Głaskanie tygrysa
Kryzys przypomniał, że żaden kraj nie jest wyspą. Europa musi określić, jakie miejsce chce zająć w świecie, jak budować relacje gospodarcze i z kim.
W ubiegłym roku Brazylia przegoniła Wielką Brytanię i zajęła szóste miejsce wśród największych gospodarek świata. Dwa lata temu Chiny odebrały drugie miejsce Japonii, a Indie dziewiąte Kanadzie.
O ile w latach 2007-2010 PKB Chin zwiększył się o prawie 70 proc., Brazylii o 53 proc., a Indii o 39 proc., to Wielkiej Brytanii zmalał o 10 proc., Włoch o 3 proc., Niemiec o 1,3 proc. Nawet uwzględniając niedoskonałość porównań ze względu na konwersję walut, tendencja jest jednoznaczna.
Na kraje wschodzące przesunęły się pikujące centra wzrostu, kontrastujące z centrami stagnacji i spadku w krajach rozwiniętych, do których niemal wyłącznie zalicza się Europę.
Prognozy wieloletnie dokładają jeszcze bardziej niepokojące dane na niekorzyść tych drugich krajów.
Uwzględniając różną dynamikę gospodarek, zmiany demograficzne, jasno wynika, że już w 2025 roku ponad połowa globalnej produkcji będzie pochodzić z dzisiejszych rynków wschodzących, a za 20-25 lat bogactwo skupi się daleko na wschodzie i w kilku miejscach na innych kontynentach.
Czy Europa zamieni się w olbrzymiego karła? Tak astronomowie mówią o powoli gasnących gwiazdach, którym brakuje paliwa...
Dane, fakty i tendencje znane są kolejnym przywódcom Unii Europejskiej.
Dlatego przyjęto pierwszą strategię lizbońską, obecnie realizuje się drugą jej wersję, choć nadal trwa dyskusja nad tak ważnymi składowymi jak pakiet środków na rzecz rozwoju badań naukowych, innowacji i konkurencyjności, noszący nazwę "Horyzont 2020." Brak skutecznej realizacji strategii ma kilka przyczyn: niewdrażane latami dyrektywy, w tym fundamentalne, w sprawie liberalizacji i jednolitych rynków. Ale przede wszystkim wady "konstrukcyjne" - szczególnie te dotyczące wspólnej waluty. Dlatego większość krajów na świecie w dwa lata uporała się z kryzysem, natomiast kraje strefy euro ugrzęzły, a jej koła buksują.
Porażką UE było błędne założenie, że można kierować nią w sposób technokratyczny, niczym korporacją, mówił niedawno w Warszawie Francis Fukuyama z Uniwersytetu Stanforda.
UE nie rozwijała struktur społecznych, w tym społecznego poczucia obywatelskiej odpowiedzialności za losy słabszych i uboższych (co Polacy nazywają solidarnością, a o którą z różnym skutkiem nawołują w Brukseli). Teraz, w obliczu postępującej dezintegracji i populizmu, jest za późno na takie działania.
W zachodnich gospodarkach wyczerpał się "koncept" neoliberalnej gospodarki, która przez kilka dekad odegrała pozytywną rolę, prowadząc do liberalizacji rynków; mówił o tym podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego Aleksander Kwaśniewski.
Trwa poszukiwanie, czym go zastąpić, szczególnie że wzorem sprawności gospodarczej stają się modele "trzeciej" drogi azjatyckiej lub różne hybrydy silnego przywództwa, realizowane kosztem demokracji.
Jednak UE ma potencjał i siłę, która płynie właśnie z gospodarczej integracji.
To ciągle najbogatsze centrum konsumpcji, a wszak duży potencjał pracy i konsumpcji tworzą warunki rozwoju.
Po zakończonym 2 kwietnia czwartym szczycie krajów BRICS, ich przywódcy formalnie wyrazili gotowość zaangażowania się w pokonywanie wyzwań globalnych i stabilizacji światowej gospodarki.
To ważne stwierdzenie. Niekoniecznie dowodzi chęci wzięcia części odpowiedzialności za sprawy globalne, ile dojrzałości do sięgania po przywództwo.
Poprzednio brak zaangażowania zachodni analitycy tłumaczyli skupieniem się tych krajów na pościgu za krajami rozwiniętymi i na rozwoju wewnętrznym, bowiem każdy z nich ma przepastne rynki własne i wiele problemów.
Jednak czwarty od 2006 roku szczyt BRICS charakteryzował się nowymi akcentami. Pouczeniami niegdysiejszych nauczycieli w "wyrażeniu zaniepokojenia powolnym tempem reformy systemu zarządzania MFW" oraz poszturchiwaniem ich z powodu "chwiejności procesu odzyskiwania globalnego wzrostu gospodarczego". Przypominając, że mandatem do takich stwierdzeń jest reprezentowanie 43 proc. ludności świata, prezydenci BRICS zażądali większej władzy.
Na razie w MFW i Banku Światowym, którego kierownictwo "powinno być wybierane w bardziej otwarty sposób i w oparciu o zasługi merytoryczne". Świat dawno porzucił porządek dwubiegunowy, a od 20 lat odchodzi od dominacji USA. Zmierza natomiast do wielobiegunowości, gdzie uwzględniane muszą być aspiracje krajów o największych, nowych potencjałach. Tym bardziej rośnie więc znaczenie otwierania się i innowacyjności w każdym wymiarze.
Na tę współpracę jesteśmy skazani. Oczywiście, nie ma jednej takiej formuły, bowiem kraje BRICS i inne tygrysy gospodarcze - jak Meksyk czy Turcja, Malezja lub Indonezja - różnią się między sobą.
Nowe rozwinięte kraje azjatyckie nigdy nie przyjęły neoliberalizmu, mieszając w różnej proporcji znane nam pojęcia, jak wolny rynek i interwencjonizm państwowy, z mało zrozumiałymi, typu: paternalizm, hierarchia społeczna, szacunek dla władzy, lub nieakceptowanymi, np. surowa dyscyplina, aż do kary śmierci za przewinienia gospodarcze.
Takie zderzenie cywilizacyjne kultury śródziemnomorskiej i anglosaskiego prawodawstwa z neokonfucjanizmem, wymieszanym z elementami komunizmu w wydaniu Mao lub z elementami buddyzmu hinduskiego, to wyzwanie dla obu stron relacji.
Szczególnie ważne we współpracy okazują się różnice kulturowe i wzajemna percepcja pomiędzy Polską a Chinami. "Jest ona także ciągle główną przeszkodą na drodze do intensyfikacji tych stosunków, w tym jeśli chodzi o biznesowo-kulturową etykę" - stwierdzają autorzy raportu CEED Institute pt. "Partnerzy czy rywale? Chińskie inwestycje w Europie Środkowej i Wschodniej". Klasycznym przykładem złej komunikacji i niezrozumienia podstawowych relacji była porażka w Polsce firmy Covec.
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Lawrence Chia, partner zarządzający Global Chinese Services Group, nie ma wątpliwości, że obecność w Polsce Bank of China oraz ICBC to początek akcji finansowania fuzji i przejęć w Europie Środkowej przez firmy z Państwa Środka. Ale też zwrócił uwagę, że one ciągle się uczą - także dlatego, że dopiero od trzech lat mają swobodę inwestowania za granicą.
Teoretycznie bliżej nam kulturowo do Brazylii, Chile i Meksyku, ale tylko pozornie.
Ryzykiem jest rosnąca tendencja protekcjonizmu całej Ameryki Łacińskiej.
Tocząca się od wielu lat debata na temat otwarcia rynków została niedawno ponownie podgrzana w Argentynie z powodu ruchu przeciwników udziałów spółki hiszpańskiej w YPF (Pola Naftowe Skarbu Państwa). Ten "duch" krąży po całym kontynencie - na początku maja Boliwia podjęła kolejny krok w kierunku nacjonalizacji spółek użyteczności publicznej z kapitałem hiszpańskim.
W Brazylii innego rodzaju wyzwaniem jest, mówiąc delikatnie, złe środowisko dla przedsiębiorczości, zwane "Custo Brasil." Infrastruktura, przepisy i finansowanie stały się czynnikami ograniczającymi wzrost przedsiębiorczości. Niektóre podatki międzystanowe, niezależne od cła przywozowego, przekraczają 18 proc. - Czy łatwo inwestować w Brazylii? Nieszczególnie... - przyznał szczerze Carlos Alberto Simas Magalhaes, ambasador Brazylii w Polsce podczas seminarium o możliwościach biznesowych między naszymi krajami. - Niektórych europejskich biznesmenów mogą spotkać niemiłe niespodzianki, ale ważne jest, aby nawiązali kontakty z dobrym partnerem oraz wykazali się cierpliwością.
Należy więc, przed podjęciem decyzji o inwestycjach czy współpracy, poznać uwarunkowania lokalne - od demograficznych, poprzez rynek pracy i edukację, aż po logistykę.
Wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik przypomniała, że polscy przedsiębiorcy 20 lat temu nie znali zachodniego modelu biznesu, w którym dziś poruszają się sprawnie, odnosząc sukcesy.
- To nie przypadek, tylko ciężka praca i budowanie kompetencji na różnych rynkach. A teraz te kompetencje powinniśmy zacząć budować w stosunku do Chin - dodała wiceminister. Można dodać - także wobec innych krajów BRICS i ważnych partnerów regionalnych.
Nasza gospodarka powinna się stać bardziej globalna, ale nie tylko siłą zagranicznych inwestorów. Teraz chodzi o ekspansję narodowych firm, które wypracowały już duże zyski i mogą się zadłużać w rozsądnych rozmiarach, aby pozyskiwać klientów za granicą.
- W tych trudnych warunkach zewnętrznych akurat polskie przedsiębiorstwa znajdują się w historycznie dobrym momencie, który należy właściwie spożytkować - zachęca Daniel Boniecki, dyrektor zarządzający McKinsey & Company Poland.
Taka powinna być odpowiedź na spodziewaną ekspansję firm chińskich w Polsce. Huawei wkomponowała się w naszą kulturę, Guangxi LiuGong Machinery w Stalowej Woli stawia pierwsze kroki, ale jak będzie w przyszłości z piętnastą albo dwudziestą piątą inwestycją chińską?
Po wejściu w dojrzałą fazę globalizacji wpierw Unia, ale i także Polska, muszą na nowo określić podstawy swoich relacji i wypracować odpowiedź na twardniejące stanowiska krajów BRICS, ale także wobec nierównowagi i zaburzania proporcji w stosunkach gospodarczych.
W końcu maja Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której zaapelował o powołanie instytucji monitorującej chińskie inwestycje w unijne firmy i obligacje.
Eurodeputowani uważają, że UE powinna skuteczniej walczyć z nieuczciwą konkurencją ze strony Chin, które nie zezwalają unijnym firmom na udział w przetargach publicznych, choć przetargi UE są otwarte dla firm chińskich.
Chiny stosują też dotacje niezgodne z zasadami WTO, są skłonne do zamykania rynków (np. rynku metali rzadkich).
Unijna formuła to dobre stanowisko, na które nie może sobie pozwolić samotnie Polska. Podobne - w kolejnych próbach określenia stosunków UE-Rosja, które nadal pozostają... złożone i rozpięte między "wzajemnym niedowierzaniem a wyzbywaniem się iluzji" - jak to określił Adam Balcer, dyrektor demosEUROPA.
Ale taka jest natura kotów - z tygrysami włącznie. Chcą być głaskane, by w jednej chwili złapać za rękę.
Piotr Stefaniak
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze