Globalna firma znad Wisły - to możliwe?

Mittal, Tata Steel, Lenovo, Huawei - nazwy nowych globalnych graczy wywodzących się z Indii i Chin zna dziś cały świat. Wcześniej podobną drogę przeszły Samsung, LG z Korei. Czy firma z Polski ma szansę na taką karierę, czy też jesteśmy skazani na drugą ligę?

O ile Chiny i Indie to kraje, gdzie bardzo szybko rozwijają się firmy prowadzące ekspansję na cały glob (a Polska nie jest wyjątkiem, vide: zaangażowanie Mittal Steel), o tyle już innym krajom, określanym często mianem emerging markets, czyli wschodzących rynków, ta sztuka niekoniecznie się udaje.

Niedawno tygodnik "Th e Economist" zastanawiał się, dlaczego nie ma firm o znanych światowych markach pochodzących z krajów południowej Azji - Singapuru, Malezji, Filipin, Tajwanu, Tajlandii czy Indonezji. O tym, czy z polskiej gospodarki wyłonią się pierwszoligowe światowe firmy, mówili goście dwóch paneli tegorocznego Forum Zmieniamy Polski Przemysł, zorganizowanego przez naszą redakcję.

Reklama

Nasze miejsce na mapie

Jednym z głównych powodów tego, że firmy z południowej Azji nie prowadzą szeroko zakrojonej ekspansji na świat, jest, zdaniem autorów artykułu w brytyjskim tygodniku, ich wewnętrzna słabość - wynikająca z tego, że gospodarki tych krajów zdominowane są przez duże konglomeraty przyzwyczajone do prowadzenia biznesu dzięki powiązaniom z państwem, a mniej dzięki własnej przebojowości i dobrej strategii.

Ale liczą się także takie czynniki, jak siła własnego lokalnego rynku, rosnąca konkurencja na bliskich geograficznie rynkach ze strony konkurentów chińskich i indyjskich, wreszcie słabsze promowanie innowacyjności oraz mniejszy nacisk położony na edukację w tych krajach niż w Indiach czy Chinach.

Ta dyskusja wbrew pozorom nie powinna być nam obojętna. Te same czynniki kształtują także naszą gospodarkę. My również stwarzane nam szanse możemy wykorzystać albo nie.

- Globalizacja jest olbrzymią, niepowtarzalną szansą dla przedsiębiorstw takich jak nasze - mówił w czasie forum ZPP Torsten Penkuhn, były prezes BASF Polska. - To ona pozwoliła nam na tak dynamiczny rozwój. Nie byłby on możliwy wyłącznie w oparciu o jeden rynek lokalny. Największy wzrost BASF nastąpił w ostatnich 20 latach. Tyle samo ma historia firmy Selena, której rozwój - najpierw w Polsce, a następnie na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej, a w ostatnich latach również m.in. w Korei Południowej, Brazylii czy Stanach Zjednoczonych, jest jednym z najlepszych przykładów wykorzystywania szans, jakie stwarzają zachodzące na świecie zmiany, przez małe polskie firmy.

Prezes Seleny Krzysztof Domarecki podkreśla, że często zbyt mocno nastawieni jesteśmy na działanie na swoim podwórku, nie dostrzegając zmian zachodzących na świecie i ich również dla nas istotnych konsekwencji.

- Nam z perspektywy Polski czy środkowowschodniej Europy się wydaje, że wielki przełom lat 80. i 90. nastąpił tylko tutaj. Tylko część menedżerów w Polsce zdaje sobie sprawę z tego, że lata te były przełomem w skali świata. Wtedy zaczęła się druga fala globalizacji, która polegała na tym, że udział w światowej gospodarce umożliwiono krajom "drugiej" czy "trzeciej ligi" - mówi Domarecki.

Jednym z najważniejszych czynników była, jego zdaniem, bardzo poważna redukcja taryf celnych, drugim - wielkie obniżenie kosztów transportu oraz komunikacji. Fakt, że dzisiaj godzinna telekonferencja pomiędzy Wrocławiem a Warszawą, tak samo jak Warszawą a Sao Paolo, gdzie Selena ma biuro, nie kosztuje nic to przełom, którego nie sposób przecenić. Gdzie po tych zmianach jest nasze miejsce na tej mapie?

- Polska ma bardzo dobrą lokalizację, bo jesteśmy w centrum technologicznym świata, jakim jest Unia Europejska, a jednocześnie mamy możliwości oddziaływania na rynki o nieco mniejszym poziomie zaawansowania - uważa prezes Seleny.

Jednocześnie w samym pytaniu, dla kogo globalizacja jest szansą, a dla kogo nie jest, pobrzmiewa, według niego, specyficzny polski kompleks wykreowany w latach 90. polegający na tym, że powinniśmy we wszystkim słuchać Europy Zachodniej, czego skutkiem pozytywnym jest wejście do Unii, a negatywnym to, że polskie firmy są nastawione głównie na działanie w Europie, nie dostrzegając często szans, jakie są poza nią.

Zdaniem Domareckiego, Polska jako kraj nie ma szans na grę w globalnej lidze. Główną rolę odgrywa rozmiar gospodarek. Z czterech największych rynków wschodzących, które często wymieniane są jednym tchem - Brazylia, Rosja, Indie oraz Chiny (BRIC) - do pierwszej ligi światowej na pewno wejdą Indie i Chiny, na niektórych rynkach na pewno wejdzie, a właściwie już weszła Rosja, natomiast z tej czwórki nie ma szans Brazylia - gdyż jest krajem, który określone segmenty rynku ma bardzo dobrze rozwinięte, ale utrzymuje jednocześnie bardzo wysoki poziom barier protekcjonistycznych i nie orientuje się na eksport.

Polskie średnie firmy są w stanie brać udział w globalnej grze, na przykład poprzez przejmowanie firm na całym świecie, na miarę swojej wielkości i umiejętności zarządów.

Czy jest szansa, żeby w Polsce pojawili się rodzimi "globalni gracze"? - Tak, bo Polska jest w Unii Europejskiej i ma do dyspozycji rynek europejski. Jestem przekonany, że to nastąpi - uważa dyrektor generalny GE na Europę Środkową Lesław Kuzaj.

Jeżeli powstanie firma, która zaproponuje innowacyjny produkt i będzie w stanie zawojować Europę, to dzięki oparciu w rynku 500 mln konsumentów (to co prawda mniej niż w Indiach czy w Chinach, ale za to ich siła nabywcza jest większa) ma szansę na to, że dostanie podobny wiatr w żagle, jaki mają firmy pochodzące z Chin czy Indii, które robią teraz międzynarodową karierę.

- W Polsce mogą powstawać wielkie firmy, które będą konkurowały w skali międzynarodowej, ale będą one bardzo nieliczne - uważa prof. Anna Wziątek-Kubiak z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, ekspert Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych CASE.

Anna Wziątek-Kubiak wskazuje, że również nieliczne są tego typu firmy w Chinach czy Indiach.

- Te kraje nie są tak naprawdę oparte na tego typu przedsiębiorstwach, lecz na kapitale zagranicznym, który przychodzi i korzysta z tego, że jest tam tania siła robocza - mówi ekspert CASE.

Warunkiem wyłonienia się takich przedsiębiorstw w Polsce jest, jej zdaniem, przede wszystkim to, czy będą one korzystać z dostępnych zagranicznych czynników produkcji. A to oznacza, że chociaż bazę będą mieć w Polsce - to (tak jak już się dzieje w przypadku polskich firm odzieżowych, a za chwilę także np. w branży meblarskiej) samo wykonanie produktów firma będzie zlecała tam, gdzie jest najtaniej (Chiny), a wzornictwo tam, gdzie jest ono najlepsze (Włochy).

Pytana o sektory gospodarki, w których mamy największe szanse, ekspert CASE wymienia przemysł spożywczy. - Myślę, że nie pojawi się nagle wiele firm z jednego sektora, lecz raczej będą "wyskakiwały" pojedyncze firmy w różnych branżach - zastrzega. - Jedna na tysiąc, która się wyłoni, wchłonie pozostałe i rozpocznie ekspansję.

