentualne samodzielne greckie równoważenie budżetu - sądząc po wybuchającej fali strajków - będzie nie lada wyzwaniem zarówno od strony fiskalnej, jak i społecznej, zważywszy 13-procentowy deficyt budżetowy (w relacji do PKB). Tymczasem przepisy z Maastricht mówią o progu 3-procentowym, zatem pozostają one de facto martwe.
Powstaje tutaj pole do wielowątkowej dyskusji o sens istnienia i skuteczność regulacyjnych gorsetów, które notorycznie były i są łamane. Unia dusi się w plątaninie norm, rozporządzeń, dyrektyw, traktatów, które są przez społeczeństwa coraz powszechniej odbierane jako urzędniczy środek nacisku mający zapewnić eurokratom poczucie dobrze spełnianego obowiązku. Ciągle się straszy zwłaszcza nowe kraje batem sankcji za niepoddanie się jakiejś dyrektywie, nawet jeśli dotyczy ona drobiazgowych peryferiów funkcjonowania rynków bądź lokalnych instytucji. Regulacje mające dotyczyć 27 różnorodnych geograficznie, systemowo i gospodarczo krajów są z definicji skazane na porażkę jako przykrojone do nieistniejącego tworu pod nazwą "Europa jednej prędkości".
Takie hasło jest fikcją i po wielokroć dowodzą tego wszelkie statystyki makroekonomiczne. Nawet pomimo postępującej (przynajmniej na papierze) unii monetarnej widać różne traktowanie poszczególnych krajów przez pryzmat ich suwerennych długów. Dobrym barometrem są tutaj spready między rentownością 10-letnich obligacji rządowych, liczone względem tych niemieckich posiadających renomę najstabilniejszych, a badanego państwa. W przypadku Grecji od 2 dni premia się kurczy, jednak wynosi nadal 270 punktów bazowych. Oznacza to, że rynek jako całość żąda za posiadanie greckich obligacji o niemal 3 proc. wyższego kuponu rocznie niż w przypadku 10-latek niemieckich. W przypadku Portugalii spread wynosi 130 pb, Hiszpanii - zadziwiająco skromne 80 pb, a premia za posiadanie długu Irlandii nieznacznie przekracza 1,5 proc. względem "bundów".
Temat zadłużenia poszczególnych krajów pęczniał od dawna i dopiero na fali najnowszego kryzysu urósł do rangi kluczowego i palącego problemu, rzutującego na dalsze funkcjonowanie tych państw. Każdy dług trzeba kiedyś spłacić, a bieżące jego rolowanie połączone z ciągłym zwiększaniem to tylko coraz gorsza finansowa pętla na szyi kolejnych pokoleń. Żadna instytucja globalna typu Bank Światowy czy MFW nie powinna być predestynowana do odgrywania roli głównego stabilizatora ratującego państwa upadające w wyniku własnej niefrasobliwości.
Nakreślone powyżej problemy będą ponuro rozbrzmiewać co rusz z różnym natężeniem, wywołując niepokoje na rynkach finansowych, huśtawki walutowe i kolejne spekulacje o pozornie tylko niezgłębionych programach stymulacyjno-naprawczych. Jest to socjalizm w niespotykanej skali, dlatego żeby go sfinansować potrzebne będzie sięgnięcie głębiej do kieszeni podatników, a to wywoła kolejne protesty połączone z ucieczką w szarą strefę coraz większej części gospodarki. Niech brukselscy kreatorzy dyrektyw, regulacji i traktatów wezmą sobie do serca pikujące sondaże poparcia społecznego dla koncepcji wspólnej waluty od Loary po ujście Dunaju. Wiele bomb finansowych tyka równolegle w wielu lokalizacjach i rozbicie tego paneuropejskiego konglomeratu może być obecnie bliżej niż kiedykolwiek w jego z górą półwiecznej historii.
Po dłuższym zatrzymaniu się nad bolączkami coraz bardziej chwiejnego eurolandu spójrzmy na perspektywę reszty tygodnia. Dziś o 14.30 naszego czasu podany zostanie grudniowy bilans handlu zagranicznego USA, oceniany na minus 36 mld dolarów. Jutro oprócz cotygodniowej liczby tamtejszych podań o zasiłek dowiemy się o ile wzrosła bądź spadła styczniowa sprzedaż detaliczna (typowania 0,4 proc. zwyżki względem pełnego świątecznych wyprzedaży grudnia są dość optymistyczne, zważywszy surową aurę). W piątek warto się pochylić nad dynamiką PKB w Niemczech oraz w całym eurolandzie za ostatni kwartał ubr. W obu przypadkach typuje się spadek o ok. 2 proc. w odniesieniu do IV kw. 2008.
Jednocześnie, względem kwartału bezpośrednio poprzedzającego (lipiec-wrzesień 2009) dla eurostrefy typuje się wzrost o 0,4 proc., co Amerykanie tłumaczyliby na 1,6 proc. w skali roku. Jak widać jedna statystyka drugiej skrajnie nierówna, a rynki same wyciągną wniosek, który odczyt jest bardziej miarodajny.
Na zakończenie tygodnia poznamy także wielkość naszego grudniowego deficytu obrotów bieżących, szacowanego na ponad 900 mln euro. Powoli zacznie się także zajmowanie pozycji pod rozpoczynający się sezon publikacji wyników kwartalnych. Jednak nadzieje na wędrówkę indeksów w stronę styczniowych szczytów, przynajmniej tej zimy, można odłożyć na półkę. W przypadku wskaźnika WIG20 bardziej racjonalne zdaje się wypatrywanie okolic 2000 pkt, niezależnie od bieżącego uspokojenia negatywnych emocji.
Bartosz Stawiarski, Wealth Solutions