Globalizm odrzuca utopijne koncepcje
Globalizacja pociąga za sobą pewne zjawiska niepożądane. Np. nie wszystkie kraje, zwłaszcza kraje uboższe, korzystają z tego rozwoju, czasem są poszkodowane. Z profesorem Witoldem Orłowskim, doradcą ekonomicznym prezydenta RP - rozmawia Bartłomiej Mayer.
Czy zastanawiał się Pan nad wyjazdem z Warszawy na czas szczytu ekonomicznego?
Z racji pełnionej przeze mnie funkcji to w ogóle nie wchodziło w grę. Po prostu uczestniczę w szczycie. Ale nawet gdybym nie uczestniczył, to podejrzewam, że też nie wyjechałbym z Warszawy.
Będzie więc Pan miał szansę spotkać alterglobalistów. Od czego zacząłby Pan rozmowę z alterglobalistą?
Od ustalenia, czy mamy w ogóle o czym rozmawiać. Czy mam do czynienia z człowiekiem, który ma utopijną wizję, uważa, że trzeba by wstrzymać czas, a jeszcze lepiej go cofnąć, czy z człowiekiem, który jest szczerze zaniepokojony niekorzystnymi trendami towarzyszącymi rozwojowi gospodarki i uważa, że trzeba to modyfikować. Jeśli bym miał tę drugą odpowiedź, to z przyjemnością bym rozmawiał.
Czy uważa Pan, że są takie niekorzystne trendy?
Globalizacja jest pewnego rodzaju rozwojem gospodarczym, który następuje na świecie w ostatnich 20 czy 30 latach, a w Polsce od 15 lat. Wiąże się z tym, że firmy zaczynają działać, myśleć, inwestować i lokować produkcję w skali światowej. To jest zjawisko naturalne.
Tak się po prostu gospodarka rozwija. Natomiast globalizacja pociąga za sobą również pewne zjawiska niepożądane. Np. nie wszystkie kraje, zwłaszcza kraje uboższe, korzystają z tego rozwoju, czasem są poszkodowane. Czasami można mieć pretensje do koncernów międzynarodowych, że stosują podwójne standardy: inaczej się zachowują w stosunku do władz i pracowników we własnym kraju, a wykorzystują swoją silną pozycje w innych. To są zjawiska, które towarzyszą globalizacji, tak jak powstaniu gospodarki rynkowej towarzyszył wyzysk proletariatu. To są rzeczy, z którymi oczywiście trzeba walczyć.
Czy ruchy alterglobalizacyjne idą w tym kierunku?
Myślę, że nie. W większości przypadków mamy do czynienia z nierozsądną negacją wszystkiego. Panuje wyobrażenie, że ludzie byliby najbardziej szczęśliwi, gdyby się udało o kilkadziesiąt lat cofnąć czas. To w moim przekonaniu mniej więcej to samo, co w XIX wieku w Anglii niszczenie maszyn przez robotników, przekonanych, że maszyny kradną pracę. To jest podejście czysto utopijne.
A jaki ruch antyglobalistyczny byłby dla Pana do zaakceptowania?
Ruch, który akceptuje to, że gospodarka się rozwija, że rynek nabiera cech globanych, natomiast poszukuje wszystkich przykładów nadużywania tej swobody działania na rynku, powodowania szkód i działań nieetycznych. Taki ruch, który proponuje rządom współpracę w zwalczaniu tych zjawisk, tropi koncerny, które tak działają. Coś takiego jestem absolutnie skłonny uznać za sensowne. Ci, którzy robią zadymy, nie chcą niczego osiągnąć, poza zademonstrowaniem niezadowolenia ze wszystkiego. Przypominają mi pseudokibiców.
Czy podoba się Panu Warszawa zabita deskami?
Nie bardzo mi się podoba, ale zdrowy rozsądek nakazuje, że jeśli jest zagrożenie wybicia szyb, to trzeba je zabezpieczyć. Czy te cenę trzeba zapłacić za szczyt w Warszawie? Cena jest taka, jaką wyznaczają uczestnicy antyszczytu. Jeśliby nie było ryzyka, to właściciele nie zabijaliby szyb. Ale jeśli pan pyta, czy warto robić szczyt ekonomiczny, jeśli się to wiąże z kosztami, to odpowiadam: tak, warto.
Dziękuję za rozmowę.