Szansa na pojawienie się polskiego globalnego gracza dostrzega również Mirosław Kochalski, prezes Ciechu. - Gdyby komuś udało się wynaleźć nowy produkt, nową technologię w dziedzinie, która jest trendy i zdobyć finansowanie dla takiego projektu, może to być wehikuł, który spowoduje, że powstanie podmiot, który zacznie grać światowej lidze - mówi.

Z perspektywy Goliata

Zastanawiając się nad wpływem, jaki będzie miała globalizacja na polską gospodarkę, warto spojrzeć, jak wpłynęła ona na tych, którzy już w największym stopniu ją odczuli. Częścią procesów globalizacyjnych są zmiany, jakie zachodzą w zarządzaniu w przypadku liderów światowej gospodarki - firm, które zasięg globalny miały już 20 lat temu. Ich zachowanie z kolei stwarza w dużym stopniu warunki dla działania pozostałym.

Firmy te wcześniej osiągały większość przychodów na swoim rodzimym rynku, a teraz już nie. Oznacza to, że muszą sobie odpowiedzieć nie na pytanie, jakie są potrzeby np. USA, ale jakie są potrzeby świata. Po drugie - jakie będą najszybciej rozwijające się rynki geograficznie i branżowo. Od tego zależy, jaki firma powinna mieć portfel produktów, oraz w których krajach najintensywniej powinna inwestować.

Panuje powszechna opinia, że najszybciej rozwijać się będą w najbliższych latach Chiny, Indie, Bliski Wschód oraz centralna i wschodnia Europa. Z takim myśleniem wiąże się jednak pewna pułapka - otóż nawet rynek rosnący w tempie kilkunastu czy kilkudziesięciu procent może wcale nie być tak atrakcyjny, jak dużo wolniej rosnący rynek rozwinięty, np. niemiecki. Ten ostatni bowiem startuje z dużo wyższego poziomu, więc wzrost na nim, choć nie tak dynamiczny, kwotowo może być większy.

Jedną z zasadniczych zmian, jaką na wielkich koncernach wymusiła globalizacja, jest konieczność przeniesienia centrów podejmowania decyzji poza główną kwaterę firmy. Wcześniej wszystkie najważniejsze decyzje zapadały w centrali. Dopóki działanie na lokalnych rynkach ograniczało się do transakcji kupna-sprzedaży, taki model się sprawdzał. Gdy teraz w grę wchodzi inwestowanie, długofalowy rozwój, alianse zawierane na lokalnym rynku - utrzymanie "centralnego" zarządzania wydłużałoby i utrudniało proces decyzyjny. Przedsiębiorstwu trudniej byłoby skutecznie konkurować z firmami, które są zakorzenione na miejscu.

- Jak się spojrzy na dużą organizację, to jest to naprawdę rewolucja. Nagle centra decyzyjne wychodzą poza kraj ojczysty, a pola konkurencji są w innych sytuacjach kulturowych, w innej kulturze prawnej - mówi Lesław Kuzaj. Kolejnym istotnym zjawiskiem są rosnące wyzwania natury ekologicznej. Normy ulegają ciągłemu zaostrzeniu, a infrastrukturę buduje się na kilkadziesiąt lat. Jej budowa dużo kosztuje. Ktoś, kto te pieniądze wykłada, oczekuje, że inwestycja spełni wymogi, które w tej dziedzinie będą obowiązywać za następne dziesięć czy więcej lat.

Wyzwania ekologiczne oraz kluczową rolę innowacji podkreśla również Torsten Penkuhn. Jego zdaniem, nowe technologie - np. wprowadzane przez BASF, pozwalające na ograniczenie o 70 proc. energochłonności mieszkań, dają szansę na radzenie sobie również z zagrożeniami, które niesie ze sobą globalizacja - chociażby z wahaniami cyklu koniunkturalnego na światowych rynkach.

Lesław Kuzaj zwraca uwagę na to, że nowe firmy globalne z Indii czy Chin, takie jak Mittal Steel, Tata czy Lenovo, wchodzą na rynki światowe w szerszym zakresie, niż się o tym najczęściej mówi. Zwykle przyciągają naszą uwagę ich inwestycje w krajach rozwiniętych - w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem one prowadzą również ekspansję np. w Ameryce Południowej czy w Afryce.

Rady dla Dawida

Jakie wnioski z doświadczeń dużych powinni wyciągnąć mali i średni? Pierwszy, i najważniejszy, jest taki, że nie da się niczego wielkiego osiągnąć bez innowacyjności. Dużo trudniejszą kwestią jest natomiast pytanie o kierunki ekspansji.

Unia Europejska dzięki temu, że stanowi wielki rynek, może być dla polskiej firmy taką bazą, jak dla Mittala i Tata Steel Indie, ale z wielu względów nie zawsze ekspansja najpierw tu, a dopiero później na świat jest możliwa. Co więcej - nie zawsze byłaby to decyzja mądra. Każda firma, poruszając się na własnym rynku, znając wszystkie jego uwarunkowania, musi wybrać własną drogę.

- Strategia działania związana jest przede wszystkim z konkurencją, na jaką firma natrafi a. Nie da się wskazać jednej strategii działania - jest ich wiele, bo są różne warunki. Natomiast nieuchronną koniecznością jest umiędzynarodowienie - mówi prof. Anna Wziątek-Kubiak.

Najważniejszym czynnikiem w konkurencji na skalę międzynarodową - podobnie zresztą jak na rynku lokalnym - są ludzie.

- Potęgę europejskich firm buduje kreatywność. Dopóki tę przewagę Europa utrzyma, dopóty gospodarka europejska będzie rosła - mówi Mirosław Kochalski. Jeśli chodzi o nasz rozwój - to pozytywnym czynnikiem jest, jego zdaniem, to, że jesteśmy krajem na dorobku, mamy coś do udowodnienia, a jednocześnie mamy coraz lepszą kulturę zarządzania, setki menedżerów, którzy potrafią sobie świetnie radzić na zagranicznych rynkach, znają je i chcą uczestniczyć w rywalizacji.

Czy jednak siła motywacji, głód sukcesu może być naszym szczególnym atutem? Krzysztof Domarecki ma wątpliwości... - Musimy sobie uświadomić, że na tle światowym jesteśmy w sytuacji bardzo ryzykownej. Rzeczywiście, jeśli spojrzymy na tło europejskie, polscy menedżerowie są relatywnie pomysłowi, ekspansywni, chcą się bogacić. Jeśli spojrzymy na tło światowe, możemy powiedzieć, że jest to największe albo jedno z największych zagrożeń dla polskiej gospodarki. Chińczycy czy Wietnamczycy są niepomiernie bardziej głodni sukcesu niż Polacy. Jeżeli chodzi o kraje pozaeuropejskie (poza Australią), mniejszą motywację niż Polacy mają tylko Rosjanie, Bliski Wschód i może Afryka - twierdzi prezes Seleny.

Kolejnym wnioskiem jest to, że nie wszystko zależy od nas. Jednym z pól, na których będzie się odbywała globalna konkurencja, zdaniem Kochalskiego, będą przejęcia. O miejscu firm z danego kraju na świecie, oprócz siły samej firmy oraz wielkości rynku, z którego się wywodzi, zadecyduje również to, z którego państwa przedsiębiorstwo się wywodzi i jakiego wsparcia mu ono udziela.

Przy przejęciach będziemy mieli do czynienia ze starciem z jednej strony firm, które będą działały w amerykańskiej i europejskiej kulturze organizacyjnej, gdzie duży nacisk położony jest na corporate governance, transparentność, małe zaangażowanie państwa. Z drugiej strony, jak przekonuje Kochalski, będziemy mieli firmy, których zarządy mają tę samą kompetencję zarządczą, równie dobrze wykształconych menedżerów, jak tamte, a pochodzą z krajów, które mają nieograniczone zasoby finansowe (to może wynikać z tego, że mają olbrzymi rynek, jak Indie albo olbrzymie pieniądze pochodzące ze sprzedaży surowców, jak Rosja) i które mają za sobą bezpośrednio albo pośrednio państwo.

Krzysztof Orłowski

Dowiedz się więcej na temat: Chiny | firma | BASF | świat | ekspert | Lenovo | firmy | kuzaj | Indie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »