Giertych ryzykuje 350 mln zł

Któryś urzędnik przez pomyłkę wpisał w dokumencie trzy litery: "tak". I zagroził wielkim przetargom na pracownie internetowe.

Banalny błąd urzędników Ministerstwa Edukacji Narodowej (MEN) spowodował wielkie zamieszanie w wartych 350 mln zł megaprzetargach na pracownie internetowe i centra multimedialne. Urzędnicy popełnili pomyłkę przy wypełnianiu formularza ogłoszeniowego. W warunkach udziału w postępowaniu wpisali jedno słowo "tak" w rubryce, która nie powinna być wypełniana przy tych zamówieniach. W rezultacie ogłoszenie może mieć poważną wadę prawną. Jak rozwiązać problem, głowią się prawnicy resortu. MEN - mimo choć podkreśla, jak zależy mu na czasie - już trzy tygodnie ślęczy nad wnioskami firm o udział w tym przetargu.

Reklama

Zagrożone terminy

Problem jest poważny, bo zamówienia za 350 mln zł trzeba zrealizować do końca roku. Jeśli się nie uda, unijne dofinansowanie przepadnie. Jak błaha pomyłka może wstrzymać wielki przetarg?

Diabeł tkwi w szczegółach formularza ofertowego, który inaczej się wypełnia dla różnego rodzaju zamówień: dostaw, robót budowlanych czy usług. W przypadku dostaw - a ich właśnie dotyczy przetarg MEN - zamawiający nie powinien był wypełniać sekcji ogłoszenia zatytułowanej: "Specyficzne warunki dotyczące zamówień na usługI". Dotychczas MEN zawsze tę rubrykę zostawiał niewypełnioną.

Tym razem jednak urzędnicy wpisali w niej: "Tak", odpowiadając pozytywnie na pytanie, czy firmy powinny przedstawić nazwiska oraz kwalifikacje osób odpowiedzialnych za wykonanie "usługi" (choć faktycznie chodzi o dostawę). Prawnicy twierdzą, że MEN w ten sposób postawił nieuzasadniony warunek dopuszczenia do przetargu. Gdyby rzeczywiście była mu potrzebna lista osób z firm, powinno podać szczegółowe kryteria i sposób oceny kwalifikacji. - Jeśli chce się uzyskać informacje o pracownikach wykonawcy, trzeba to uzasadnić.

W przypadku przetargów MEN mógłbym podać, że pracują u mnie pan Zdzisio, Henio i Genio, a o ich kwalifikacjach napisać cokolwiek. I spełniłbym ten warunek MEN - mówi z sarkazmem jeden z oferentów. - Ponieważ oferenci przyjęli, że to oczywisty błąd, część firm dołączyła listę nazwisk, a część nie. I w tym problem - dodaje inny oferent. Niejednakowe potraktowania przez firmy tego wymogu może teraz spowodować proceduralną wojnę. Prawnicy są przekonani, że niezadowoleni z wyniku przetargu zaskarżą go pod pretekstem wady prawnej. Wyrok sądu lub arbitraż będzie wtedy wielką zagadką.

Jak naprawić wadę

Wady w postępowaniu mogą się też wcześniej doszukać kontrolerzy Urzędu Zamówień Publicznych (UZP), którzy sprawdzą procedury już pod koniec przetargu. Urząd na szczęście uspokaja, że wada nie jest tak istotna, by przetarg skasować. Głowy jednak nie da. - Ostateczna decyzja będzie należeć do arbitrów, sędziów lub kontrolerów - mówi jeden z prawników UZP. Prawnicy uważają, że przetarg trzeba kontynuować. MEN powinno jednak jak najszybciej wezwać wykonawców do uzupełnienia list. No i modlić się o to, by któraś z firm nie zechciała przetargu storpedować. MEN na pytania "PB" o feralny przetarg nie odpowiedział.

Mariusz Zielke

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: przetarg | Roman Giertych | pracownie | prawnicy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »